[ Pobierz całość w formacie PDF ]

też przeminie. Zresztą, cóż ona takiego czuła? Też właściwie
nic. Było jej po prostu... miło w jego towarzystwie. Nic
więcej. Jedyne trwałe uczucie to miłość do dziecka.
Libby otuliła kołdrą zasypiającą dziewczynkę, pogłaskała
ją po główce i poszła do swojej pustej, samotnej sypialni. Cały
czas zastanawiała się, co będzie, kiedy krótka znajomość z
doktorem Gardnerem skończy się. Meg go polubiła, bo był
wesoły, radził sobie świetnie z matematyką i lubił gry wideo.
Tak, Josh powinien mieć co najmniej pięcioro dzieci. Meg
będzie za nim tęsknić, a Libby tak bardzo chciała oszczędzić
jej smutku i rozczarowań. Może jednak córeczka okaże się
silna i potrafi zaakceptować fakt, że wszystko przemija? I
kiedyś, po latach, będzie po prostu wspominać miłego pana,
który odrabiał z nią matematykę? Może nie warto martwić się
na zapas, a lepiej cieszyć, że w ich życiu zagościł na chwilę
taki miły mężczyzna?
Mijały godziny, sen nie nadchodził. To nawet lepiej, bo
przynajmniej Libby mogła spokojnie rozmyślać o doktorze
Gardnerze. Wcale nie miała zamiaru odsądzać go od czci i
wiary. Przeciwnie, rozpamiętywała w nieskończoność
wszystkie zalety Josha. Był miły i inteligentny, szybko
nawiązał kontakt z Meg. Często się uśmiechał, co przestało
Libby przeszkadzać. Przeciwnie. Uśmiech Josha uznała za
niezwykle ujmujący. A kiedy wreszcie zasnęła, doktor
Gardner towarzyszył jej nadal, wypełniając sobą wszystkie
senne marzenia.
ROZDZIAA ÓSMY
- No, i jak było? - pytała Libby, choć z twarzy Meg i
Josha łatwo było wyczytać, że wspólny wypad do Mercyhurst
okazał się bardzo udany.
Czekała na nich z niecierpliwością, rozważając w duchu
wszystkie warianty. Mogło się przecież zdarzyć, że Meg i Josh
wrócą z zabawy w Mercyhurst niezadowoleni. Albo Meg
będzie zachwycona, a Josh skwaszony. Albo na odwrót.
Martwiła się bardzo długo, dochodząc w końcu do wniosku,
że zadręcza się tylko po to, żeby nie wypaść z wprawy.
Wszystkie smutki pierzchły, kiedy zobaczyła rozpromienione
twarze. Josh, jak na dorosłego przystało, okazywał
zadowolenie w sposób bardziej powściągliwy, natomiast mała
Meg dosłownie zaplątała się w kurtkę, kiedy zdejmując
okrycie, próbowała jednocześnie przekazać mamie
najświeższe nowiny. Na szczęście Libby wszystko
zrozumiała.
- Mamo, było super. A Josh umie zaśpiewać ze mną
 Jingle Bells"! Pokażemy ci.
Libby powtórzyła Joshowi radosną wiadomość.
- Czy Meg zdążyła również poinformować cię, że nie
jestem jeszcze mistrzem?
- Nie.
- Podziękuj jej, jest bardzo wyrozumiała.
Libby przetłumaczyła i Meg zaczęła się śmiać.
- Nieprawda! On robi to bardzo dobrze - zaprotestowała,
dodając jednak po chwili: - No, może nie robi tego zupełnie
zle. A najlepiej wychodzi mu ten kawałek, kiedy dzwonią
dzwonki.
Teraz Libby roześmiała się w głos. Ten fragment piosenki
nie nastręczał zbyt wielkich trudności, trzeba było po prostu
potrząsać rękami.
Występ odbył się przy kominku, w którym wesoło huczał
ogień. Libby rozsiadła się wygodnie na kanapie i po chwili
klaskała i zwijała się ze śmiechu, podziwiając migową wersję
 Jingle Bells" wykonaną przez artystów najwyższej klasy,
czyli Meg i Josha. Meg rzeczywiście była świetna, a Josh...
Josh przede wszystkim pełen zapału i dobrych chęci. Starał się
bardzo, ale kiedy Meg zwiększyła tempo, zagubił się
kompletnie. Nie przejął się tym zbytnio. Roześmiał się wesoło
i pociągnął Meg za warkoczyk, a Libby poczuła, że coś
chwyta ją za gardło. Znów przekonała się, że dla Josha Meg
była zwyczajną, rozbrykaną dziewczynką, a nie kalekim
dzieckiem, które omija się z daleka.
Piosenkę odśpiewano do końca i artyści zgięli się w
ukłonie. Libby biła brawo jak szalona, ukrywając swoje
wzruszenie. Josh powiedział kiedyś, że większość ludzi uważa
go za sympatycznego gościa. Ci głupi ludzie nie mieli racji.
Sympatyczny? On był po prostu nadzwyczajny! Wspaniały!
- Wyślę mail do Jackie - poinformowała Meg i wybiegła z
pokoju.
Libby, sam na sam z Joshem, nagle poczuła się nieswojo.
Tym bardziej że jej myśli z żelazną konsekwencją zaczynały
zmierzać w niebezpiecznym kierunku. Koniecznie trzeba było
je zająć czymś bardziej... stosownym.
- Przepraszam, Josh, muszę wyjąć naczynia ze zmywarki!
- powiedziała szybko, zrywając się z kanapy.
Doktor ruszył za nią jak cień. W kuchni Libby
podskoczyła do zmywarki, jakby naczynia za chwilę miały się
roztopić. A Josh, mimo że w duchu błagała go, aby się nie
zbliżał, ustawił się tuż obok. Siłą rzeczy przystała na jego
pomoc. Libby wyjmowała naczynia ze zmywarki, Josh
ustawiał je na stole.
- No, odwaliliśmy kawał solidnej roboty - oświadczył,
odbierając ostatni talerz. - Teraz już z czystym sumieniem
możemy przystąpić do następnego punktu programu.
- Jakiego? - spytała Libby dość niepewnym głosem.
- Pocałuję cię.
- Nie ma mowy - zaprotestowała drżącym głosem, bo
Josh objął ją już ramieniem i delikatnie głaskał po policzku. -
Muszę włożyć do zmywarki następną partię naczyń.
- Jedno nie wyklucza drugiego - zauważył Josh tonem
odkrywcy. - Proponuję następujący harmonogram pracy:
wkładamy jedną partię naczyń, szybko się całujemy i
wkładamy następną partię. Robota będzie nam się palić w
rękach.
- Niby dlaczego?
- To proste. Naczynia pofrunÄ… do zmywarki, bo nam
będzie spieszno do następnego pocałunku!
Trzezwa Libby McGuiness wiedziała, że należy po prostu
odsunąć ramię Josha albo pokazać gościowi drzwi. Problem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl