[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dębami stał się żywy.
Leszka wzięta matka za rękę i wiodła ku ojcu. .
 Konie sposobić  zawołał stary  ja sam pojadę. Leszek z matką i
służbą do lasu na pasiekę się schroni, ja dalej muszę. Na własną krew
podnieść rękę... o doloż ty moja!...
%7łule tymczasem, który ze zmęczenia i głodu padał, przyniesiono
chleb i piwo. Staremu kneziowi, który tyle czasu jak złamany i bezsilny
na łożu przeleżał nie ruszając się prawie, siła się zdawała powracać.
Wstał z legowiska, wyciągnął ręce zdrętwiałe, potoczył zamglonymi
oczyma, wyprostował się i zawołał, aby mu oszczep, miecz i łuk poda-
no.
NASK IFP UG
Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG
61
Dokoła poruszało się wszystko. Z szop wyprowadzano konie rżące,
ludzie sakwy wiązali. Miłosz swój oręż przepasywał i chodził, to Lesz-
ka ściskając, kładąc mu ręce na ramiona, to wydając rozkazy.
Krótkiego czasu potrzeba było na przygotowanie. Przy Leszku je-
chała stara matka i dwóch ludzi. Z Miłoszem dziesięć szło koni. Gę-
ślarz zapomniany podniósł się spod drzewa i dziecku się prowadzić
kazał  w świat znowu.
Nikt nie wiedział, dokąd się uda stary. Wziął z sobą %7łułę, sam
przodem ruszył, nie mówiąc drogi, i konia pognał. Złamany ten nie-
dawno starzec, który zdawał się z trudnością obracać na posłaniu, sie-
dział teraz na koniu, nie przygarbiony nawet, jak dąb wiekowy twardy i
nie zgięty; nieszczęście wielkie nową moc mu dało.
Na noc położyli się obozem w lesie. Miłosz ognie rozpalić kazał,
legł pod szałasem z gałęzi, ale nie zasnął. Patrząc w ognisko przeleżał
noc całą, a gdy zaświtało, dał znak  do koni. Jechali dzień drugi w
milczeniu. %7łuła się domyślił już, że na Lednicę dążyli.
Już jezioro widać było, gdy dwie kupy jezdnych spotkali. Byli to
kmiecie zbrojni. Postrzegłszy Miłosza, Zcibor, jeden ze starszych,
przybliżył się do niego i zastąpił mu drogę.
 Wy z nami! kneziu!  zawołał do niego.
 Ja... z zemstą, nie z wami!  ponuro odparł Miłosz.  Tam będę,
gdzie pomsta.
 My też jej na Chwostyku szukamy  począł Zcibor  kmiecie się
zbierają na Lednicy. Bądzcie nam głową na tego zbójcę.
 Ja wam głową nie będę  zamruczał stary  ręką tylko... Z kmie-
ciami nie trzymam, bom innego rodu, a z zemstą idę!
To mówiąc koniem wyminął zastępującego mu drogę Zcibora, za
którym i inni kmiecie stali i słuchali, i popędził ku brzegowi jeziora.
Kupki kmieciów pociągnęły za nim. Na wodzie widać było czółna peł-
ne tych, co już na ostrów płynęli Konie z czeladzią pasły się na wy-
brzeżu.
Miłosz z %7łułą zsiedli ze swoich i poczęli do chałup na palach wołać
o przewóz, ale tu nie było nikogo, wszystkie czółna poszły z innymi na
Lednicę. Czekać więc musieli i stary na ziemi siadł. Nadciągający
kmiecie wnet go otoczyli, ale ku nim ani spojrzał.
Tu gwar był w gromadkach wielki. Starszy Myszko z zawiązaną
szyją, blady, bo mu się jeszcze rana nie zgoiła, przewodził między swo-
imi.
NASK IFP UG
Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG
62
Do starego Wizuna po radę jechali i sami też tu spokojniej na
ostrowiu i dogodniej niż na wietnicy pomówić z sobą chcieli. Z drugie-
go boku stał z kilku Bumir, znany z tego, iż z Chwostem trzymał. Gdy
Zcibor z Myszkami odeszli nieco od starego knezia, który z nimi mó-
wić nie chciał, zbliżył się on do niego.
 Wy, kneziu  rzekł z cicha  nie myślicie pewnie z tymi kmie-
ciami się łączyć... Co wam do nich! Ja trzymam z moim panem i z wa-
szym rodem, ja człowiek jestem spokojny i Leszek też!
Miłosz na niego popatrzał.
 Jeśli trzymasz z tym zbójcą, co na grodzie siedzi, idzże precz ode
mnie! Ręką mu wskazał na pole.
Bumir się nie cofnął.
 Wy też, kneziu, z synowcem trzymać powinniście. Syna wam za-
bić kazał!
powiecie  no tak! ale się synowie wasi podnosili na niego i odgra-
żali. Broni się i zając, gdy go psi biorą... Pozbył się Mściwoja i Zaboja,
bo mu oni w żywe oczy powiedzieli, że z nim trzymać nie chcą, a prze-
ciw niemu będą... Okrutny nie jest, a sam sobie szkodzić nie może...
Miłosz milczał pogardliwie, a Bumir mówił ciągle.
 Co pomoże, iż się zbierają i radzą... nic nie uradzą, a potracą
głowy. Knez ma Niemców w pomoc, którzy nadciągną i kraj nam spu-
stoszą.
Mówił, a stary Miłosz odpowiadać mu nawet nie chciał. Wtem czó-
łen pusty przybił do brzegu, stary na %7łułę skinął i poszedł siąść, ale
przewoznik zmęczony, na ziemi ległszy, wiezć ich nie chciał. Próżno
go %7łuła parę razy kopnął nogą. Sam wreszcie wiosło pochwycił i Miło-
sza powiózł na ostrów. Tu, gdy się zbliżyli, ujrzeli kupy ludzi zgroma-
dzone i ruch niezwykły, jakby na wiec się zebrała starszyzna W mil-
czeniu wysiadł Miłosz stary i nie patrząc na nikogo skierował się tam,
gdzie stał Wizun, otoczony żupanami, władykami i kmieciami.
Do nikogo nie przemówiwszy słowa knez stary wpośród nich na
kamieniu miejsce zajął. Opodal nieco i Bumir z małą gromadką stał
także.
Stary Wizun, na kiju oparty, słuchał; z otaczających go jedni po
drugich i razem odzywali się wszyscy gorącymi słowami.
Wrzawa panowała w tłumie, w którym przewodzili Myszkowie. Na
Miłosza popatrzano tylko, rozsunęli mu się nieco, ale nań bardzo nie
zważano.
Starszy z Myszków z krwawą szyją głos zabrał.
NASK IFP UG
Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG
63
 Dosyć tych mordów i tego niemieckiego panowania  mówił. 
Chwościsko siedzi na grodzie, ale nie on rządzi, tylko ta jędza  baba,
co trucizny warzy i zdrady. Nie chcemy ani jego, ani synów, ani żad-
nego z tego rodu, który dość się krwi naszej napił.
 Nie chcemy!  krzyknęli drudzy podnosząc ręce  nie chcemy! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl