[ Pobierz całość w formacie PDF ]

złocistego żółwia, ślicznego, ale na pierwszy rzut oka nieruchawego zwierzaka. W
rzeczywistości Malec jest zupełnie inny niż się wydaje, ale żeby się o tym przekonać, trzeba
najpierw z nim, jak to się dawniej mawiało, zjeść beczkę soli. Większość ludzi tego nie
potrafi, gdyż nasze biologiczne ja instynktownie opiera się zbliżeniu z istotą, której
przodkiem była maszyna parowa. A gdzie nie ma sympatii, tam również nie ma i
zrozumienia. Podobno wszystkie roboty z tej samej serii są identyczne. Jest to taki idiotyzm,
ie nawet człowiekowi nie chce się go obalać. Znamy się z Malcem tak dobrze i od tak dawna,
że wyczuwam jego nastrój nawet wtedy, kiedy się nie odzywa, chociaż niektórym może się to
wydawać czarną magią. Bo niby jaki wyraz mogą mieć receptory optroniczne albo anteny-
wibrissy? Ale oczy człowieka też przecież są układem optycznym, a jednak przegląda się w
nich dusza.
Ruch robota zmusił mnie do zastanowienia. Na szczęście roboty są pozbawione
fantazji, co pozwoliło mi uciec przed matem. Miałem już zrobić zaskakujący ruch, gdy
popiskiwanie zmieniło się w ciągły ton i nad wejściem zapaliła się czerwona lampka. W
śluzie zabulgotało powietrze i po minucie drzwi się otworzyły. Rozpinając w biegu skafander,
do wnętrza wkroczył energicznie Strogin. Od razu zapachniało kurzem, którego żadne
urządzenia odsysające nie są w stanie zebrać z fałd skafandra. Nikt się tym zresztą nie
przejmował, bo tutaj kurz był sterylny. Cała planeta była sterylna. Sterylna, monotonna i
ponura tak dalece, że gdyby ktoś nas zapytał, po co na niej właściwie siedzimy i jaką korzyść
Naira może przynieść człowiekowi, nie od razu potrafilibyśmy znalezć odpowiedz. Ale to
niczego nie dowodzi: jakiś starożytny mędrzec, bodaj czy nie Sokrates, odradzał
współobywatelom zajmowania się takimi pozbawionymi sensu zabawami jak obserwacja ciał
niebieskich, która może jedynie przeszkadzać w o wiele ważniejszym dziele samopoznania.
Worek ze swymi łupami Warlen jak zwykle rzucił do kąta, Koenig jak zwykle
oderwał się od analizy skomplikowanych przytonów swojego nieziemskiego chóru i oburzył
się na zaśmiecanie wnętrza jakimś gruzem, na co Strogin jak zwykle odpowiedział
wzruszeniem ramion, bo niby gdzie ten swój worek miał podziać. Koenig jeszcze trochę
poburczał i cała sprawa na tym się skończyła. Tak w ogóle, to niezle się ze sobą
dogadywaliśmy i to nie tylko dlatego, że wszyscy trzej mieliśmy zgodne charaktery.
- Przygotuję obiad - powiedziałem wstając. - Mały, zapamiętaj partię, pózniej ją
dokończymy.
 Przygotowanie obiadu , jak to gromko nazwałem, zajęło mi nie więcej niż dwie
minuty, bo przecież podgrzanie gotowych koncentratów i włożenie ich na talerze nie może
zająć więcej czasu... Siedliśmy do stołu i kiedy byliśmy już po tak zwanym pierwszym daniu,
Koenig swoim zwyczajem zapytał Strogina, czy nie znalazł przypadkiem śladu bosej
sześciopalczastej stopy tubylca. Warlen spokojnie zignorował głupie pytanie, a wówczas ja
zapytałem, czy burza nie przeszkodziła mu w pracy.
- Burza jak burza... - Strogin lekko się ożywił jak zwykle gdy była mowa o pracy. -
Widziałem gorsze. Udało mi się znalezć niezwykłą konkrecję. Konglomerat kasyterytu z
chromitem, wyobrażacie sobie? Zdumiewająca planeta.
- Konkrecje, konglomeraty... - mruknął Koenig. - Dawniej ludzie szukali
zwyczajnych, powszednich rzeczy. Diamentów, złota, srebra i innej platyny. A teraz co?
Warlenowi diamentu nawet nie będzie chciało się kopnąć.
- Pewnie go nawet podniosę - odparł poważnie Strogin. - W takich kryształach mogą
być interesujące intruzje gazowe, spoza tym zbieram materiał porównawczy.
- A co ja mówiłem? Najmniejszego śladu romantyki, szara proza życia.
- A twoje atmosferzaki są takie znów romantyczne?
- Jak by ci to powiedzieć... One w każdym razie są bliższe poezji. Jak wam się podoba
taka na przykład strofa: Trzeba uderzyć w czynów stal, ze snu obudzi! się narwal ?
- Zacząłeś pisać wiersze? - Warlen zakrztusił się koncentratem.
- Nieważny jest autor, ważne jest dzieło! Rym wprawdzie niezbyt wyszukany, ale
treść!...
- Treść istotnie niezła - zgodziłem się. - A skąd to?
- Stamtąd. - Koenig machnął ręką w kierunku iluminatora. Zapisane pod dyktando.
- Czyje?
- To jest właśnie pytanie! Ten wierszyk nie jest mój i w ogóle niczyj, chyba że
przyjmiemy, iż to warlenowskie kamyki pobudzają się w ten sposób nawzajem do czynu. To
atmosferzaki tak gadają! - Koenig z zadowoleniem popatrzył na nasze z lekka ogłupiałe miny.
- Nie widzę w tym nic śmiesznego - powiedział wreszcie Warlen Strogin.
- Ja też - odrzekł Koenig. - Po prostu zreferowałem wam goły fakt. Czemu patrzycie
na mnie jak robot na Madonnę Rafaela? Czasami aparatura odbiera uporządkowane grupy
sygnałów, wyglądające wręcz na depesze radiowe. W każdym takim wypadku po prostu dla
spokoju sumienia próbuje je rozszyfrować i dziś wyszło mi właśnie to.
- Bujasz - powiedział Warlen.
- Mam ci pokazać zapis transmisji? - obruszył się Koenig.
- On wcale nie kłamie - powiedziałem. - Na skrzydłach ziemskich motyli można
znalezć wszystkie litery alfabetu i wszystkie cyfry od zera do dziewiątki. Tu widocznie mamy
do czynienia z podobnym zjawiskiem.
- A, w tym sensie! - powiedział z ulgą w głosie Warlen. - No, takie rzeczy znam.
Granit napisowy, rzezby erozyjne, pejzaże na szlifach kamieni dekoracyjnych... Wobec tego i
atmosferzaki mogą gadać wierszami. - I wziął się za deser.
Po obiedzie włożyłem brudne naczynia do destruktora, który usunął z nich resztki
pokarmu i wyszedłem na zewnątrz. Malec pobiegł za mną. Ku mojemu zdumieniu burza
ucichła. Wystygłe na lód czarne niebo pełne było jaskrawych gwiazd i przypominało ich
układem ziemski nieboskłon. Nic dziwnego, byliśmy przecież niedaleko swego kosmicznego
domu, wciąż dreptaliśmy po tym samym spłachetku Wszechświata. Z wysiłkiem opuściłem
wzrok i popatrzyłem na horyzont, zamknięty łańcuchem przygnębiających wzgórz. Dokoła
było pusto i cicho, zimno planety zdawało się wdzierać pod skafander. Malec pieszczotliwie
otarł mi się o nogę, w odpowiedzi poklepałem go po grzbiecie. Nikt robota nie uczył
wyrażania w ten sposób sympatii. Sam na to wpadł.
Ruszyliśmy razem w stronę placu budowy, gdzie połyskiwały światełka ciężkich
robotów. Wznoszona przez nie konstrukcja miała wygląd starożytnych fortyfikacji, gdyż
wiele przyrządów, które zamierzaliśmy tam zainstalować, współpracowało z czujnikami
umieszczonymi w okienkach i strzelnicokształtnych szczelinach grubych murów. Roboty
budowlane były zwaliste i pozór nie nieruchawe jak bawoły, ale robiły wszystko bardzo
szybko i sprawnie. Inaczej zresztą być nie mogło, gdyż zamiłowanie do pracy stanowiło
podstawę ich programu, praca jeśli można się tak wyrazić, sprawiała im przyjemność, a
nieróbstwo przygnębiało. Cecha niezwykle dla nas korzystna i niesłychanie skuteczna w
działaniu... Kanciaste sylwetki robotów były otoczone błękitnawą aureolą, taką samą, jaka
opromieniała mnie i Malca skutek nieprawdopodobnego wręcz zagęszczenia ładunków
elektrostatycznych. Ocierając się o siebie w ruchu powłoki mojego skafandra strzelały
miniaturowymi błyskawicami - jedyny piękny widok na tej ponurej i smutnej, odstręczająco
brzydkiej planecie.
Robot-koordynator złożył mi meldunek, którego nieuważnie wysłuchałem. Kontrola
była tu czystą formalnością pod warunkiem, że zadanie zostało właściwie postawione.
- My też powinniśmy wziąć się do roboty - powiedziałem. - Co ty na to? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl