[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rangi klucza mogącego otworzyć pełen napięć i kompleksów świat dzieciństwa. Pomyślał też,
że ostatnią rzeczą, na jaką miał teraz ochotę, jest wypicie butelki whisky z Dewhurstem i parę
godzin głupich uśmiechów na party u Patty. Gmach wzniesiony z nałożonych na siebie
pragnień znowu chwiał się niebezpiecznie.
* * *
Mokra, jakby nawilżona mikroskopijnymi, unoszącymi się w powietrzu kropelkami wody
szarość powoli ustępowała miejsca coraz ciemniejszym odcieniom zapadającego zmroku.
Zwiatła nielicznych jeszcze neonów odbijały się w pozostałych po niedawnym deszczu
drobinach wody na szybach. Stojący za barem wysoki Murzyn zapalił światło we wnętrzu
pubu. Wytarł już ostatnią szklankę i apatycznie przyglądał się nielicznym gościom przy
stolikach. Widząc ruch ręki mężczyzny w galowym mundurze, który siedział w
najciemniejszym kącie, niechętnie otworzył przejście w kontuarze i wolnym, starannie
wymierzonym krokiem przebył dzielącą ich przestrzeń.
- Jeszcze raz whisky - powiedział Fargo.
Miał nadzieję, że ciało marynarza, które wypożyczył , bez szwanku zniesie dodatkową
porcję trunku. Na początku wypił sporo, żeby uspokoić nerwy. Popełnił błąd. Może i słusznie
uznał, że na takie spotkanie lepiej udać się jako kto inny, ale spieszył się i od razu, wprost z
okna pensjonatu, wstrzelił się w kierowcę prowadzącego szybkiego porsche. Dłuższą
chwilę nie mógł opanować szalejącej sportowej maszyny i był o włos od wypadku.
Potrzebował czegoś mocniejszego i dlatego przed samym pubem wstrzelił się w ciało
marynarza.
Podniósł do ust przyniesioną przez barmana szklaneczkę i upił mały łyk. Potem spojrzał
na ogromną tarczę wiszącego na ścianie zegara. Wielogodzinne oczekiwanie dłużyło się
nieznośnie. Uśmiechnął się pod nosem. Czuł, że było coś upokarzającego w jego zachowaniu.
Gdyby można było zastosować takie uproszczenie, całą sprawę dałoby się sprowadzić do
stwierdzenia: klęska prywatnych pragnień znowu pchnęła go w ramiona tej afery. Co za
bezsens, a jednocześnie perfidia ludzkiego zachowania, które potem można by podciągnąć
120
pod miano patriotyzmu...
Drgnął, słysząc odgłos otwieranych drzwi, i po raz pierwszy w tym dniu poczuł ulgę. Od
razu rozpoznał tego człowieka. Wysoka prosta postać, siwe włosy okalające twarz
naznaczoną jakby stygmatem zmęczenia czy zniechęcenia, długi, nie pasujący do wieku
krok... Paul Keldysh nie zmienił się zbytnio. Przynajmniej z wyglądu, bo w przeciwieństwie
do zapamiętanego obrazu brakowało kilku cech. Gdzieś znikła promieniująca na wszystkich
pewność i determinacja. Wielka kultura, jeśli można użyć tego określenia, nie zgasła co
prawda, ale z trudem przebijała spod nowego, nie wiadomo przez kogo narzuconego
pancerza.
Keldysh powoli podszedł do baru i ze swobodą bywalca zajął jedno z wysokich krzeseł.
- Proszę ale - starannie odliczył wyciągnięte z kieszeni drobniaki.
Pił powoli, w skupieniu, jakby roztrząsając coś przy tym w myślach. Emanował z niego
smutek. Idealnie czysty, odprasowany garnitur nosił ślady długiego używania. Sweter, który
miał pod spodem, i krawat również nie były nowe. Fargo zdał sobie nagle sprawę, że żal mu
tego człowieka. %7łal mu kogoś, przez kogo nie był teraz statecznym obywatelem. Uważnie
rozejrzał się po sali. Odczekał chwilę i kiedy tylko pochwycił wzrok stojącego za barem
Murzyna, wstrzelił się w niego. Tak przykra na początku nagła ciemność i uczucie pędu nie
robiły już na nim wrażenia. Spoza szerokiej lady baru spojrzał z niepokojem na siedzącego w
kącie marynarza. Bał się, żeby jego reakcja nie zwróciła uwagi Keldysha. Tamten, jak
wszystkie ofiary psychicznych manipulacji, najpierw uporczywie potrząsał głową, a potem w
szoku rozglądał się wokół. Cholera, żeby tylko nie zaczął krzyczeć - pomyślał Fargo.
Wzrok marynarza padł na stojącą przed nim szklaneczkę z whisky. Na ustach pojawił się
nagle cień uśmiechu, wzruszył ramionami i wychylił ją jednym haustem, po czym trochę
chwiejnym krokiem ruszył do wyjścia.
Fargo odruchowo się uśmiechnął. Napełnił z beczki wysoką szklankę i podszedł do
Keldysha.
- Jeszcze jedno?
Siwe brwi uniosły się w zdziwieniu.
- Nie. Dziękuję.
- Na koszt firmy. Proszę.
Postawił przed nim oszronione szkło. Stalowe oczy utkwił na wysokości jego twarzy.
- Myślę, że pod nieobecność gospodarza możemy trochę narozrabiać.
- Nieobecność gospodarza? - Keldysh opuścił głowę, dotykając obrzeża jednej ze swych
pustych szklanek. - O czym ty mówisz?
Fargo wykrzywił swą czarną twarz.
- Ja, Murzyn Bob mówić, że już nie chcieć być dalej Murzyn. - Zmienił nagle ton. -
Przecież pan doskonale wie, z kim pan rozmawia.
Keldysh ciągle tkwił w tej samej pozycji. Nie drgnął ani jeden jego mięsień.
121
- Czego jeszcze ode mnie chcecie? - spytał. - Wszystko ucichło i nadszedł już czas, żeby
wykonać wyrok?
Fargo zrozumiał nagle, na co dawny szef wywiadu czeka.
- Nie, proszę pana. Nie widzieliśmy się tyle lat, więc wpadłem, żeby pogadać.
- Kim jesteś?
- Lynn Fargo. Pamięta mnie pan?
%7ładnej reakcji. Nagle pytanie:
- Jak się nazywał łącznik, z którym rozmawiałeś ostatniej nocy przed wyjazdem z
Londynu?
- Nie pamiętam. Wiem tylko, że miał na imię... - stary lis już zaczynał się uśmiechać
drwiąco - Elaine.
- Chryste! - Keldysh podniósł głowę tak szybko, że można było się obawiać o kości
dzwigające czaszkę. - Lynn, to naprawdę ty!
Zapadła długa cisza.
Keldysh zdołał się opanować dopiero po kilkudziesięciu sekundach.
- Myślałem, że nie żyjesz - powiedział tak spokojnym głosem, jakby prosił o następne
piwo.
- Niewiele brakowało.
- Co robiłeś przez tyle lat?
- To naprawdę długa opowieść.
Keldysh dyskretnie rozejrzał się po sali.
- Słuchaj, Fargo. Fakt, że istniejesz, to dla nas niezwykła, jedyna i niepowtarzalna szansa.
Nie możemy jej zmarnować za żadne skarby - w jego głosie nareszcie odezwała się nuta,
której brakowało u odnalezionych po latach znajomych. - Chcę, żebyś to dobrze zrozumiał.
Chcę też wiedzieć, czym dysponujesz.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]