[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w najlepsze, kryjąc się w gąszczu cieni na tych krętych uliczkach, aby otwierać tam najbardziej
nawet skomplikowane zamki.
Nad ranem, kiedy nikt już nie wychylał nosa z domu, pewien franciszkanin odmawiał na
klęczkach różaniec w swej celi. Był to ten sam zakonnik, którego poznałem w gospodzie i który
udzielił mi kilku życzliwych ostrzeżeń. Wtedy to właśnie wkradłem się do kościoła Franciszkanów
i również oddałem się modlitwie.
Każdej nocy powtarzałem sobie jednakże to, co mężczyzna mówi do siebie pod nosem, gdy
spędza kolejną noc z występną ladacznicą:  Jeszcze tylko ta noc, Boże mój, a potem się
wyspowiadam. Jeszcze jednak noc rozkoszy i wrócę do domu, do żony .
Mieszkańcy Santa Maddalany nie mieli z nami żadnych szans. Dzięki cierpliwości mojej
kochanej Urszuli pozyskiwałem umiejętności, których nie posiadłem w sposób naturalny bądz
drogą prób i błędów. Umiałem prześwietlić umysł danego człowieka, znalezć w nim jakiś
grzeszek, by zlizać go szybko językiem. Wysączyłem na przykład krew z gnuśnego i kłamliwego
kupca, który przekazał swe małe dzieci tajemniczemu lordowi Florianowi.
Pewnej nocy stwierdziliśmy, że mieszkańcy Santa Maddalany wybrali się do opustoszałego
już zamku. Znalezliśmy tam ślady ich pospiesznych kroków, choć prawie nic stamtąd nie
wyniesiono i niczego nie zdemolowano. Przerazili się pewnie nie na żarty, widząc w kaplicy
legion odrażających świętych, którzy stali przy górującym na swym piedestale posągu Lucyfera.
Nie zabrali ze sobą złotych lichtarzy ani złotego tabernakulum, w którym wymacałem potem
wyschnięte i odkształcone serce ludzkie.
Podczas naszej ostatniej wizyty na Dworze Rubinowego Graala wyniosłem z krypty
spalone głowy wampirów i wyrzuciłem je jedna po drugiej przez witrażowe okna kaplicy, niszcząc
tym samym te olśniewająco pomalowane szyby.
Błąkaliśmy się pózniej oboje po nie znanych mi jeszcze sypialniach tego zamczyska.
Urszula pokazała mi też komnaty, w których członkowie dworu grywali w szachy i w kości albo
słuchali muzyki. Tu i ówdzie natykaliśmy się na dowód dokonanej kradzieży: jakaś ściągnięta z
łoża narzuta bądz poduszka, którą zrzucono na podłogę.
Najwyrazniej jednak ludzie z miasta za bardzo się bali, aby dać upust chciwości, i stąd
ubytki w wyposażeniu diablego zamczyska były raczej niewielkie.
Gdym tak nękał z Urszulą mieszkańców Santa Maddalany, pokonując ich różnorakimi
fortelami, zaczęli oni opuszczać swe miasto. Przybywając o pomocy na wyludnione ulice,
zastawaliśmy tam pootwierane sklepy, nie zaryglowane okna, puste łóżka. Kościół Dominikanów
został sprofanowany i usunięto zeń kamienny ołtarz. Tchórzliwi księża, którym nie udzieliłem
łaski szybkiej śmierci, porzucili swą trzodę.
Cała ta rozgrywka przydawała mi coraz więcej sił i wigoru. Pozostali w mieście ludzie byli
kłótliwi, chciwi i nie chcieli poddać się nam bez walki. Bez trudu udawało mi się oddzielić osoby
niewinne, które wierzyły w potęgę modlitwy i w opiekę świętych, od tych, którzy mieli konszachty
z szatanem i czuwali teraz niespokojnie, wypatrując nas z szablą w dłoni.
Lubiłem z nimi rozmawiać, toczyć boje na słowa, w chwili gdym pozbawiał ich życia.
- Myśleliście zatem, że ta rozgrywka będzie trwać wiecznie? Sądziliście, że wasi
mocodawcy nigdy się przeciw wam nie obrócą?
Co się tyczy mojej Urszuli, nie wdawała się ona w takie zabawy. Nie mogła znieść widoku
cierpienia. Sakrament Krwi w zamku demonów wytrzymywała jedynie dzięki muzyce, zapachowi
kadzidła oraz wszechwładnym osobowościom Floriana i Godrica.
Noc za nocą miasto z wolna pustoszało, chłopi opuszczali swe gospodarstwa, a cała Santa
Maddalana popadała w ruinę. Urszula tymczasem zaczęła bawić się z osieroconymi dziećmi.
Siadywała raz po raz na schodkach kościoła, brała na kolana jakiegoś malca i opowiadała mu po
francusku taką czy inną bajkę.
Zpiewała też po łacinie stare pieśni, które poznała na dawnych dworach dwieście lat temu,
i snuła gawędy o toczonych naonczas we Francji i Niemczech bitwach. Słyszałem to wszystko po
raz pierwszy.
- Nie baw się z dziećmi - mówiłem. - One to wszystko zapamiętają. One na pewno nas nie
zapomną.
Po upływie dwóch tygodni wspólnota miejska na dobre przestała istnieć. Ostały się tylko
sieroty, kilku starców oraz mój znajomy franciszkanin wraz ze swym ojcem - małym
człowieczkiem o aparycji elfa, który spędzał noce na samotnej grze w karty, jak gdyby nie
wiedział, co się dokoła niego dzieje.
Kiedy przybyliśmy do miasta bodaj piętnastej nocy naszych łowów, zorientowaliśmy się
natychmiast, że pozostały przy życiu jedynie dwie osoby. Usłyszeliśmy, jak mały staruszek
podśpiewuje sobie w pustej gospodzie. Był bardzo pijany, a jego wilgotna różowawa głowa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl