[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wyobrazni, żeby projektować stroje dla kobiet, a w dodatku tropił zabójców takich jak
Louie. Heather nigdy nie spotkała równie intrygującego i skomplikowanego mężczyzny.
Z całą pewnością skrywał jakieś tajemnice. I, dobry Boże, jaki był przy tym seksowny!
Naprawdę miał nadzieję, że go uwiedzie? Sądząc po tym, w jaki sposób mówił i jak na nią
patrzył, to on był stroną aktywną. Przemknęły jej przez myśl wszystkie możliwe
scenariusze. Gdyby mu wskoczyła do łóżka, pewnie by jej nie wyrzucił. Zważywszy na to,
jak na nią spoglądał.
Patrzył na jej twarz z takim natężeniem, że aż podwijały jej się palce u stóp, a potem
przesuwał wzrokiem w dół ciała, zatrzymując się to tu, to tam. Samo myślenie o tym
przyprawiało ją o dreszcze. Wciąż miała świadomość jego obecności. Powietrze między
nimi zdawało się aż skwierczeć od magnetyzmu.
- Wszystko w porządku? - Zerknął na nią.
- Tak. - Odwróciła wzrok. Musiał wyczuć jej spojrzenie. On też był świadom jej obecności.
- Jest wjazd. - Wskazała słabo oświetlony znak po prawej.
Jean-Luc zwolnił i skręcił w wąską dróżkę.
- Wyjątkowo odosobnione miejsce - zauważył Robby. - Dobra kryjówka.
- Tam dalej jest miejsce dla biwakowiczów.
- Dla biwakowiczów? - Jean-Luc zerknął zmartwiony na Robby'ego.
- Niech to jasny gwint - mruknął Robby. Zimny dreszcz przeszedł Heather po nagich
ramionach.
- Myślicie, że mogą być w niebezpieczeństwie?
- Jeśli Lui tu jest, to tak. - Jean-Luc jechał ostrożnie, rozglądając się na prawo i lewo. - Mógł
potrzebować pieniędzy i... jedzenia. To tutaj? - Wskazał przed siebie.
Heather zmrużyła oczy. Z ledwością mogła dostrzec kamienną budowlę przed nimi.
- Tak. Możesz zaparkować tam, przy placu zabaw. - W blasku lamp zjeżdżalnie wyglądały
na opuszczone i poszarzałe. W kręgach światła, które rzucały latarnie, roiło się od
owadów. Huśtawki wisiały nieruchomo w ciepłym, wilgotnym powietrzu.
Heather wysiadła z samochodu, wyciągnęła z torebki latarkę i włączyła ją. W ciągu
zaledwie kilku sekund po obu jej stronach pojawili się Jean-Luc i Robby. Mieli ze sobą
broń.
Zarzuciła torebkę na ramię.
- Gotowi? Jean-Luc opuszkami palców dotknął jej łokcia.
- Trzymaj się blisko mnie.
Robby pierwszy ruszył do wejścia. Heather weszła po schodkach z Jean-Lukiem u boku.
Ogromne okna biegnące wzdłuż wszystkich czterech ścian budynku były otwarte, żeby
zapewnić przewiew w gorące letnie dni. Na zimnej cementowej podłodze leżały
rozrzucone liście, a wysoko pod krokwiami niosło się echo trzepoczących ptasich
58
skrzydeł. Pomieszczenie przecinał rząd drewnianych piknikowych stołów. Robby zrobił
obchód. Najwyrazniej potrafił sobie poradzić bez latarki.
- Nigdzie nie ma drzwi do piwnicy.
- Są na zewnątrz. - Heather oświetliła drogę w dół schodów. - Po prawej.
Robby ruszył we wskazanym kierunku, podczas gdy Jean-Luc trzymał się jak przyklejony
jej boku. Ciepłe powietrze wydawało się gęste i wilgotne. Koło ucha zabrzęczał jej komar.
Odgoniła go.
- Cholerny krwiopijca.
- Gdzie? - Jean-Luc uniósł szpadę i obrócił się, rozglądając wokół. Heather się roześmiała.
- Chcesz gonić komara ze szpadą? Powodzenia.
Spojrzał na nią zmieszany. - Myślałem, że masz na myśli coś większego.
- Co na przykład? Nietoperza? Nie sądzę, żebyśmy mieli w Teksasie jakieś nietoperze
wampiry.
- Nigdy nie wiadomo - mruknął Jean-Luc i wskazał gestem na Robby'ego. - Znalazł
piwnicę.
Do uszu Heather dobiegł szczęk łańcuchów. Wycelowała latarkę w stronę, skąd dobiegał
hałas, i oświetliła Robby'ego pochylającego się nad drzwiami do piwnicy.
- Tylko nie mów, że są zamknięte. Piwnica powinna stanowić schronienie dla
biwakowiczów na wypadek tornada.
Robby pociągnął za łańcuchy okręcone wokół uchwytów przy drzwiczkach.
- Kłódka jest wyłamana. - Wymienili z Jean-Lukiem spojrzenia. Ciekawe, czy Szkot mówił
prawdę. Pewnie tak. Nie był na tyle silny, żeby wyłamać kłódkę.
- Pomogę ci. - Jean-Luc pociągnął za jedną połowę drzwi, a Robby za drugą. Heather
wycelowała latarką w ziejącą ciemnością dziurę. Jezu, co ją opętało, żeby tutaj przyjechać.
- No to kto chce pierwszy zejść w czarną otchłań przeznaczenia?
- Ja. - Robby ruszył schodami w dół, trzymając claymore'a w gotowości.
- Nie potrzebujesz światła? - spytała Heather.
- Wszystko widzę - mruknął Robby. Przytrzymała latarkę skierowaną w dziurę.
- Miałeś rację - szepnęła do Jean-Luca. - Nie powinnam była z wami iść.
- A co z decydowaniem o własnym losie?
- Wciąż wierzę, że to możliwe, i wierzę, że uda mi się ochronić samą siebie. Ale boję się, że
będziesz się bardziej troszczył o moje bezpieczeństwo niż o to, żeby złapać Louiego.
- Masz rację. Dlatego wziąłem Robby'ego.
- Nie chcę cię wstrzymywać. Ani narażać na niebezpieczeństwo.
- Nic mi nie będzie. - Stanął po jej prawej stronie ze szpadą w prawej dłoni. - Trzymaj się
blisko mnie. - Ruszył schodami w dół.
Zrobiła głęboki wdech.  Prowadzę wojnę ze strachem . Ruszyła za nim, oparłszy dłoń na
jego ramieniu.
Gdy dotarli na dół, ujął jej rękę i zaprowadził na środek pomieszczenia. Obróciła się,
kierując promień latarki na ciemną piwnicę. Miejsce pasowało do opisu Fidelii. Ciemno.
%7ładnych okien. Kamienne ściany. Gruba warstwa kurzu na podłodze sprawiła, że
zaswędziało ją w nosie. Pod ścianami znajdowały się kupki zmiecionego brudu i gruzu.
- Sprawdz sufit - powiedział cicho Jean-Luc. Sufit? Poświeciła latarką do góry. Naprawdę
spodziewali się, że Louie będzie się kręcił po suficie? Dziwne.
- Czysto - oznajmił Echarpe. Westchnęła z ulgą.
- Zwietnie. %7ładnych morderczych maniaków.
- Nay. To miejsce jest raczej bezpieczne. Robby okrążył piwnicę. Gdy zbliżył się do
59
ciemnego narożnika, dał się słyszeć tupot uciekających maleńkich nóżek.
- Szczur! - Heather złapała Jean-Luca za rękę i przycisnęła do siebie. Strumień światła
zachybotał. Wziął od niej latarkę i odnalazł stworzonko.
- Nie martw się, to tylko mysz.
- %7łartujesz? To coś jest ogromne.
- To nieszkodliwa mała polna myszka.
- Nie słyszałeś? W Teksasie wszystko jest wielkie.
- Nasze francuskie szczury wyśmiałyby twoją myszkę. - Objął ją. - Nie będziesz mogła
powiedzieć, że żyłaś, dopóki nie zobaczysz szczurów w Paryżu.
- Jakie to romantyczne.
- Aaa! A tam co za monstrum z gigantycznymi pazurami i ostrymi zębiskami. - Roześmiał
się, gdy zarzuciła mu ręce na szyję.
- Co takiego? - Zorientowała się, że jej twarz znalazła się tuż przy twarzy Jean-Luca.
- %7łartowałem. - Otoczył ją ramionami. - Ale nie będę przepraszał. Bardzo mi się podobają
efekty. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl