[ Pobierz całość w formacie PDF ]

to w złym miejscu. A może odwrotnie. Sama nie wiem.
127
R S
Ręce jej się trzęsły, a na ciele wystąpił zimny pot.
- Proszę pani!
Spojrzała w dół i zobaczyła, że mała Vicky ciągnie ją za spódnicę.
- Proszę pani, muszę iść do łazienki. Jest mi niedobrze.
- Ach, tak. Do łazienki.
Objęła małą ramieniem, podtrzymując ją i jednocześnie pomagając
sobie zachować równowagę. Musiała jeszcze znalezć Chance'a.
- Idę z Vicky do łazienki - powiedziała. - Dopilnuj stoiska i staraj się,
żeby dzieci nie zjadły tej reszty, która została, dobrze?
Potem pochyliła się, żeby wziąć swój plecak, i kiedy podnosiła się,
doznała takiego zawrotu głowy, że o mało nie upadła. Dłonie miała zimne i
spocone. Wzięła Vicky za rękę i nie zwracając uwagi na nieustające
pytania i wołania, poszła z nią prosto do łazienki, mieszczącej się w
budynku informacji turystycznej.
Vicky weszła do jednej kabinki, a ona sama do drugiej. Oparła się o
drzwi i wypuściła z ręki plecak. Resztkami sił otworzyła go i wyjęła
pudełko z insuliną. Po kilku nieudanych próbach wbiła igłę w ampułkę, a
następnie w drugą, tym razem nabierając więcej insuliny niż zazwyczaj,
ponieważ termin porannego zastrzyku minął już dość dawno.
Automatycznie, niemal na oślep wbiła igłę w udo i wstrzyknęła
insulinę. Potem wyrzuciła strzykawkę, otworzyła drzwi kabiny,
spróbowała zrobić parę kroków i runęła ciężko na zimną posadzkę.
- Pani trener! - wrzasnęła Vicky, wyskakując ze swojej kabiny.
Puszczone gwałtownie drzwi uderzyły z hałasem o ścianę.
- Zawołaj Chance'a.
- Niech pani nie umiera - zawołała dziewczynka przez łzy.
- Proszę, poszukaj go.
128
R S
Nie miała zamiaru umierać, ale gdyby tak się stało, nie chciała, żeby
myślał, że to przez niego. Chciała też mu powiedzieć, że go kocha. To nie
mogło czekać.
- Idz, zawołaj go.
Zobaczył, że pędzi w jego stronę jakaś dziewczynka. Vicky! Złapała
go za nogi, podnosząc w górę zapłakaną buzię.
- Trener Hanna umiera. To na pewno przeze mnie. Robiła sobie
zastrzyk, a potem popatrzyła na mnie i upadła na podłogę.
Zrobił się szum, wszyscy przerwali swoje zajęcia. Nie wiadomo skąd
zjawiła się przy nich Ada Hart. Chance odczepił od paska telefon
komórkowy i podał jej.
- Proszę dzwonić na pogotowie. Z Hanną jest niedobrze.
Wyrwał jakiemuś dziecku niedojedzony baton i pobiegł do łazienki.
Hanna leżała na podłodze, ręce miała przyciśnięte do brzucha, jedną nogę
zgiętą w kolanie, a drugą wyprostowaną. Przyklęknął przy niej i przyłożył
ucho do jej piersi.
- Nie, proszę - jęknął, słysząc, jak słabo bije jej serce. - Boże, nie.
Usiadł na podłodze i wziął jej głowę na kolana. Ułamał kawałeczek
czekolady i wsunął jej do ust.
- Proszę, spróbuj to przełknąć. Postaraj się - mówił błagalnym tonem.
- Zaraz będzie karetka, już za chwilę. Właśnie słyszałem syrenę.
Hanna nie poruszyła się, tylko powieki drżały jej leciutko.
- Nie zostawiaj mnie, proszę. Kocham cię. Dlaczego to robisz akurat
wtedy, kiedy wreszcie wyznałem ci miłość? Nie wolno ci odejść. -
Trzymał ją w objęciach i kołysał tam i z powrotem. - Kocham twoje
129
R S
wypieki. Kocham, kiedy prowadzisz samochód. Możesz nawet mówić, że
jestem poniżej średniej, tylko mnie nie zostawiaj.
Wreszcie pojawiło się pogotowie i młoda sanitariuszka przybiegła z
przygotowanym zastrzykiem z glukozy.
- Wszystko będzie dobrze - powiedziała, wbijając igłę w ramię
Hanny. - Takie rzeczy czasami się zdarzają, nawet przy zachowaniu
środków ostrożności.
Chance poczuł, że czyjaś ręka dotyka jego ramienia.
- Chodzmy, niech lekarz się nią zajmie - powiedziała Ada. - Zobaczy
pan, jak szybko się pozbiera. Przechodziłam już przez to kilkakrotnie.
Na zewnątrz wszyscy stali w milczeniu, niektóre dzieci płakały. Nikt
nie chciał odejść, dopóki nie okaże się, jak się czuje Hanna. Kiedy
wreszcie ukazała się na noszach, zgromadzeni utworzyli szpaler od drzwi
aż do karetki, a potem stali i patrzyli, jak odjeżdża.
- Dziękuję, że pan ją uratował - powiedziała mu Ada. - Bałam się, że
może być za pózno.
Póznym popołudniem Chance przechadzał się niecierpliwie po
pokoju, od czasu do czasu spoglądając na siedzącą na kanapie kobietę,
która dopiero co wyszła ze szpitala, a już ma ochotę prowadzić poważne
rozmowy. Skąd ona bierze tyle siły?
- Dlaczego nie powiedziałeś mi od początku, że jesteś tajnym
agentem czy czymś tam w tym rodzaju? - spytała, patrząc na niego
wielkimi, poważnymi oczami.
- Nie mogłem, to była tajemnica. Westchnęła i odwróciła wzrok.
- Czy jest jakakolwiek możliwość, że tutaj zostaniesz?
130
R S
- Nie. Tak jak ci powiedziałem pierwszego dnia, kiedy tylko się
poznaliśmy.
- Mówiłeś też, że mnie kochasz.
- Słyszałaś? Skinęła tylko głową.
- Myślałem, że umierasz.
- Czy to coś zmienia?
- Nie. - Usiadł przy niej i wziął ją za rękę. - Pamiętasz, co ci
mówiłem o mojej siostrze?
Znów skinęła głową.
- Kiedy ojciec umarł, mama musiała pracować na dwóch etatach,
żeby nas utrzymać. Nie miał kto zająć się Niną i wpadła w złe
towarzystwo, zaczęła opuszczać szkołę, brać narkotyki. Mama tego nie
wiedziała, ale ja zacząłem się domyślać. Tyle że nic nie powiedziałem.
Kiedy Nina przedawkowała, zrozumiałem, że też jestem winien jej śmierci,
bo nie zareagowałem na to, co robiła. Powinienem był ją powstrzymać.
- Nie możesz odpowiadać za drugiego człowieka. To Nina
zdecydowała, co robić ze swoim życiem.
- Nie rozumiesz mnie. Mam coś w rodzaju szóstego zmysłu. To jest
we mnie, w środku. Czasami wiem, co ma nastąpić. Wtedy też
przeczuwałem, tyle że byłem zbyt zajęty własną pracą i szkołą. A tamto
starałem się odsuwać od siebie.
Patrzyła na niego wzrokiem pełnym współczucia.
- Dzwonił mój szef. Mój urlop znów jest odsunięty w bliżej nie
określoną przyszłość. Muszę wracać do Waszyngtonu, żeby zająć się
sprawą, w której niezbędny jest właśnie mój szósty zmysł.
- Więc wyjeżdżasz? - spytała, patrząc na swe dłonie, złożone na
kolanach.
131
R S
- Nie mogę tu zostać. Sensem mojego życia jest praca. Muszę być
tam, gdzie mogę pomóc ludziom pozbyć się gnębiącej ich plagi.
- Jak szlachetnie z twojej strony.
- Kiedyś też tak uważałem, ale tutaj stało się coś jeszcze. Mój
instynkt działał prawidłowo, ale tylko wtedy, kiedy ciebie nie było w
pobliżu. Wtedy, w nocy, wiedziałem i czułem, gdzie jest heroina, ale
potem ty weszłaś i wszystko zniknęło.
- A może stwarzasz sobie taką wymówkę, bo to ja obezwładniłam
Maca, a nie ty?
- Nie żartuj, mówię poważnie. Jak mogę zostać tu, kiedy niweczysz
moje siły? Kiedy przy tobie zanikają moje zdolności, nie działa instynkt?
- Pewnie nie możesz. Widziałam, że masz już samochód. Kiedy
chcesz wyjechać?
- Niedługo.
- Czy to będzie wielkie zuchwalstwo z mojej strony, jeśli poproszę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl