[ Pobierz całość w formacie PDF ]
piecem. Mężczyzna poszedł tam posłusznie i usiadł. Zajrzyj do stołowego i zobacz, gdzie
ja położyłam ten worek! Luster przyniósł worek z jadalni, a Dilsey nalała wrzątku i oddała
worek chłopcu. Leć na górę. Zobacz, czy Jazon się obudził. Powiedz im, że śniadanie
gotowe.
Luster wyszedł. Ben siedział za piecem. Siedział bezwładnie, zupełnie nieruchomy, tylko
jego głowa wykonywała nieustannie wahadłowy ruch, gdy wodził łagodnym, nieobecnym
wzrokiem za krzątającą się Dilsey. Wrócił Luster.
Wstał oświadczył. Panna Kahlina powiada, żeby podawać do stołu. Podszedł
do pieca kuchennego i wyciągnął nad płytą ręce, spodem dłoni do dołu. Wstał, niech go!
Lewą nogą.
O co znowu chodzi? jęknęła Dilsey. Wynoś się stąd. Jak ja tu mogę coś robić,
kiedy tak stoisz nad kuchnią.
Zimno mi.
A w piwnicy na dole to ci zimno nie było? O co znów chodzi Jazonowi?
Powiada, że ja z Benjym stłukliśmy mu szybę w pokoju.
Ma stłuczoną szybę?
Powiada, że ma. Powiada, że to ja stłukłem.
Jak mogłeś stłuc, kiedy dzień i noc trzyma pokój zamknięty.
Powiada, że ja rzucałem w okno kamieniami i stłukłem.
Rzucałeś?
Nie.
Nie kłam, łobuzie.
Wcale nie stłukłem tego okna. Nianiusia spyta Benjy'ego. Co mnie jego okno
obchodzi!
Więc kto? zastanawiała się Dilsey. On się tak tylko wścieka, żeby obudzić
Quentin zdecydowała, wyciągając z piecyka blachę z bułkami.
Pewno, że tak zgodził się Luster. Dziwne to ludzie. Dobrze, że ja nie jestem
jeden z nich.
%7łe nie jesteś jeden z jakich? zapytała Dilsey. Coś ci powiem, czarnuchu, tyle
samo w tobie z Compsonowskiego diabła co w każdym z nich. Przyznaj się, jak tu stoisz, nie
stłukłeś tego okna?
A po co miałbym tłuc?
A po co wyprawiasz wszystkie swoje diabelstwa? Pilnuj go teraz, żeby sobie znowu
nie poparzył ręki, a ja nakryję do stołu.
Wyszła do jadalni, skąd usłyszeli jej krzątaninę, potem wróciła, postawiła na stole
kuchennym talerz i jedzenie. Ben przyglądał się jej, śliniąc się i bełkocąc coś cicho i
pożądliwie.
Już dobrze, kochany uspokajała go. Masz tu śniadanie. Przynieś mu krzesło,
Luster. Luster przysunął krzesło i Benjy usiadł kwiląc i śliniąc się. Dilsey zawiązała mu
serwetkę pod brodą i otarła rąbkiem usta. Postaraj się choć raz nie upaprać mu ubrania
powiedziała wręczając łyżkę Lusterowi.
Ben przestał kwilić. Wpatrywał się w łyżkę podnoszącą się do jego ust. Wydawało się, że
nawet pożądliwość była w nim porażona skurczem, a sam głód niemy, bez świadomości,
że jest głodem. Luster karmił go zręcznie i obojętnie. Od czasu do czasu uwaga jego wracała
na wystarczająco długą chwilę, by potrafił ruchami łyżki mylić karmionego, tak że Ben
zamykał w ustach powietrze, było jednak widoczne, że myśli Lustera wędrują w całkiem
innym kierunku. Druga jego ręka spoczywała na poręczy krzesła i poruszała się po tej
martwej płaszczyznie niezdecydowanie i delikatnie, jakby wybierała niedosłyszalną melodię
z martwej pustki. Raz nawet zapomniał drażnić Bena łyżką, gdy jego palce drażniły martwe
drzewo, by wydobyć z niego bezdzwięczne zawiłe arpeggio, aż ponowne kwilenie
karmionego przywołało go do przytomności. "
W jadalni krzątała się Dilsey. Wreszcie zadzwoniła malutkim dzwięcznym dzwonkiem,
potem Luster usłyszał z kuchni, jak pani Compson i Jazon schodzą na dół i Jazon coś mówi, a
Luster aż wywrócił białkami oczu od wysiłku nasłuchiwania.
Pewno, wiem, że oni go nie stłukli mówił Jazon. Jasne, że wiem. Może się
stłukło przy zmianie pogody.
Nie wyobrażam sobie, jakby się to mogło stać odparła pani Compson. Twój
pokój jest zamknięty cały dzień, zostaje tak, jak go zostawiasz wyjeżdżając do miasta. %7ładne
z nas nigdy do niego nie wchodzi z wyjątkiem niedziel, kiedy się tam sprząta. Nie chcę, byś
sądził, że ja mogłabym wejść tam, gdzie mnie nie proszą, czy też żebym na to komukolwiek
pozwoliła.
Przecież nie mówiłem, że to tyś je zbiła przerwał Jazon.
Nie mam ochoty wchodzić do twego pokoju mówiła pani Compson. Szanuję
prywatne sprawy każdego. Nie przestąpiłabym progu, nawet gdybym miała klucz.
Tak powiedział Jazon. Wiem, że twoje klucze nie pasują. Po to zmieniałem
zamek. Chcę tylko wiedzieć, jak się to okno stłukło.
Luster powiada, że tego nie zrobił oświadczyła Dilsey.
Wiedziałem to bez pytania odparł Jazon. Gdzie Quentin?
Tam gdzie zawsze w niedzielę rano obruszyła się Dilsey. Co w ciebie wlazło
ostatnimi dniami!
No cóż, musimy to wszystko zmienić stwierdził Jazon. Idz na górę i powiedz, że
śniadanie na stole.
Zostaw ją w spokoju, Jazon prosiła Dilsey. Wstaje na śniadanie w każdziutki
powszedni dzień, a panna Kahlina pozwala jej zostawać w łóżku w niedzielę rano. Wiesz o
tym.
Chociaż bardzo bym tego chciał, nie mogę utrzymywać do jej obsługi kuchni pełnej
Murzynów. Idz i powiedz, żeby schodziła na dół na śniadanie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]