[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Twarz Hiszpańskiej Koronki była pogodna, jak gdyby ciężar, który dzwigała, został z
niej zdjęty.
Byłaś takim samym wybrykiem natury jak ja. Mogłaś być moim przyjacielem.
Dlaczego zmusiłaś mnie, żebym cię zabił?
Pokręcił głową, jakby chciał otrząsnąć się ze złych myśli. Nie pomogło.
Egzekutor musiał mieć braci. Może krewnych. Może nawet syna czy kilku synów, o
których nikt nie wie. Jego krew zapewne płynie w żyłach kilkudziesięciu ludzi. Ale nikt
z nich nie jest skazany na zabijanie, na mordowanie. Dlaczego ja?
Tyle że oni mieli w sobie zaledwie cząstkę jego krwi, podczas gdy Nighthawk miał
tylko tę samą, ponieważ był Egzekutorem. Nie bratem. Nie synem ani wersją 2.0. Ale
Egzekutorem. A on zabijał ludzi. Nawet tych, którzy mogli być jego przyjaciółmi.
Poczuł, że drży, i zdał sobie sprawę, że ciepło w Lodowym Pałacu nie pochodziło
od żadnego pieca, ale od samej Hiszpańskiej Koronki, która wykorzystywała maleńką
porcję swoich umiejętności, zmuszając cząsteczki powietrza do ciągłego szybkiego
ruchu tak, aby temperatura pomieszczeń umożliwiała zamieszkanie w nich.
Zaczął przeszukiwać pokój. Kufry zawierały w sobie jedynie ubrania, ale za lustrem
odkrył mały sejf osadzony w kwarcowej ścianie. Nie mógł go stamtąd wyciągnąć, więc
użył pistoletu laserowego, a następnie wpakował pod pachę i miał już wracać do
statku, gdy coś przyciągnęło jego uwagę.
Podszedł do owej rzeczy i zobaczył, że to mały hologram grupki dziewczynek,
dziesięcio - lub jedenastoletnich, trzymających się za ręce i uśmiechających się do
obiektywu. Przyglądał się temu przez dłuższą chwilę, próbując znalezć dziewczynkę,
która mogła być Hiszpańską Koronką, ale nie potrafił.
Interesujące. Jedna z was mogła zostać artystką, inna urzędniczką, któraś matką
gromadki dzieci, mechanikiem statków kosmicznych czy profesorem języków
starożytnych. A jedna mogła być notoryczną morderczynią i złodziejką.
I nagle zrozumiał, dlaczego trzymała właśnie ten hologram. Jako memento.
To był ostatni raz, gdy mogłaś być uważana za jedną z nich, ostatni raz, kiedy
jeszcze pasowałaś do normalnego świata.
Wpatrywał się w hologram, we wszystkie uśmiechnięte dziewczęce buzie.
Zazdroszczę ci, bo miałaś przynajmniej te dziesięć lat.
Wychodząc natknął się na swój pistolet laserowy, odszukał skuter Hiszpańskiej
Koronki i miał już skierować go w stronę statku, gdy przyszło mu na myśl, że
zasługiwała na pogrzeb. Wrócił do Lodowego Pałacu i przymocował pistolet laserowy
do naprędce skonstruowanego ładunku wybuchowego, który zostawił obok jej ciała.
Następnie wrócił do skutera i pomknął przez zamarzła równinę. Kiedy oddalił się na
jakieś pięć mil, zatrzymał się i odwrócił za siebie, osłaniając oczy przed oślepiającym
blaskiem słońca i jego śnieżnym odbiciem. Pałac ledwo już było widać. Odczekał pięć
sekund, dziesięć, piętnaście i nagle nastąpił wybuch. Po chwili wieże i wieżyczki
zaczęły się obsuwać. Pomyślał, że byłoby właściwe odmówić teraz modlitwę, i
zaskoczyło go, że żadnej nie zna.
Dołączył do Jaszczura, który pozostał na statku. Maleńki człowieczek o łuskowatej
skórze prześledził całą walkę dzięki nadajnikowi i chciał mówić tylko o tym, ale
Nighthawk pragnął jedynie wyrzucić całe to zajście z pamięci.
- Co się z tobą dzieje? - narzekał Malloy, kiedy wystartowali w kierunku Tundry. -
Zabijasz najniebezpieczniejszą kobietę Wewnętrznej Granicy i nagle zaczynasz się
zachowywać jak ktoś, kto stracił przyjaciela.
- Może straciłem.
- Oszalałeś? - wykrzyknął Malloy. - Zrobiła wszystko tymi swoimi diabelskimi
sztuczkami, żeby cię zabić.
- Mieliśmy wiele wspólnego, ja i ona - odpowiedział Nighthawk w zamyśleniu.
- Tak sądzisz?
Nighthawk potaknął.
- Była po prostu przyjacielem, z którym nie zdążyłem się zaprzyjaznić.
- Jesteś szalony, wiesz o tym? - powiedział Malloy.
Nighthawk wzruszył ramionami.
- Masz prawo do swoich opinii.
Malloy wyciągnął z kieszeni małą kostkę.
- Jeśli pokażę to Markizowi i jeśli zobaczy, jak chciałeś oszczędzić tej suce życie, to
przeszedłeś do historii. Wyleje cię na zbity pysk, i to tak szybko, że nawet się nie
zorientujesz.
- Jakoś to przeżyję.
Malloy wrzucił kostkę do atomizera pokładowego.
- Ja prawdopodobnie nie, bo tylko ty odgradzasz mnie od powolnej i bolesnej
śmierci.
- A więc wciąż jesteś mi zobowiązany.
- Jeśli tak to nazywasz - przyznał niewyraznie Malloy.
- Tak to nazywam.
- Mam dziwne przeczucie, że podnosisz tę kwestię celowo.
- Kiedy wylądujemy, chcę, żebyś zaniósł ode mnie wiadomość dla Perły z
Marakaibo.
- Myślałem, że Markiz powiedział ci, że ona jest nieosiągalna.
- Zrobił to.
Malloy gapił się na niego.
- Oszalałeś.
- Zdecydowałem, że życie jest zbyt krótkie, aby przejmować się tym, czego Markiz
albo inni mogą chcieć. Teraz muszę się martwić o to, czego ja chcę. Myślę, że to
najwyższy czas, bo do tej pory wszyscy, których spotykałem, albo chcieli mnie zabić,
albo w jakiś sposób wykorzystać.
- Nie ja! - wykrzyknął Malloy z oddaniem.
- Ty też. A co? Może nie chcesz, żebym cię chronił przed Markizem?
- To układ - powiedział Malloy. - Ja ci wyświadczam przysługi, a ty mnie.
- Racja przyznał Nighthawk. - I właśnie najwyższy czas, abyś wywiązał się ze swojej
części umowy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl