[ Pobierz całość w formacie PDF ]

komentując moje oceny w swój dziwny, sarkastyczny sposób. Nic dziwnego, że coraz
R
L
T
bardziej się starałem. - Uśmiechnął się drwiąco. - Potem nabijał się ze mnie, że jestem
kujonem i gram w zbyt wielu drużynach.
Sophie poczuła, że jej serce zaczyna szybciej bić.
- Dlaczego to robił?
- Nie mam pojęcia - odparł Kit. - Chciałbym myśleć, że po prostu nie lubił dzieci i
nie potrafił się z nimi dogadać, ale jego niepohamowana radość z narodzin Jaspera trochę
przeczy tej teorii. Tak czy owak, nie jestem tym jakoś straszliwie naznaczony. Już dawno
temu przestałem się starać.
- Ale jednak tu wracasz - zauważyła cicho. - Nie wiem, czy ja bym mogła.
Opuściła nieco głowę, żeby zasłonić twarz włosami.
- Wracam z powodu Alnburgh - oznajmił Kit szczerze. - Może to brzmi idiotycz-
nie, ale to miejsce jest tak samo moją rodziną jak ludzie, którzy tu mieszkają. A podej-
ście Ralpha do opieki nad zamkiem przypomina jego podejście do opieki nad synami.
- Jak to? - Sophie uniosła głowę.
- Wszystko albo nic. Pięć tysięcy na nowe zasłony w salonie i całkowicie zanie-
dbany dach, który od dawna wymaga remontu.
Popatrzyli sobie w oczy. Kit uśmiechnął się do niej niezobowiązująco, jednak do-
strzegła jego ponure spojrzenie. Nagle ogarnęło ją współczucie. Chciała krzyknąć, że
wie, dlaczego Ralph taki jest i dlaczego zle traktuje starszego syna, który niczemu nie
zawinił, ale tylko zacisnęła zęby.
Chwila się przeciągała, a oni nie odrywali od siebie wzroku. Nagle zadzwonił tele-
fon, a Sophie podskoczyła. Kit szybko wstał, by odebrać.
- Alnburgh - powiedział do słuchawki.
Sophie przycisnęła dłonie do płonących policzków. Z przebiegu rozmowy domyśli-
ła się, że dzwoni Jasper.
- To dobrze - powiedział Kit obojętnie. - Sam ją zapytaj.
Wyciągnął słuchawkę do Sophie.
- Soph, mam dobre wieści. - Usłyszała radosny głos Jaspera. - Tata odzyskał przy-
tomność. Jest przyćpany i trochę brak mu tchu, ale już gada i nawet czaruje taką ładną
blond pielęgniarkę.
R
L
T
- Jasper, to cudownie! - oznajmiła Sophie z nieco wymuszonym entuzjazmem. -
Skarbie, bardzo się cieszę.
- Posłuchaj, ani mama, ani ja nie chcemy go teraz zostawić, więc zastanawiamy się,
czy będziesz zła, jeśli nie wrócimy na kolację. Dasz sobie radę?
- Naturalnie. - Odruchowo spojrzała na Kita, który z pochyloną głową stał przed
kominkiem. - Nic się nie martw, wszystko będzie w porządku.
- Problem w tym, że mama dała pani Daniels wolny wieczór - dodał Jasper ze
skruchą.
- Jasper. - Sophie roześmiała się. - Możesz mi wierzyć, że część z nas wyewolu-
owała na tyle, że daje sobie radę bez służby. A teraz przekaż Ralphowi... moje po-
zdrowienia.
Po odłożeniu słuchawki natychmiast przestała się uśmiechać. W pokoju znów za-
padła cisza.
- Nie wracają. - Starała się mówić jak najswobodniej. - Jasper chciał tylko spraw-
dzić, czy wszystko w porządku, bo pani Daniels ma wieczorem wolne, a ja nie słynę z
kulinarnych umiejętności. - Zaśmiała się nerwowo. - Może coś zamówimy w najbliższej
hinduskiej restauracji? Gdzie jest?
- W Hawksworth. - Kit popatrzył na nią. - Ale zapomnij o zamawianiu na wynos.
Nie wiem jak ty, ale ja muszę się stąd wydostać.
R
L
T
ROZDZIAA DZIESITY
To nie jest randka, to nie jest randka, to nie jest randka...
Sophie popatrzyła na swoje odbicie w lustrze, próbując rozczesać mokre włosy. Po
popołudniowym spacerze brzegiem morza i tak je musiała umyć, wcale nie zrobiła tego
ze względu na wyjście z Kitem.
Z drugiej strony, zwyczajnie wypadało się choć odrobinę postarać. Po kilku dniach
spędzonych na zamku, z dala od ludzi, ucieszyła się, że nareszcie ma pretekst do użycia
różu na bladej twarzy i włożenia czegoś, co nie służy wyłącznie ochronie przed zimnem.
Tylko czego?
Zastanawiała się przez chwilę. Miała dosyć dżinsów, ale bez nich pozostawała jej
tylko sukienka - czarny całun, wampirzy gorset albo sukienka z chińskiego jedwabiu,
którą Jasper uważał za zbyt seksowną na imprezę u Ralpha.
No cóż, nie miała zamiaru włożyć całunu, a w gorsetowym wdzianku wyglądałaby
jak prostytutka na spotkaniu z klientem. Wobec tego pozostawała jedwabna sukienka.
Nagle poczuła takie zdenerwowanie, że usiadła na brzegu łóżka. Zachowywała się
głupio, strojąc się i ciesząc na kolację, która była w sumie tylko praktycznym i logicz-
nym rozwiązaniem problemu żywieniowego. Jasper nie wracał, pani Daniels wyszła, a
żadne z nich nie umiało gotować i mieli dosyć siedzenia w zamku.
- To nie jest randka - mruknęła raz jeszcze i znów popatrzyła na siebie.
Nie mogła nie zauważyć, że jej oczy lśnią.
Kit odłożył skoroszyt z korespondencją z urzędem skarbowym i popatrzył na zega-
rek. Była równo siódma. Przeciągnął się i podziękował Opatrzności za to, że nie pracuje
na co dzień za biurkiem. Był sztywny, zmęczony i niespokojny, a także sfrustrowany -
oczywiście dlatego, że spędził cały dzień w otoczeniu papierów. To nie miało nic wspól-
nego z pożądaniem, które odczuwał niemal nieustannie i przez które nie był w stanie się
skupić. Nieustannie wracał myślami do chwili, gdy zadzwonił telefon, kiedy już miał po-
całować Sophie.
R
L
T
Tym razem jednak nie chciał jej niczego udowadniać ani jej przyłapywać, tylko po
prostu jej pragnął. Westchnął ciężko, zastanawiając się, po diabła zaprosił ją na kolację.
Z drugiej strony jednak to nie była żadna randka. Po prostu dbał o nią w imieniu Jaspera.
Zgasił światło w bibliotece i ruszył przez korytarz. W pewnej chwili, słysząc kroki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl