[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Uhm - mruknął, podniósł wzrok, odrzucił mi rozkład lotów i wstał. - Chodzmy
pogadać z Deborą - powiedział.
Debora leżała w łóżku, co właściwie nie powinno być zaskoczeniem. Patrzyła w okno,
choć było za daleko, by mogła przez nie wyjrzeć, i mimo że miała włączony telewizor, który
pokazywał sceny pełne nieziemskiej radości i szczęścia. Deb jednak wyraznie nie była
zainteresowana wesołą muzyką i okrzykami zachwytu, które dochodziły z głośnika. Więcej,
gdyby sądzić tylko po jej minie, wydawałoby się, że nigdy w życiu nie zaznała szczęścia i
zaznać go z własnej nieprzymuszonej woli nie zamierzała. Kiedy weszliśmy, zerknęła na nas
obojętnie i ledwie nas rozpoznawszy, znów odwróciła się do okna.
- Jest trochę zdołowana - szepnął do mnie Chutsky. - Tak to czasem jest, jak
człowieka poszatkują. - Biorąc pod uwagę wszystkie blizny na jego twarzy i ciele, musiałem
przyjąć, że wie, o czym mówi, więc tylko skinąłem głową i podszedłem do Debory.
- Cześć, siostrzyczko - przywitałem ją sztucznie wesołym głosem, którego według
mojej wiedzy należy używać wobec przykutego do łóżka inwalidy.
Odwróciła się do mnie i w jej zmartwiałej twarzy i pustych ciemnoniebieskich oczach
dostrzegłem odbicie jej ojca, Harry'ego; patrzyła na mnie tak, jak niegdyś on, i z tych
błękitnych toni wynurzyło się wspomnienie, które wyparło wszelkie inne myśli.
Harry umierał. Wszyscy czuliśmy się z tego powodu niezręcznie; to było trochę tak,
jakby patrzeć na Supermana cierpiącego pod wpływem kryptonitu. Takie przyziemne słabości
nie powinny go dotykać i już. On jednak od półtora roku umierał, powoli, stopniowo, a teraz
był już bardzo blisko linii mety. I kiedy tak sobie leżał w hospicjum, jedna pielęgniarka
postanowiła mu pomóc. Z premedytacją zwiększała podawaną mu dawkę środków
przeciwbólowych i żerowała na jego śmierci, upajała się jego gaśnięciem, a on o tym wiedział
i dał mi znać, co się dzieje. I, o radości, o rozkoszy, zgodził się, by ta pielęgniarka została
pierwszą prawdziwą towarzyszką moich figli, pierwszą, którą zabrałem na Mroczny Plac
Zabaw.
I tak uczyniłem. Pierwsza Pielęgniarka stała się pierwszą kropelką krwi na pierwszym
szkiełku w mojej nowej kolekcji. Po kilku godzinach zachwytu, nauki i ekstazy przeniosła się
na tamten świat, i następnego ranka, kiedy poszedłem zameldować się u Harry'ego, przeżycie
to wciąż napełniało mnie mrocznym blaskiem.
Wszedłem do pokoju Harry'ego, niemal unosząc się nad ziemią, a kiedy Harry
otworzył oczy i spojrzał w moje, zobaczył to; zobaczył, że się zmieniłem, że stałem się tym,
czym mnie uczynił, i jego wzrok z każdą chwilą robił się coraz bardziej martwy.
Usiadłem przy nim zaniepokojony, że przechodzi jakiś nowy kryzys.
- Dobrze się czujesz? - spytałem. - Zawołać lekarza?
Zamknął oczy i powoli, słabo, pokręcił głową.
- Co się stało? - nie ustępowałem, przekonany, że skoro ja czułem się świetnie jak
nigdy dotąd, wszyscy wokół też powinni się trochę rozweselić.
- Nic - powiedział swoim cichym, ostrożnym, gasnącym głosem. Ponownie uniósł
powieki i spojrzał na mnie z tą samą pustką w szklistych niebieskich oczach. - A więc
zrobiłeś to?
Skinąłem głową, prawie się rumieniąc. Mówienie o tym jakoś mnie krępowało.
- A potem? - spytał.
- Wszystko posprzątane - zapewniłem. - Bardzo uważałem.
- %7ładnych kłopotów? - chciał wiedzieć.
- %7ładnych - odparłem i wypaliłem: - Było cudownie. - I widząc ból na jego twarzy,
dodałem, żeby go pocieszyć: - Dziękuję, tato.
Harry znów zamknął oczy i odwrócił głowę. Zastygł na sześć czy siedem oddechów,
po czym, tak cicho, że ledwo go dosłyszałem, powiedział:
- Co ja narobiłem... O Jezu, co ja narobiłem...
- Tato...? - wybąkałem. Nigdy jeszcze nie mówił przy mnie w ten sposób, tak
udręczonym, niepewnym tonem, a to ogromnie mnie zaniepokoiło i całkowicie zgasiło moją
euforię. On tylko pokręcił głową z zamkniętymi oczami i nie powiedział nic więcej.
- Tato... ? - powtórzyłem.
On jednak milczał i tylko kilka razy pokręcił głową z wyraznym bólem, a potem leżał
bez słowa, bardzo długo, jak mi się zdawało, aż w końcu otworzył oczy i popatrzył na mnie, a
ja zobaczyłem to martwe spojrzenie, w którym nie było już ani nadziei, ani światła, spojrzenie
sięgające w najmroczniejsze zakamarki.
- Jesteś - powiedział - tym, co z ciebie zrobiłem.
- Tak - odparłem i podziękowałbym mu jeszcze raz, gdyby nie to, że mówił dalej.
- To nie twoja wina - dodał - tylko moja. - A ja nie wiedziałem wtedy, co miał na
myśli, choć teraz, wiele lat pózniej, chyba zaczynam to rozumieć. I do dziś żałuję, że w
tamtym momencie nie powiedziałem albo nie zrobiłem czegoś, jakiegoś drobnego gestu,
który ułatwiłby Harry'emu odejście w ostateczny mrok; że nie zdołałem sklecić jednego
zdania, które odpędziłoby zwątpienie i na nowo roznieciło blask w tych pustych niebieskich
oczach.
Wiem też jednak, po tych wszystkich latach, że takie zdanie nie istnieje, przynajmniej
w żadnym ze znanych mi języków. Dexter jest tym, czym musi być, teraz i zawsze, i na wieki
wieków, amen, i jeśli Harry pod koniec zrozumiał to i doznał przypływu trwogi oraz
wyrzutów sumienia - cóż, naprawdę przykro mi z tego powodu, ale co mogłem na to
poradzić? Na łożu śmierci każdy słabnie, staje się podatny na bolesne przemyślenia,
niekoniecznie odkrywcze - to tylko nadchodzący kres sprawia, że człowiek chce wierzyć, że
dostępuje czegoś w rodzaju objawienia. Wierzcie mi, jestem ekspertem od zachowań
umierających ludzi. Gdybym spisał wszystkie dziwne rzeczy, które moi Szczególni
Przyjaciele mówili mi, chwilę zanim pomogłem im zsunąć się w otchłań, powstałaby bardzo
ciekawa książka.
Dlatego żal mi było Harry'ego. Ale jako młody, gamoniowaty potworek nie miałem do
powiedzenia w zasadzie nic, co by mu ulżyło.
I teraz, po latach, kiedy zobaczyłem to samo spojrzenie w oczach Debory, poczułem,
że ogarnia mnie ta sama przygnębiająca bezradność. Mogłem się tylko na nią gapić, gdy znów
odwróciła się do okna.
- Na litość boską - odezwała się ze wzrokiem wlepionym w szybę. - Nie patrz tak na
mnie.
Chutsky wsunął się na krzesło po drugiej stronie.
- Ostatnio trochę marudzi - skwitował.
- Wal się - rzuciła bez większego przekonania i przekrzywiła głowę, by dalej patrzeć
w okno za plecami Chutsky'ego.
- Słuchaj, Debora - powiedział. - Dexter wie, gdzie jest ten typ, który cię skrzywdził. - [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl