[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Wydeptał mi dziury w dywanie. Nigdy nie widziałam go tak
zdenerwowanego.
- Uderzył Duncana - zauwa\yła z urazą Amanda.
- Bo na to zasłu\ył i dobrze o tym wiesz - wtrącił się osobnik, o którym
była mowa.
- I tak masz szczęście, \e tylko na tym się skończyło - westchnęła
Marguerite. - Kiedy na was czekaliśmy, groził ci du\o gorszymi rzeczami.
Wypalił te\ cały karton papierosów.
- Czy mogłabym pójść na górę i trochę się przespać?
- zapytała cicho Amanda. - Wiem, \e wy te\ jesteście zmęczeni, ale...
-Ale\ oczywiście. Idz, kochana -powiedziała serdecznie Marguerite. - My
tak\e postaramy się trochę odpocząć.
- A gdzie jest Terry? - przypomniała sobie nagle Amanda.
- Poło\ył się wcześnie i nawet go nie budziliśmy - wyjaśniła Marguerite. -
Ominęła go cała zabawa.
- Jeszcze raz przepraszam - powtórzyła Amanda i pocałowała
Marguerite.
Zmęczenie i brak snu dopadły Amandę tu\ za progiem jej sypialni.
Zsunęła sukienkę i sandały. Na resztę nie miała siły. Zasnęła, zwinięta w
kłębek w nogach łó\ka.
Jak przez mgię poczuła, \e ktoś unosi ją i przykrywa czymś ciepłym i
puszystym. Uniosła z wysiłkiem powieki i, jak we śnie, zobaczyła nad
sobą męską, opaloną twarz.
- Zpiąca? - zapytał ktoś głosem zbyt miękkim, by mógł to być głos
Jace'a.
Kiwnęła głową. Wydawało jej się, \e śni. I mo\e rzeczywiście tak było.
Przykrywając ją musiał zauwa\yć pełną krągłość jej piersi, lekko tylko
przysłoniętych koronką stanika.
- Jestem nie ubrana - szepnęła półśpiąco.
- Zauwa\yłem - odparł z lekkim uśmiechem.
- Jesteś na mnie zły - mruczała. - Nie pamiętam... dlaczego... ale...
- Nie myśl o tym. Zpij.
Zauwa\yła lekki zarost na jego opalonej twarzy i mimowolnie dotknęła
go palcami. Jak na sen, wra\enie było zbyt realne.
- Ty te\ nie spałeś - szepnęła.
- Nie mogłem - odparł lekko ochrypłym głosem.
- Naprawdę się niepokoiłeś? - zapytała.
- Czy się niepokoiłem! - zaśmiał się krótko.
- Wyobra\ałem sobie was dwoje pogrzebanych we wraku samolotu
gdzieś w górach! A wy spacerowaliście sobie po Broadwayu!
Spuściła oczy na wilgotne, gęste, kręcone włosy widoczne w rozchyleniu
jego koszuli, jakby przed chwilą wyszedł z kąpieli.
- Dobrze się bawiliśmy - powiedziała.
- Z Duncanem zawsze się dobrze bawiłaś - rzucił z goryczą.
- A od ciebie zawsze uciekałam - szepnęła. Palcami obrysowała linię
jego zaciśniętych ust. - Nigdy nie potrafiłam się do ciebie zbli\yć. Tego
dnia, kiedy zaprosiłam cię na urodziny, śmiertelnie się bałam. Tak bardzo
chciałam, \ebyś przyszedł, a ty byłeś jak kamień.
- Samoobrona, Amando - odparł cicho, nie odrywając oczu od białej
skóry widocznej nad koronką.- Bardzo nie podobały mi się uczucia, jakie
we mnie budziłaś. Czułem się taki bezbronny.
- Przecie\ nie udało mi się wyprowadzić cię z równowagi - zaśmiała się.
- Czy jesteś tego pewna? - Przycisnął jej rękę do swej ciepłej, twardej
piersi, by poczuła mocne bicie jego serca.-Czujesz, co ze mną
wyprawiasz? - szepnął.
- Wystarczy, \e na ciebie spojrzę, a serce zaczyna mi bić jak oszalałe.
Tak jest od lat, a ty nawet tego nie zauwa\yłaś.
Otworzyła usta ze zdziwienia. Jace był zawsze taki opanowany. Nie
mogła uwierzyć, \e wywoływała w nim te same uczucia, co on w niej.
- Chyba... bałam się zauwa\yć - szepnęła dr\ącym głosem. - Bo tak
bardzo tego chciałam...
Oddychał szybko i cię\ko. Jak w transie pochylił się nad nią i spojrzał jej
prosto w oczy.
