[ Pobierz całość w formacie PDF ]

187
nie wzrok i spytała: — Czy mi się zdaje, czy mówiłyście coś, że chcecie iść na plażę i po-
patrzeć, jak pan Desgranges maluje ocean? To doskonały pomysł!
— Nie, już zmieniłyśmy plany — odparła April.
W hallu pierwsza odezwała się Dina.
— Matka nie słyszała ani słowa z tego, co jej mówiłyśmy!
— Ma natchnienie — stwierdziła April. — Nie wolno jej przeszkadzać. Musimy
wszystko załatwić same. Zatelefonujemy.
Dina była zmartwiona.
— Ale jak zrobimy, żeby nie przyznać się do znalezienia tych papierów pani Sanford
i w ogóle do wszystkiego?
— Zostaw to mnie! — oświadczyła April.
Wywiązała się krótka dyskusja, czy należy zatelefonować do J. Edgara Hoovera, do
F.B.I., do komisariatu policji czy też do samego prezydenta Roosevelta. Ostatecznie
skończyło się na tym, że zawiadomią Billa Smitha.
April zatelefonowała do komisariatu policji, tam odsyłano ją od jednego urzędnika
do drugiego, aż wreszcie powiedziano, że porucznik Bill Smith jest u siebie w domu. Na
próżno tłumaczyła, że chodzi o bardzo ważną i pilną sprawę, odmówiono jej podania
prywatnego numeru telefonu.
— Znajdziemy w książce — pocieszała pełna optymizmu Dina.
W książce figurowało pięciu Williamów Smith, ale żaden nie był tym, którego szu-
kały.
Wówczas April wpadła na pomysł zatelefonowania do sierżanta O’Hare, którego nu-
mer był w spisie. Powiedziała mu, że matka prosi o numer Billa Smitha, bo ma do niego
interes. Poczciwy sierżant, węsząc romans, udzielił im żądanej informacji. Dzięki temu
dotarły wreszcie do Billa. April od razu przedstawiła się w telefonie. W odpowiedzi głos
Billa Smitha zadrżał z niepokoju.
— Co się stało? Może wasza matka...
— Nic jak dotąd się nie stało — odparła April. — Obawiamy się jednak, czy nie sta-
nie się wkrótce. Dlatego do pana dzwonimy.
I opowiedziała całą historię o panu Desgranges, czyli Armandzie von Hoehne, czy-
li Peterze Desmond — oczywiście pomijając starannie wszelkie drażliwe szczegóły.
W pewnej chwili Bill Smith przerwał jej:
— Chwileczkę... Chcę zanotować...
Musiała więc opowiedzieć wszystko jeszcze raz od początku. Jak wraz z Diną odkry-
ły, że Pierre Desgranges jest Armandem von Hoehne, jak Dina rzuciła mu w twarz to
nazwisko i co on na to odpowiedział. Na zakończenie dodała, co obie z siostrą o tym
myślą.
— Jesteś genialna! — rzekł Bill Smith.
188
April rozpromieniła się z radości. Gdyby był powiedział: „Ależ z ciebie zdolne dziec-
ko!” — rzuciłaby słuchawkę.
— Powiedz mi coś jeszcze — podjął Bill Smith. — Skąd dowiedziałyście się, że pan
Desgranges nazywa się w rzeczywistości von Hoehne?
Pytanie dotykało najdrażliwszego punktu sprawy! April odpowiedziała ostrożnie
i zdecydowanie:
— Od pani Sanford.
Nie było to kłamstwo, a zarazem nie była to zdrada tajemnic.
— A jak ona do tego doszła?
— Nie wiem — odparła April. — Ona już nam tego nie powie.
W telefonie na chwilę zapadła cisza. Potem Bill Smith powiedział:
— Słuchaj, April. Zastanów się poważnie. Czy pani Sanford mówiła wam coś o in-
nych osobach?
— Nie — odparła April. — Nic nam nigdy nie mówiła.
To była prawda.
— Doskonale to załatwiłaś — pochwaliła Dina, gdy April odłożyła słuchawkę.
— Ach, drobiazg! — z wyższością zbyła komplement April. — Wiesz, zróbmy sobie
parę sandwiczy, głodna jestem.
— Ja też — zgodziła się Dina. — Zjemy po sandwiczu, a potem zajmiemy się kurczę-
tami na obiad.
April smarowała marmoladą ser spoczywający na podkładzie z masła kakaowego,
gdy do kuchni wpadł jak bomba Archie. Był zasapany, czerwony, zgrzany i bardzo brud-
ny. Na widok rzędu słoików ustawionych przed siostrą wrzasnął: Hura! — i chwyciwszy
nóż rozglądał się za bochenkiem chleba.
— Umyj przede wszystkim ręce — napomniała Dina.
— Och, nie nudź! — odparł Archie. — To zupełnie czysty brud. — Mimo to umył
ręce i dopiero wówczas zabrał się do komponowania nowej odmiany kanapki. — Wie-
cie co? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl