[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Usłyszał głos Bubla; tak jak wcześniej zdawał się dochodzić z oddali,
dlatego Trey miał mgliste wrażenie, że imp ciągnie go za sobą.
- Nie martw się nimi. Nic nam nie zrobią.
W chwili gdy to powiedział, duszki ukazały się ich oczom.
Były ich setki. Malutkie istoty oświetlone jakąś bioluminescencją - w
centralnym punkcie ciała każdej z nich jarzyło się światełko. Trey
przypomniał sobie, że oglądał kiedyś film przyrodniczy o rybach żyjących
głęboko w morzu, które w podobny sposób wabiły i zabijały swoje ofiary.
Zatrzymał się, zafascynowany tymi postaciami, które powoli stawały się
coraz wyrazniejsze, dzięki czemu dostrzegł, że łączy je jeszcze jedna cecha z
tamtymi mieszkańcami głębin: ich ciała i szkielet były przezroczyste, a przez
skórę podobną do szklanej powłoki przeświecały wewnętrzne organy. Pod
innymi względami duszki przypominały stworzenia, o których Trey czytał w
książkach dla dzieci: z ich łopatek wyrastały malutkie skrzydła, którymi
poruszały tak szybko, że widać było jedynie smugi za ich plecami, kiedy
śmigały z jednego miejsca w drugie. Ich humanoidalne ciała miały drobne
ramiona i nogi, a to, co Trey w pierwszej chwili wziął za ogon, okazało się
parą długich czułek, z których każdy zwieńczony był świecącym
punkcikiem. Kiedy Trey skierował spojrzenie na twarze duszków, przekonał
się, że tu kończą się wszelkie podobieństwa z malutkimi i ładnymi istotami
przedstawianymi na ilustracjach w książkach dla dzieci. Głowy tych bytów
zdawały się zbyt wielkie w stosunku do reszty ciała, ich duże wydłużone
oczy złowrogo patrzyły na chłopaka, a zrenice były malutkimi czarnymi
punkcikami, jakby raziło je nawet ich wewnętrzne światło. Jednak uwagę
Treya zwróciły przede wszystkim usta tych istot: upiornie szerokie rozcięcia,
odchylone wargi odsłaniające rzędy groznie wyglądających zębów, także
przezroczystych, jakby wyrzezbionych ze szkła albo z lodu.
Kilka duszków oderwało się od reszty i zatoczyło wysoki łuk nad głową
Laporte'a; oświetlone czułki ciągnęły się za nimi, zostawiając w powietrzu
jasny szlak. Pozostałe poszły w ich ślady i wspiąwszy się wysoko, opadły za
pierwszym zastępem w bardzo efektowny sposób. Prowadzące duszki zawisły
jakieś dwa, trzy metry nad chłopakiem, a potem nieoczekiwanie zapikowały.
Pozostałe ruszyły za nimi i Trey zobaczył żywe pociski smugowe mknące ku
niemu. Co gorsza, słyszał też wyrazne kłapanie otwieranych i zamykanych
ust.
 Piranie - pomyślał ze zgrozą i wyobraził sobie ławicę tych śmiertelnie
niebezpiecznych ryb żyjących w rzekach Ameryki Południowej, zabijających
wszystkich, którzy byli na tyle głupi, aby zabłąkać się na ich terytorium.
Pod Treyem ugięły się nogi i chłopak upadł na podłogę, co kompletnie
zaskoczyło Bubla, który krzyknął zaniepokojony i omal nie wypuścił jego
ręki.
Lecz duszki wcale nie zaatakowały Treya; rój skierował się wprost na
ognistego impa, wykrzykując głośne przekleństwa i zniewagi. Napastnicy
otoczyli dżina, oświetlając jego postać, lecz Bubel zachował całkowity spokój.
I gdy tylko pierwszy z duszków dopadł impa, Trey zrozumiał dlaczego:
zamiast zatopić zęby w ciele ofiary, malutki napastnik skręcił gwałtownie i
odleciał w ciemność, jakby się odbił od niewidzialnej bariery. Podobnie
zachowywały się pozostałe duszki z atakującego oddziału; wyrażając
frustrację głośnymi okrzykami, odlatywały na wszystkie strony, niezdolne
skrzywdzić istoty cienia.
Trey nie miał pojęcia, dlaczego żaden z duszków nie napadł na niego.
Wstał i spojrzał na główny zastęp - na te stworzenia, które nie brały udziału
w ataku i tylko się przyglądały zawieszone w powietrzu. Usłyszał, jak
niektóre z nich posykują gniewnie. Inne patrzyły obojętnie, jakby od samego
początku wiedziały, że nic nie wskórają.
Chwilę pózniej na jakiś niemy znak wszystko się uspokoiło. Atakujący
oddział wrócił do głównej grupy i duszki zaczęły znikać - kolejne światełka
gasły, aż została tylko jedna istota, której wewnętrzne światło świeciło jaśniej
i w innym odcieniu niż u pozostałych. Ten sam osobnik wcześniej frunął na
przedzie grupy obserwacyjnej i Trey się domyślił, że to przywódca.
Istotka podleciała do chłopaka i zawisnąwszy przed jego twarzą, zdawała
się mu przyglądać. Bubel zerwał się na nogi i krzyknął coś do duszka, a
potem zamierzył się na niego wolną ręką, lecz tamten był zbyt szybki i
zwinny. Z łatwością uniknął ciosu i powrócił na pozycję przed twarzą Treya.
Jeszcze przez chwilę patrzył na niego, po czym skierował spojrzenie w bok,
w stronę ognistego impa, i zaraz skrzywił się i splunął w spowijającą dżina
ciemność. Jeszcze raz spojrzał uważnie na likantropa, aż wreszcie zgasił swoje
światełko i rozpłynął się w ciemności.
Nastąpił całkowity bezruch. Trey w jakiś sposób wiedział, że duszki wciąż
tu są i obserwują ich, dlatego ucieszył się, gdy Bubel pociągnął go za rękę i
powiedział, że powinni opuścić to miejsce.
Ruszyli; ognisty imp sobie tylko znanym sposobem orientował się, w którą
stronę trzeba iść, aż wreszcie Trey wyczuł ledwo dostrzegalną zmianę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl