[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Trudno przewidzieć, jaką awanturę ten Beezer pózniej rozpęta.
- Wcale nie narzekam - odparł Owlesby.
- Właściwie miałem na myśli Dorotę. Dopiero kilka tygodni minęło od
tamtej sprawy i oto wyciągnąłem cię znów z domu. Ona siedzi teraz w
Kensington i zastanawia się, co nowego tym razem wymyśliłem. To mocna
kobieta, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.
Jack skinął głową i spojrzał na St. Ivesa, w którego głosie wyczuł
gorycz. Ten człowiek zawsze wydawał się stać na skraju przepaści; udawał, że
nie ma pojęcia o jej istnieniu, o tym, że jeden niewinny krok w tył może go
zgubić.  Pracuj jak szalony
- stało się jego życiową dewizą i było to chyba lepsze, niż gdyby się
całkiem rozkleił. Jednak czasem wydawał się tak spięty, że Jack zastanawiał
się, czy nie byłoby jednak lepiej, gdyby profesor pozwolił swym oczom
przywyknąć do ciemności, spojrzał w czeluść i stawił czoła temu, co zobaczy
tam w dole.
Aatwo powiedzieć. Jack osiadł z Dorotą w Kensington, wiodąc życie,
które St. Ivesowi musiało wydawać się cudowne. Profesor nie mógł nic
poradzić na to, że dostrzega podobieństwo Doroty do Alicji. Szczęście Jacka
zapewne pogłębiało jeszcze jego rozpacz. Gdyby Dorota znała prawdę o celu
ich obecnej wyprawy, prawdopodobnie nalegałaby, by jechać z nimi. Jack
pomyślał o niej z czułością.
- Czy wiesz... - zabierał się do snucia wspomnień, lecz łomot
dobiegający z kufra nie pozwolił mu kontynuować.
- Powiedzcie garbusowi - żądał przytłumionym głosem dziennikarz - że
mu złoję skórę! Nim minie tydzień, będzie znów gnił w Newgate, przysięgam!
Nie ma takiej rzeczy, której bym o nim nie wiedział!
St. Ives i Hasbro spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Chyba tu była
ich szansa. Jeśli Beezer rzeczywiście dał się nabrać, że są posłańcami
Narbonda, nie powinni mieć kłopotu z zatarciem śladów, gdy cała sprawa się
skończy, a dziennikarz pójdzie do policji ze swoją historyjką. W końcu Beezer
nie popełnił ani nie planował żadnego przestępstwa - nie licząc zbrodni
przeciwko ludzkości, przeciwko podstawowym zasadom moralnym.
- Narbondo upoważnił nas do zlikwidowania ciebie, jeśli uznamy to za
stosowne - zawołał St. Ives pochylając się nad skrzynią. - Jeśli pójdziesz nam
na rękę, zostaniesz sowicie wynagrodzony, a jeżeli będziesz stawiał opór,
skończysz licząc ryby w Tamizie.
Z kufra nie wydobył się już żaden dzwięk.
James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina 30
Jeszcze przed świtem wóz zajechał z turkotem do Chingford i skierował
się ku pobliskim wzgórzom, gdzie znajdował się dom Sama Langleya - syna
kucharza, który przez lata pracował u St. Ivesa.
Dom był całkiem ciemny. Zobaczyli jednak światło lampy sączące się
przez zamknięte okiennice niskiego okienka w nie używanym silosie, stojącym
pięćdziesiąt jardów dalej. St. Ives zatrzymał konie i natychmiast zeskoczył z
wozu. Drzwi silosa nie były zamknięte na klucz, więc z pomocą kompanów
wciągnął kufer do środka. Jack i Hasbro natychmiast rozpłynęli się gdzieś w
ciemnościach. Przez uchylone na moment drzwi St. Ives zobaczył Sama
Langleya schodzącego z kuchennej werandy i wkładającego pośpiesznie
płaszcz. Drzwi zamknęły się i profesor pozostał sam ze skrzynią w słabo
oświetlonym, skąpo umeblowanym pomieszczeniu.
- Zaraz otworzę kufer - oznajmił głośno.
- Wy sukin... - zaczaj krzyczeć Beezer i St. Ives zabębnił palcami w
wieko, aby uciszyć dziennikarza.
- Wybieraj! Albo otworzę to pudło, albo podłożę ogień.- powiedział
bardzo powściągliwie, lecz nie uzyskał odpowiedzi. - Gdy tylko zdejmę
kłódkę, możesz się łatwo wydostać; worek nie jest zawiązany, jak już pewnie
zdążyłeś się zorientować. Radzę ci, żebyś przez dziesięć minut zachował
absolutny spokój. Potem możesz rzucać się, tupać i wrzeszczeć do woli, aż
padniesz - i tak cię nikt nie usłyszy. Ucieszy cię z pewnością wiadomość, że
pewna okrągła sumka zostanie przelana na twoje konto. Chyba łatwiej będzie
ci wydać te pieniądze, jeżeli nie zostaniesz wcześniej podziurawiony kulami,
więc nie denerwuj się. Wytrzymałeś w tej skrzyni całą noc, wytrzymasz
jeszcze dziesięć minut.
Beezer najwyrazniej potraktował te słowa poważnie, bo gdy St. Ives
wyszedł, by uścisnąć pośpiesznie rękę Langleya, a pózniej wskoczył na wóz i
chwycił wodze, żaden dzwięk nie dobiegał z wnętrza kamiennego silosa.
Tej nocy, gdy St. Ives uprowadził dziennikarza, po wschodniej stronie
nieba ukazał się okrągły, świetlisty obłoczek, który przypominał księżyc
widziany przez oszronioną szybę. To była kometa. Wydawało się, że jest
przerażająco blisko, że za chwilę runie na Ziemię, jak gigantyczny pocisk.
Teleskop profesora, zaopatrzony we wklęsłe lusterko z metalu, był
podarunkiem od samego lorda Rosse. St. Ives śledził lot komety dlatego tylko,
by skrócić sobie czas oczekiwania na nadchodzący świt. Ostatnio rzadko
udawało mu się zasnąć, a jeśli już, to dręczyły go okropne koszmary.
Nie trzeba już było przeprowadzać żadnych obliczeń; wiele tygodni
temu dokonali tego astronomowie, których głębokiej wiedzy w tym zakresie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl