[ Pobierz całość w formacie PDF ]
widniałyby odciski nie czterech opon, a ośmiu. Rozumiecie? Skoro polonez skręcił w pole i
pozostawił po sobie cztery ślady opon odciśnięte w piachu, to gdzie podziały się cztery
powrotne ? Wniosek był jeden - polonez skręcił w pole, ale nie wyjechał z niego na drogę.
- Masz rację - poparła mnie Osa. - Może chłopcy cały czas obserwują stodołę z
ukrycia?
- Sprawdzmy to. Chciałbym, żeby tak było.
Miejsca na bezpieczne ukrycie się nie było tutaj wiele - trochę drzew owocowych,
jakaś stara wiata, opuszczony magazyn i płaski jak talerz teren. Poloneza nigdzie nie
zauważyliśmy. Za starą i uginającą się od ciężaru własnego dachu stodołą ślady opon
poloneza skręcały z polnej drogi na kawałek nieużytków, które nie należały do Chrzana. Na
wygniecionej trawie widniały bardzo widoczne ślady czterech opon, zakręcały za wiatą i
ostrym łukiem zbliżały się do stodoły od tyłu.
- Oni są w tej stodole - rzekłem.
Nie było wątpliwości. Kilkadziesiąt metrów przed stodołą, tuż za wiatą, polonez się
zatrzymał - o tym świadczyła mocniej wygnieciona przez opony trawa. Samochód stał tutaj
dłużej - chłopcy zatrzymali się za wiatą i wyszli z samochodu. Potem, o dziwo, grzecznie
wsiedli do samochodu i ruszyli prosto na stodołę. Wjechali posłusznie przez jej wrota do
wnętrza. Dziwne. Domyśliliśmy się, że Chrzan zauważył ich, napadł na nich, obezwładnił i
ukrył poloneza wraz z chłopcami w stodole. Poczułem na plecach zimny pot strachu. Kto wie,
co tutaj się wydarzyło i co Chrzan zrobił młodym ludziom? I czyż tak postępuje człowiek
uczciwy?
Zbliżyliśmy się do stodoły i oparliśmy rowery o starą, szarą cegłę. Zamknięte na
solidną kłódkę wrota strzegły dostępu do środka.
- Indiana! - krzyknąłem. - Bażant! Jesteście tam?
- To my! Osa i Paweł!
Zdawało nam się, że wewnątrz coś zadudniło - metaliczny dzwięk, który na nasze
nawoływania nasilał się za każdym razem. Tak, tam byli chłopcy!
- Pewnie ich związano - rzekła wystraszona Osa. - Tak, jak nas w oborze Sobótki.
Ku zdziwieniu dziewczyny poprosiłem ją o spinkę do włosów i zabrałem się do
otwarcia kłódki z wprawą wytrawnego włamywacza - tę kontrowersyjną umiejętność nabyłem
wiele lat temu w okolicznościach całkowicie szlachetnych, a mianowicie w wojsku. Czasami,
gdy wymagała tego sytuacja - a teraz, wierzyłem, że nadeszła ku temu odpowiednia pora -
korzystałem z nauki, jakiej udzielił mi pewien cwany żołnierz, który pózniej został
komandosem. Swego czasu posiadałem małe urządzenie, które mi podarował, wytrych
pasujący do każdego prostego zamka, ale ów klucz zgubiłem po latach pracy w terenie. Na
tyle jednak znałem mechanizm działania prostych zamków, że za pomocą spinki umiałem
otworzyć każdą kłódkę.
- Z czego się śmiejesz? - zapytała, obserwując uważnie moje zabiegi.
- W Nowych Gutach uratowało nas wieczne pióro. Tutaj może uratować chłopców
twoja spinka. Otwarte!
Trzasnęła otwierana kłódka, odskoczył skobel i zdumiona Osa popatrzyła na mnie z
zaskoczeniem graniczącym z podziwem.
- Myślałam, że jesteś detektywem - szepnęła i otwarła wrota.
W mrocznym i dusznym wnętrzu stodoły zastaliśmy stojącego poloneza, w którego
wnętrzu znajdowali się chłopcy. Unieruchomiono ich, związano i rzucono niedbale na
siedzenia. Indiana i Bażant mieli usta zakneblowane kawałkami worka i sznurka, spoceni
tkwili wewnątrz auta w niewygodnych pozycjach. Nasze pojawienie się odebrali z wielką
ulgą.
- A ja was szukam nad Zniardwami - westchnąłem i zaraz sposępniałem. - Co tu się
wydarzyło?
Opowiedzieli. Dali się zaskoczyć Chrzanowi, który widocznie już we wsi nabrał
podejrzeń, że jest obserwowany. Zwabił ich tutaj i napadł w stodole, chłopcy zostawiwszy
bowiem poloneza za wiatą, podeszli bliżej stodoły zainteresowani tym, że Chrzan długo z niej
nie wychodził. Zaskoczył ich tutaj i unieszkodliwił. Bażantowi nabił solidnego guza, Indiana
przewrócił się na klepisku i dzięki temu uniknął bólu. Chrzan związał ich, zakneblował i
potem poszedł po samochód.
- To napaść - gderał Bażant. - Napaść na nieletnich... ja mu pokażę.
- Drań chciał nas przetrzymać, abyśmy powiedzieli mu, co wiemy - dodał szczęśliwy z
uratowania Indiana.
- A co my wiemy? - uniósł wyżej brwi Bażant.
- No właśnie, nie za wiele.
- Co mu powiedzieliście? - spytałem poważnym tonem.
- Nic ciekawego... że szukamy skarbu ariańskiego...
- Ten Chrzan ciągle nas pytał i pytał. Był tu dwa razy i ciągle zadawał te same pytania.
Widać chciał nas zmiękczyć.
- Ale my nic nie wiemy, proszę pana. Normalnie, my nic nie wiemy. Nie wiemy, gdzie
jest skarb i czym on jest?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]