[ Pobierz całość w formacie PDF ]
doprawdy. Co się z panem dzieje, kochany panie Green?
Nie śmiem powiedzieć odezwał się krótko.
Zamilkł na chwilę. Julia puściła kłąb dymu i ścigała go teraz wesołymi
oczami.
Niech go pan nie zniszczy! krzyknęła do Greena.
Green nabrał trochę żwiru i począł go z pasją rozcierać w dłoni. Przez
chwilę nie mówił, wreszcie się odezwał:
Nie, panno Julio, proszę się nie bać.
Otrzepał się w końcu z piachu i kurzu i powstał znienacka ze zrębu skały.
Już pan odchodzi spytała go Julia.
Tak odpowiedział mam wiele roboty. Czy mam i Robina
zabrać do domu?
Unikał jej wzroku. Ton jego głosu był dziwnie szorstki. Julia też wstała po
chwili.
Niech go pan zostawi rzekła z uśmiechem. A do domu jeszcze
czas, przejdziemy się trochę.
Owszem odrzekł nerwowo.
Więc chodzmy, panie Green, szkoda nam czasu.
Poszedł jej śladem, nie mówiąc słowa. Zwrócili się zaraz w kierunku
wybrzeża.
Zrazu oboje zawzięcie milczeli. Julia spojrzała na szczyty Shale Point;
odcinały się szorstko od barw otoczenia i wyglądały w tej chwili jak grozna
forteca. Green przerzucił ręce na plecy, papieros nerwowo cisnął na ziemię.
Po dłuższej chwili milczenia Julia odezwała się pierwsza, siląc się na
swobodny ton: Chciałam panu coś powiedzieć o sobie. Wydobyła jednak
te słowa z widocznym wysiłkiem.
Coś nowego? zapytał, uśmiechając się lekko. Julia pobladła. Wyraz
jej twarzy był dziwnie poważny.
Tak, coś nowego. Odparła z prostotą. Pan nie wie jeszcze o tym,
nie domyśla się nawet. Chodzi tylko o mnie. Otóż pragnę, by pan wiedział, że
ja i pani Fielding nie różnimy się właściwie pod względem usposobień,
stanowczo zaś mniej, niż wydaje się z pozoru. Mnie również do niedawna
nęciły uciechy, tak samo jak ją i tysiące podobnych. Przez całą prawie
młodość zmagałam się z życiem, myśląc tylko o tym, by wywalczyć sobie
szczęście, ale w końcu uznałam, że walczyłam daremnie. Zrozumiałam też
wkrótce, z jakiego powodu. Było to niedawno. W ręce wpadła mi ciekawa
książka. Jej tytuł był również niezwykle ciekawy: Próchno". Czy zna pan tę
książkę? Pan ją zapewne zna. Jej autor nazywa się Dene Strange. Nienawidzę
Strange'a, nie spotkałam w mym życiu podobnego cynika. Tematy swe
czerpie z odmętów i bagnisk i odsłania je potem z bezwzględną szczerością.
Jaką w tym względzie kieruje się myślą, jeśli w ogóle uznaje jakiś ważki
ideał, trudno to osądzić, to się nie da określić. Po prostu bezbożnik i
szerzyciel rozpusty. Ale ma dużo sprytu i błyskotliwy styl. Spaliłam jego
książkę, napełniła mnie wstrętem. %7łałowałam nawet pózniej, że ją wzięłam do
ręki, palił mnie wstyd, poczucie zgnębienia. A wie pan, dlaczego? Bo Strange
się nie myli. Nie odbiegł od prawdy, ujmując swe tematy z surową ścisłością.
%7łycie jest istotnie tak strasznie bezwstydne. A uprzednie me dążenia, dążenia
młodości może również wpłynęły na to, by mu nadać taki charakter.
Urwała nagle. Green uważnie spojrzał jej w twarz.
Czytałem tę książkę odparł sucho. Ale przedstawione w niej fakty
uderzają przesadą. Autor, być może, miał taką intencję. W każdym razie nie
napisał swej książki dla dusz przeczulonych.
Jeszcze teraz ją przeżywam wzdrygnęła się Julia. Była czym
stokroć gorszym, niż spotkanie się z duchem.
To ciekawe rzekł Green. Nie uwierzyłbym temu, że mogła tak
ujemnie na panią podziałać.
Bo pan mnie jeszcze nie zna przerwała mu żywo. Pański sąd o
mojej osobie jest zgoła fałszywy. Muszę go poprawić, uzgodnić go z prawdą.
Otóż zaliczam się do osób, które żywo się poddają doznawanym wrażeniom,
nic więc dziwnego, że i przeczytanie tej książki nie zostało bez śladu.
Pobudziło mnie po prostu do konfliktu ze sobą. Tylko panu to mówię, nikt o
tym nie wie. Ale odczuwam wewnętrznie, że nie powinnam tego ukrywać
przed panem.
Bardzo dziękuję odezwał się Green. Chcę jednak wiedzieć, z
jakiego powodu?
Spojrzała mu w oczy.
Po prostu dlatego, że pragnę mu oszczędzić przykrości złudzenia.
I przydomka człowieka, który postradał swe zmysły. Czy o to pani
chodzi?
Zapłoniła się lekko, nie okazując jednakże objawów zmieszania, patrzyła
mu w oczy.
Nie obawiam się o to odrzekła stanowczo. Bezpieczeństwo w tym
względzie jest nazbyt wyraznie.
Spojrzał jej w twarz. Oczy mu błyszczały jak światła pochodni.
Nie wiadomo dorzucił, akcentując to słowo. Wszystko to zależy
od punktu widzenia. Ale powiem pani jedno; oddałbym wszystko, wszystko
co posiadam, lub mogę kiedyś posiąść, gdyby udało mi się tylko wstrzymać ją
jeszcze od zetknięcia się z dworem.
Czy to nie jest bezsensowne? zaśmiała się Julia.
Nie! zawołał jakby tonem nagany. Zuchwałe, być może, ale nie
bezsensowne. Za dobrze wiem, co się dzieje u Fieldingów. Proszę mnie
wysłuchać, namyślić się jeszcze! Nie powinna mnie pani przedwcześnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]