[ Pobierz całość w formacie PDF ]

po samym środku rzecznego ło\yska Kwahoo ju\ od. lat wielu drwił z szaleństw
powodzi. Był na sto stóp szeroki, długi na dwieście i robił wra\enie masywnej
tratwy zbudowanej umyślnie po to tylko, by stawić czoło potędze wód. Tworzyły
go setki i tysiące pni drzewnych zbitych i splecionych w jednolitą masę, a tak
oślepiająco białych, jak wybielone słońcem pustyni nagie szkielety.
Pewnego wieczoru, gdy olbrzym Kwahoo pławił się cały w szkarłatnym
blasku zachodzącego słońca, Błyskawica i Muszka po bezcelowej włóczędze
skręcili w jego stronę. Poziom wody był bardzo płytki, tote\ brnąc ledwo
zmoczyli grzbiety. Wierzchołek drzewnego stosu, wzniesiony od pięciu do
sześciu stóp nad rzeczułką, zawierał o wiele
więcej jeszcze atrakcji ni\ się spodziewali patrząc z brzegu. Gładkie białe pnie,
zbite tak ciasno, \e tworzyły rodzaj wygodnej podłogi, przez dzień cały chłonęły
gorące promienie słońca. W jednym końcu część pni, zahaczywszy o dno
rzeczułki, stanęła sztorcem, tworząc bajeczną kryjówkę na dwoje. Zalety jej
podnosiła okoliczność, i\ w roku poprzednim powódz częściowo wypełniła
jaskinię paroma naręczami szuwaru, przy czyim obecnie szuwar był suchy i
ciepły. Trudno było wymarzyć na noc lepsze legowisko, więc Muszka starannie
obwąchała wnętrze i parokrotnie poruszyła ściółkę przednią łapą chcąc pokazać
Błyskawicy, jak bardzo to. miejsce przypada jej do gustu.
A\ do zmroku wałęsali się po białym pomoście Kwahoo. Tego wieczora
słońce zaszło dziwnie szybko. Ledwie zaś znikło, gdy z zachodu nadleciał głuchy
grzmot, po czym w oddali zapłonęły błyskawice. Towarzysz Muszki wciągnął
nozdrzami powietrze i wyczuł, \e nadchodzi burza. Jakkolwiek zrodzony nad
brzegami Oceanu Lodowatego pojął natychmiast, \e nale\y uciekać na ląd. Lecz
za pierwszym trzaskiem gromu Muszka zagrzebała się w jaskini i nie chciała
nawet nosa wytknąć. Bała się zawsze piorunów i błyskawic, dlatego Błyskawica
daremnie po wielokroć biegał od' pieczary do krawędzi Kwahoo usiłując ją za
sobą zwabić.
W coraz to głębszej czerni ślepia Muszki lśniły niby \u\le, lecz ani myślała
ruszyć z miejsca. Wreszcie Błyskawica rozpłaszczył się tu\ koło niej, skowycząc
głucho z niepokoju i obawy. W odpowiedzi Muszka westchnęła z ogromną ulgą i
oparła pysk na jego karku.
Burza zlatywała szybko na strwo\oną puszczę. Grzmot ryczał coraz bli\ej, a
ognie elektryczne rozpłomieniały czarne niebo. Wkrótce zadudnił jeszcze jeden
głos niby łoskot wichru. Była to ulewa. Zalała Kwahoo istnym potopem pełnym
błyskawic. W widmowym świetle ogni wybielone pnie i konary martwych drzew
lśniły niby kościotrupy, więc przera\ona Muszka pod pełzła bli\ej do towarzysza
i ukryła pysk w jego kudłach.
Tymczasem huragan wraz z ulewą rwał w górę rzeki. Tysiące ledwo
dostrzegalnych stru\ek, sączących się leniwie śród zboczy dolin, nabrzmiało w
jednej chwili do rozmiaru sporych strumieni; strumienie, biorąc w siebie tyle
wód, napęczniały jak potoki górskie; potoki wezbrały gwałtownie; cała zaś ta
wrząca, kipiąca masa spłynęła od razu do bezimiennej rzeczułki.
Ulewa trwała dobrą godzinę, potem zaś przeszła w monotonny, rzęsisty
deszcz. Padało tak noc całą, a\ do rana. Rankiem siąpiło jeszcze. Obecnie był to
ju\ raczej uparty kapuśniaczek, a zaciągnięte chmurami niebo nie wró\yło
rychłej zmiany na lepsze.
Błyskawica i Muszka bardzo wcześnie ' opuścili jaskinię, by po oślizgłym
drewnianym pomoście zejść nad sam brzeg Kwahoo. Lecz oczu ich nie Wypełniał
ju\ perlisty szept flegmatycznej rzeczułki:
wietrzeni wstrząsnął grozny, prędki bełkot wzbierających wód. Znikły ciepłe,
złotawe mielizny, po których przechodzili wczoraj niemal suchą nogą. Pomiędzy
nimi a brzegiem kipiał wrzący potok.
Stropieni obiegli wkoło Kwahoo, lecz wszędzie było to samo. Trafili w
pułapkę. Początek powodzi schwytał ich niespodzianie i jedyne schronienie
stanowił teraz ów stos martwych drzew.
Odtąd z ka\dą godziną rzeka wzbierała szybko i uparcie. W ciągu ranka
ulewa powtórzyła się dwukrotnie i do (południa wierzchołek Kwahoo wyzierał
tylko o dwie stopy ponad poziom wody. Trwał ogłuszający łoskot. Targany
szalonym prądem Kwahoo kolebał się i dr\ał, lecz głęboko wrośnięty w ło\ysko
mocną i tajemniczą gmatwaniną pni wytrzymywał napór tak samo, jak w ciągu
wielu lat poprzednich.
Bardziej zdumieni ni\ przera\eni Błyskawica i Muszka obserwowali
straszliwe widowisko. Lasy, łachy i mokradła składały ju\ powodzi wszelaką
daninę prąd wlókł ustawicznie dziwną a grozną procesję. Od czasu do czasu jakiś
\ałosny szczątek uderzał tak silnie o Kwahoo, a\ wielki stos się wzdrygał; stał
jednak zawsze w miejscu odrzucając natrętów na boki.
Błyskawica i Muszka patrzyli. Raz minęło ich z bliska drzewo wydarte z
korzeniami, a w rozwidleniu konarów rozpaczliwie uczepiony siedział
je\ozwierz. Potem z głuchym stukiem martwy kolos uderzył o Kwahoo. Jego
wzdęty odwłok podskakiwał na fali niby wielka owłosiona piłka.
Znowu nadeszła noc i ciemność. W ciągu długich mrocznych godzin rzęsisty
deszcz lał bez przerwy. Aoskot powodzi rósł. Ryk wód wzburzonych brzmiał
coraz grozniej. Kwahoo dygotał i jęczał, lecz trzymał się kupy. Muszka i
Błyskawica nie zmru\yli oczu. Skuleni w głębi pieczary spozierali w nieprzebitą
czerń, wyczekując brzasku. Gdy wreszcie błysnął świt, ostro\nie wyszli z
ukrycia.
" Kwahoo zmienił się do niepoznania. Zmalał okropnie. Napór wód i uderzenia
wszelkich szczątków wyszczerbiły mu boki. Tu i ówdzie wzburzony nurt [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl