[ Pobierz całość w formacie PDF ]

całą swą wysokość dziewięciu stóp. Ostrzegł był swego przeciwnika. Nawet po rozpoczęciu
walki pozwoliłby mu jeszcze ratować się ucieczką; teraz jednak zapowiadał bój na śmierć i
życie. Czarny niedźwiedź nie tylko obrabował jego kryjówkę, lecz odnowił ranę zadaną ręką
ludzką!
Przed chwilą Tyr walczył jedynie o swoje prawa, bez wielkiej nienawiści nawet i bez
poważnej chęci mordu. Teraz wyglądał strasznie. W rozdziawionej paszczy spoza
ściągniętych warg łyskały białe kły i krwawe dziąsła; wokół nozdrzy pod skórą nabrzmiały
mięśnie jak powrozy; pomiędzy ślepiami utworzyła się bruzda niby ślad siekiery na pniu
sosny. Oczy jarzyły się jak rubiny, zielonkawoczarne źrenice niemal ginęły w tym
straszliwym blasku.
Gdyby w tej chwili stał przed Tyrem człowiek, widziałby, że tylko jeden z nich dwóch
ujdzie z życiem.
Tyr niedługo walczył stojąc. Przez parę sekund tylko trwał wyprostowany, ale gdy czarny
niedźwiedź postąpił krok naprzód, grizli szybko opadł na przednie łapy. Sczepili się. Od tej
chwili Muskwa przez długie minuty coraz bardziej rozpłaszczał się na ziemi i błyszczącymi
ślepkami śledził przebieg walki.
Tylko dżungle i góry znają podobne boje. Dolina trzęsła się od ryku. Potworne bestie
niby ludzkie istoty brały się wzajem za potężne bary, a kłami i pazurami tylnych łap rwały i
szarpały.
Przez dwie minuty w ciasnym, śmiertelnym uścisku przewalali się po trawie, i to jeden, to
drugi był górą. Czarny walczył gwałtownie pazurami; Tyr posługiwał się zębami i straszliwą
prawą tylną łapą. Nie próbował rozszarpać przeciwnika przednimi łapami, używał ich tylko
do trzymania czarnego i rzucania nim. Jak wówczas, gdy mordował karibu, tak i teraz dążył
do utrzymania się pod spodem. Raz po raz zanurzał długie kły w cielsku wroga. Lecz w walce
na kły czarny górował nad nim szybkością i prawy bark Tyra był dosłownie poszarpany na
strzępy, kiedy szczęki ich zwarły się Muskwa usłyszał zgrzyt zębów na zębach i przerażający
trzask kości. Nagle czarny niedźwiedź zwalił się na bok, jakby miał skręcony kark, a Tyr
chwycił go za gardło.
Czarny walczył jeszcze; ale jego szeroko rozwarta, krwawa paszcza była już bezsilna,
gdyż szczęki Tyra zaciskały się na jego krtani.
Muskwa wstał. Trząsł się w dalszym ciągu, nie ze strachu jednak, tylko przejęty nowym,
nie znanym mu dotąd wzruszeniem. Po raz pierwszy widział bitwę i krew zawrzała w nim
nagle. Z dziecinnym pomrukiem rzucił się w wir walki. Ząbki jego wniknęły poprzez gęste
futro w twardą skórę niedźwiedziego zadu. Łapkami wparty w ziemię, darł i szarpał, z
pyszczkiem pełnym sierści, obłąkany ślepym szałem.
Nagle czarny dokonał półobrotu, legł na grzbiecie i przeorał brzuch Tyra. Podobny cios
zabiłby karibu czy jelenia wypuszczając zeń wnętrzności; grizli otrzymał jedynie czerwoną,
krwawą, głęboką ranę długości trzech stóp.
Czarny błyskawicznie rzucił się zaraz w bok i powtórny cios dosięgnął Muskwę. Pięta
czarnego trzasnęła niedźwiadka i rzuciła nim jak z procy o dwadzieścia stóp. Malec nie
poniósł szwanku, ale był zupełnie oszołomiony.
W tej samej chwili Tyr oderwał kły od gardła wroga i uskoczył nieco w bok. Ociekał
krwią. Barki, kark I pierś czarnego niedźwiedzia broczyły posoką; wydarte kawały mięsa
zwisały na strzępach skóry. Spróbował jednak wstać i Tyr rzucił się nań ponownie.
Tym razem wykonał niezawodnie śmiertelny chwyt; potężne szczęki zwarł na pysku
czarnego przeciwnika. Nastąpił okropny trzask i wałka ustała. Czarny niedźwiedź nie mógł
już żyć, ale Tyr nie wiedział o tym. Z łatwością rozdarł mu teraz brzuch ostrymi jak noże
pazurami tylnych łap. W dziesięć minut po śmierci wroga szarpał go jeszcze i wywlekał zeń
wnętrzności.
Gdy wreszcie skończył, plac boju przedstawiał ohydny widok. Ziemia była poradlona i
przesycona krwią. Walały się na niej strzępy ciemnego futra i kawały mięsa, a czarny
niedźwiedź był zupełnie wypatroszony.
O dwie mile stamtąd, na zboczu górskim, Langdon i Bruce, przykucnięci pod skałą,
śmiertelnie bladzi, bez tchu niemal, nie odrywali w napięciu oczu od lornetek. Byli
świadkami okropnego widowiska, ale z tej odległości nie dojrzeli małego Muskwy. Gdy
skrwawiony Tyr stał dysząc nad trupem wroga, Langdon opuścił lornetkę.
— Mój Boże — westchnął. Bruce skoczył na równe nogi.
— Chodźże! — krzyknął. — Czarny już zdechł. Trzeba spieszyć, a dostaniemy grizli!
A tam na łące Muskwa podbiegł do Tyra niosąc w pyszczku strzęp ciepłej skóry i kłak
czarnego futra. Tyr zniżył ku niemu wielki, okrwawiony łeb i czerwonym językiem
przejechał po małej mordce. Brunatny niedźwiadek dobrze zdał egzamin; być może Tyr
widział i zrozumiał wszystko.
ROZDZIAŁ IX
Po wielkiej bitwie Tyr i Muskwa nie tknęli nawet mięsa karibu. Tyr nie był w ogóle w
stanie nic przełknąć, a Muskwa, podniecony do ostatnich granic i drżący, nie miał wcale
apetytu. W dalszym ciągu żuł strzęp porosłej czarnym futrem skóry, mrucząc i warcząc
szczenięco, jak gdyby kończył dzieło rozpoczęte przez Tyra.
Wielki grizli zaś stał przez długie minuty bez ruchu, nisko zwiesiwszy potężny łeb, a
krew sącząca się z jego ran tworzyła na ziemi kałuże. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl