[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wzrokiem.
- Nie. I mówiłam ci, żebyś nie...
- Przypinał jej etykietek, tak wiem - dopowiada Luke. - No dobra. Poddaję się.
Kim jest twoja klientka?
Padam na kanapę - gardło naprawdę trochę mnie boli. Cudownie jest wreszcie
usiąść. Mówię z triumfem:
- To Jill Higgins.
Luke poszedł do kuchni, żeby nalać nam trochę wina.
- Czy powinienem wiedzieć, kto to jest? - pyta stamtąd. Jestem zaszokowana.
- Luke! Czy ty w ogóle czytujesz gazety? Albo oglądasz wiadomości?
Ale już i tak znam odpowiedz. Jedyna gazeta, jaką czyta, to New York
Times , a w telewizji ogląda wyłącznie filmy dokumentalne. No ale próbuję dalej.
- Wiesz - mówię, kiedy przychodzi, niosąc w obu dłoniach po kieliszku
cabernet sauvignon. - To dziewczyna, która pracuje przy fokach w zoo w Central
Parku? I uszkodziła sobie kręgosłup, podnosząc jedną z fok, która wymknęła się za
ogrodzenie? Bo wiesz, kiedy poziom wody podnosi się za wysoko wskutek opadów
deszczu czy śniegu, one potrafią wyskoczyć ze swojego basenu.
Tę ostatnią rewelację jestem w stanie dorzucić, bo Jill poinformowała mnie o
tym w przymierzalni, kiedy brałam miarę. Poprosiłam ją wtedy, żeby mi
opowiedziała, jak poznała Johna.
- A kiedy była na ostrym dyżurze, spotkała Johna MacDowella, no wiesz, z
tych MacDowellów z Manhattanu. Pobierają się i to będzie chyba największy
nowojorski ślub stulecia, a Jill poprosiła mnie, żebym przerobiła jej suknię ślubną. -
Jestem wciąż tak podekscytowana, że aż podskakuję na kanapie. - Mnie! Ze
wszystkich ludzi w Nowym Jorku! Będę szyła ślubną suknię Jill Higgins!
- Wow! - woła Luke i uśmiecha się tym swoim pięknym uśmiechem, ukazując
równe zęby. - Lizzie, to wspaniale!
Widzę wyraznie, że on nie ma pojęcia, czym się tak ekscytuję. Choćby
bladego.
- Nic nie rozumiesz. To sprawa kolosalnej wagi. Widzisz, prasa okropnie ją
traktuje, przezwali ją Kranik - Tranik i tak dalej, a wszystko dlatego, że ona nie jest
jakąś chuderlawą modelką i pracuje przy fokach, i zdarza jej się czasem publicznie
rozpłakać, bo oni nie przestają się nad nią znęcać, a jej przyszła teściowa zmusza ją
do podpisania jakiegoś kontraktu ślubnego i do włożenia na ślub tej obrzydliwej
sukni, nawet sobie nie wyobrażasz, jaka jest paskudna, i ja tę suknię przerobię, i
wszystko ułoży się idealnie, a monsieur Henri wreszcie zacznie mieć więcej klientek,
a wtedy będzie mógł zacząć mi płacić pensję, a wtedy będę mogła rzucić pracę u taty
Chaza i robić to, co kocham, na pełen etat! Czy to nie cudownie?
Luke nadal się uśmiecha - tyle że nie tak szeroko jak przedtem.
- To cudownie - mówi. - Ale...
- Ja wcale nie twierdzę, że to będzie takie łatwe - przerywam, myśląc, że
właśnie to chce powiedzieć. - Mamy tylko miesiąc, właściwie już mniej niż miesiąc,
żeby skończyć sukienkę, a to będzie mnóstwo pracy. Zwłaszcza jeśli będę musiała
zrobić to, co wydaje mi się konieczne, żeby ta sukienka dobrze leżała. Więc pewnie
przez jakiś czas nie za często będziesz mnie widywał. Może to zresztą nawet lepiej,
skoro i tak czekają cię egzaminy, prawda? Ja rzeczywiście będę musiała pracować do
pózna, jeśli mamy zdążyć. Ale jeśli nam się uda, Luke, tylko pomyśl! Może monsieur
Henri pozwoli mi wtedy prowadzić zakład!? To znaczy on chciał przejść na
emeryturę i wyjechać do Francji... A jeśli da mi poprowadzić zakład, nie będzie
musiał odsprzedawać firmy ze stratą. A wtedy ja mogłabym zacząć odkładać
pieniądze i może, o Boże, niech tak się stanie, dostać jakąś pożyczkę dla małych firm,
i wreszcie któregoś dnia wykupić od niego ten zakład, z budynkiem i tak dalej....
Luke ma minę dziwnie tym wszystkim zaskoczoną. Rozumiem, że to sporo
informacji naraz. Ale nie mogę przestać myśleć, że mógłby wykrzesać z siebie nieco
więcej entuzjazmu.
- Ależ cieszę się - twierdzi, kiedy o tym wspominam głośno (nieco
chropawym głosem, ale hej, gardło naprawdę mnie pobolewa). - Tylko że... Nie
wiedziałem, że ten pomysł z sukniami ślubnymi traktujesz poważnie.
Wytrzeszczam na niego oczy.
- Luke - mówię. - Czy ciebie nie było tam we Francji, latem, kiedy wszyscy
przyjaciele twoich rodziców podchodzili do mnie i mówili, że powinnam otworzyć
własny zakład z sukniami ślubnymi?
- Owszem - powiada Luke. - Ale ja myślałem... No wiesz. %7łe to jest coś, czym
zajmowałabyś się na boku. Może potem, kiedy już zrobisz dyplom z zarządzania.
- Dyplom z zarządzania? - skrzeczę. - Wracać do szkoły? Kpisz sobie ze
mnie? Przecież ja dopiero co skończyłam studia. Nie, zaraz, ja ich nawet jeszcze nie
ukończyłam! Po co w ogóle miałabym chcieć wracać?
- Lizzie, żeby otworzyć własną firmę, potrzeba czegoś więcej niż tylko talentu
do przerabiania starych ubrań - tłumaczy Luke suchym tonem.
- Wiem. - Kręcę głową. - Ale właśnie tym się zajmuję u monsieur Henriego.
Uczę się od podszewki, jak wygląda prowadzenie własnej firmy. I Luke, moim
zdaniem naprawdę jestem już gotowa. To znaczy, żeby przejść na jakiś kolejny
poziom. Czy raczej będę gotowa, kiedy okaże się, jak poszło z tą suknią Jill Higgins.
Luke ma powątpiewającą minę.
- Nie wiem, jakim cudem jedna ślubna suknia miałaby o tym decydować.
Gapię się na niego.
- %7łartujesz sobie? Czy ty w ogóle słyszałeś o Davidzie i Elizabeth Emanuel?
- Hm - waha się Luke. - Nie.
- Oni zaprojektowali suknię ślubną księżnej Diany - mówię z odrobiną
współczucia dla niego. Bo naprawdę. On wie mnóstwo o podstawach biologii, którą
studiuje w tym semestrze. Ale o popkulturze nie tak wiele.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]