Napięcie było wręcz nie do zniesienia. Czuła na wargach jego ciepły
oddech.
- Jasonie... - szepnęła z obawą w głosie.
Musnął wargami jej usta.
- śś...- szepnął. - Chcę cię tylko dotknąć, poczuć, \e jesteś cała i
zdrowa, tutaj, a nie gdzieś na polu, rozerwana na kawałki. Bo\e, nigdy w
\yciu tak się nie bałem!
- Nakrzyczałeś na mnie - wypomniała mu.
- A czego się spodziewałaś? Odchodziłem od zmysłów ze strachu o
ciebie - mruknął. Oparł ręce na jej ramionach i wpatrywał się w
zarumienioną twarz. - Ty mały głuptasie, czy nie mo\esz zrozumieć, \e
przy tobie przestaję zachowywać się racjonalnie? Czy naprawdę sprawia
ci przyjemność wyprowadzanie mnie z równowagi, tak jak ostatnio w
salonie?
- Nie miałam pojęcia, \e... mogę cię wyprowadzić z równowagi.
Jason spuścił wzrok na prawie przezroczysty stanik jej halki.
- Le\ysz tu sobie taka miękka i słodka, a ja snuję jakieś opowiastki, choć
marzę, by rozebrać cię do naga i całować ka\dy jedwabisty centymetr
twego ciała.
Serce Amandy waliło jak młotem.
- Która godzina? - zapytała szybko.
- Boisz się, tak? - Bardzo delikatnie dotknął jej piersi i uśmiechnął się,
kiedy przesunęła mu rękę na swoje ramię. - Ju\ tak kiedyś zrobiłaś -
przypomniał.
- Wtedy na przyjęciu. Do dziś nosze w sobie to wspomnienie, jak
wyblakłą fotografię. Byłaś tak cudownie niewinna. - Jego twarz stę\ała. -
Teraz jesteś ju\ kobietą, wcale nie tak niewinną, wiec po co udajesz?
Amanda nie miała siły zaprzeczyć.
- Jestem zmęczona, Jasonie - powiedziała słabym głosem.
- A ja nie? Chodziłem w kółko po pokoju, próbując się pozbierać.
Wiedziałem, \e jeśli tylko zamknę oczy, ujrzę twoją twarz, taką jak w
momencie, gdy napadłem na ciebie za ten płaszcz.
- Ale Marguerite...
- Nalegała. Wiem. Duncan mi przecie\ powiedział.
- Delikatnie odsunął z jej twarzy kosmyk włosów.
- Byłem taki zdenerwowany, kochanie - rzekł cicho. -I ura\ony.
- Nie potrafiłabym cię urazić - szepnęła Amanda.
- Czy\by? Nawet nie wiesz, jak bardzo cierpiałem
- mruknął i pochylił się, by ją pocałować.
Chciała go powstrzymać, ale chwycił jej ręce i poło\ył sobie na piersi.
- Czy\byś nie wiedziała, jak dotykać mę\czyzny?
Nerwowymi, niepewnymi palcami pieściła jego pierś, a jego usta
doprowadzały ją do szaleństwa.
- Pocałuj mnie mocno - szepnęła.
- Chwileczkę - odparł z triumfującym uśmiechem.
- Tak właśnie lubię. Wolno i spokojnie, a ty? No, kochanie, czemu tak
le\ysz? Pomó\ mi.
Omal mu nie powiedziała, \e po prostu nie wie, jak się zachować, \e
nigdy z nikim oprócz niego nie była w tak intymnej sytuacji. Z nikim
innym nie posunęła się a\, tak daleko.
Poddała się jego ustom i mocno objęła jego cieple ciało.
- Nie tak mocno, kochanie - szepnął Jace. - Ju\ od tak dawna nie
starałem się sprawić przyjemności kobiecie. Nie spieszmy się.
- Ja naprawdę nie umiem.
- Nie szkodzi. Przecie\ chcesz mnie dotykać, prawda? - szepnął i
przeciągnął dłońmi wzdłu\ jej ciała. - Nie zrobię ci krzywdy.
- Wiem. Ja... potrzebuję czasu.
Jace oparł się na łokciu i spojrzał jej w oczy.
- Miałaś na to siedem lat - zauwa\ył.
- Przez te siedem lat mnie nienawidziłeś-przypomniała mu ze smutkiem.
- Nie spodziewaj się, \e... ci zaufam, \e...
- śe dasz mi siebie, tak? - dokończył za nią i pocałował ją mocno w usta.
- Dobrze, zgadzam się. Potrzebujesz czasu, \eby oswoić się z tą myślą, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl