[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tego, ni z owego zjawiało
się znane ze swej nieprzyzwoitośd i z bestialskich instynktów indywiduum w postaci pana Goladkina-
młodszego i natychmiast, od razu, w jednej chwili, samym swoim zjawieniem się Goladkin-mlodszy burzył
cały tryumf i całą chwałę pana Go-ladkina-starszego, zaćmiewał swoją osobą Goladkina-starsze-go,
wdeptywał w błoto Goladkina-starszego i wreszcie wyraznie dowodził, że Goladkin-starszy, a jednocześnie
prawdziwy - bynajmniej nie jest prawdziwy, lecz podrabiany, a że prawdziwy jest on, że wreszcie Goladkin-
starszy bynajmniej nie jest tym, za jakiego uchodzi, lecz takim i owakim i wobec tego nie powinien i nie ma
prawa przebywać w towarzystwie ludzi przyzwoitych i dobrego tonu. A wszystko to odbyło się tak szybko,
że pan Goladkin-starszy nie zdążył nawet otworzyć ust, gdy wszyscy duszą i ciałem zaprzedali się
wstrętnemu i fałszywemu panu Goladkinowi i z głęboką pogardą odepchnęli jego, prawdziwego i
niewinnego pana Goladkina. Nie pozostało dosłownie ani jednej osoby, której opinii wstrętny pan Goladkin
nie przekabaciłby na swoje kopyto. Nie pozostało ani jednej osoby, nawet najbardziej nieznacznej z całego
towarzystwa, której by szkodliwy i fałszywy pan Goladkin nie podlizał się po swojemu, w sposób nader
słodziutki, której by na swój sposób nie judził, której by swoim zwyczajem nie kadził czymś bardzo miłym i
słodkim, tak że okadzana osoba wąchała tylko i kichała aż do łez w dowód najwyższego zadowolenia. A
najważniejsze, że wszystko odbywało się błyskawicznie: szybkość posunięć podejrzanego i szkodliwego
pana Goladkina była zadziwiająca! Ledwo zdążył na przykład pod-lizać się jednemu, zasłużyć sobie na jego
życzliwość - człowiek ani okiem nie mrugnął, a on już jest przy drugim, podliże mu się, podliże się
ukradkiem drugiemu, wywoła życzliwy uśmieszek, lignie swą króciutką, okrąglutką, dość zresztą
sztywniutką nóżką i oto już jest przy trzecim, i przypochlebia się już trzeciemu, z którym też się liże po
przyjacielsku; człowiek nie zdąży otworzyć ust, nie zdąży się zdumieć, a on już jest przy czwartym i już z
czwartym jest w tych samych stosunkach - okropność:
czary, i tyle! i wszyscy mu są radzi, i wszyscy go  abią, i wszyscy go chwalą, i wszyscy głoszą chórem, że
uprzejmość i satyryczne nastawienie jego umysłu jest bez porównania lepsze od uprzejmości i satyrycznego
nastawienia prawdziwego pana Goladkina i wymawiają to prawdziwemu i niewinnemu panu
883
Goladkinowi, i odpychają prawdomównego pana Goladkina, i już wypędzają kopniakami przyzwoitego
pana Goladkina, i już sypią prztyki znanemu z miłości do bliznich prawdziwemu panu Goladkinowi!... Pełen
smutku, przerażenia, wściekłości wybiegi cierpiętliwy pan Goladkin na ulicę i zaczął godzić dorożkę, aby
lecieć wprost do jego ekscelencji, a jeśli nie, to już przynajmniej do Andrzeja Filipowicza, ale - co za
okropność ! - dorożkarze w żaden sposób nie zgadzali się wiezć pana Goladkina:  że niby, wielmożny
panie, nie można wiezć dwóch zupełnie podobnych; że niby, wielmożny panie, dobry człowiek stara się żyć
uczciwie, a nie tak jakoś i że po dwóch to już nigdy nie bywa . W paroksyzmie wstydu całkowicie uczciwy
pan Goladkin rozglądał się dokoła i istotnie przekonywał się na własne oczy, że dorożkarze i Pietrek, który
się z nimi spiknął, że wszyscy mają prawo tak mówić, albowiem zdeprawowany pan Goladkin stał istotnie
obok, tuż przy nim, w niewielkiej odeń odległości i zgodnie ze swoim podłym zwyczajem nawet tu, nawet w
tej krytycznej chwili niewątpliwie zamierzał zrobić coś bardzo nieprzyzwoitego, co bynajmniej nie
świadczyło o szczególnej szlachetności charakteru, którą się otrzymuje zazwyczaj przez wychowanie -
szlachetności, którą tak szczycił się przy każdej okazji wstrętny pan Goladkin drugi. Na wpół przytomny,
pełen wstydu i rozpaczy, pobiegł przybity i całkowicie szlachetny pan Goladkin, gdzie oczy poniosą, na
oślep, na złamanie karku; lecz z każdym jego krokiem, z każdym stąpnięciem na granit trotuaru jakby spod
ziemi wyskakiwali tacy sami, zupełnie podobni i ohydni w swoim zdeprawowaniu - panowie Goladkinowie.
I wszyscy ci całkowicie podobni do siebie natychmiast po zjawieniu się puszczali się w pogoń jeden za
drugim i długim łańcuchem, jak sznur gęsi, ciągnęli i kuśtykali za panem Goladkinem-star-szym, tak że ów
nie miał już dokąd uciec od tych całkowicie podobnych, tak że z przerażenia zapierało dech ze wszech miar
godnemu współczucia panu Goladkinowi - aż wreszcie narodziło się okropne mnóstwo tych całkowicie
podobnych - aż cała stolica zapełniła się wreszcie całkowicie podobnymi i stójkowy widząc takie naruszenie
zasad przyzwoitości musiał wziąć tych wszystkich całkowicie podobnych za kołnierz i wsadzić do stojącej
właśnie pod bokiem budki... Drętwiejąc i lodowaciejąc z przerażenia bohater nasz budził się i drętwiejąc
884
i lodowaciejąc z przerażenia czuł, że i na jawie nie spędza bodajże weselej czasu... Było mu ciężko,
boleśnie... Odczuwał taką udrękę, jak gdyby ktoś mu serce z piersi wydzierał...
Wreszcie pan Goladkin nie mógł już dłużej tego znosić.  Nie może tak być! - zawołał, energicznie wstając
z łóżka, i wraz z tym okrzykiem ocknął się całkowicie.
Dzień zapewne dawno już się rozpoczął. W pokoju było jakoś niezwykle jasno, promienie słoneczne gęsto
przesączały się przez oszronione mrozem szyby i obficie rozpraszały się po pokoju, co nader zdziwiło pana
Goladkina, słońce bowiem zaglądało do niego bodajże tylko w południe; dawniej takie wyjątki w obiegu
ciała niebieskiego, w każdym razie o ile tylko pan Goladkin mógł sobie przypomnieć, prawie nigdy się nie
zdarzały. Ledwo pan Goladkin zdążył się zdziwić, gdy za przepierzeniem zabrzęczał zegar ścienny i w ten
sposób całkowicie przygotował się do wybicia godziny.  O, właśnie! - pomyślał pan Goladkin i z
markotnym oczekiwaniem przygotował się do słuchania... Ale ku najwyższemu i ostatecznemu zdumieniu
pana Goladkina zegar natężył się i wydzwonił tylko raz.  Cóż to za kawał? -zawołał nasz bohater
wyskakując z łóżka. Tak jak był, nie wierząc własnym oczom wbiegł za przepierzenie. Zegar istotnie
wskazywał pierwszą. Pan Goladkin spojrzał na łóżko Pietrka: dawno już widocznie zostało opuszczone i
pościelone; butów też nigdzie nie widział - niezawodna oznaka, że Pietrka istotnie nie było w domu. Pan
Goladkin podbiegł ku drzwiom: były zamknięte.  Gdzież jest ten Pietrek? - ciągnął szeptem, okropnie
przejęty, odczuwając przy tym w całym ciele dość mocne dreszcze... Nagle przyszła mu do głowy pewna
myśl... Pan Goladkin podbiegł do swego biurka, obejrzał je, poszperał wkoło- ano tak: nie było
wczorajszego jego listu do Wachramiejewa... Pietrka za przepierzeniem też nie było; zegar ścienny
wskazywał pierwszą, a do wczorajszego listu Wachramiejewa dopisane były jakieś nowe punkty, zresztą jak
na pierwszy rzut oka bardzo niejasne punkty, ale teraz całkowicie już wyjaśnione. Wreszcie ten Pietrek -
niewątpliwie przekupiony! Tak, tak, o to właśnie chodzi!
 To tam właśnie zasupłał się ten najważniejszy węzeł! - zawołał pan Goladkin uderzając się w czoło i coraz
szerzej otwierając oczy - a więc to w gniezdzie tej skąpej Niemki
885
kryje się teraz cale najważniejsze diabelstwo! A więc to była z jej strony tylko strategiczna dywersja, gdy
wskazywała mi Izmaiłowski most - wskazywała mylny trop, wprowadzała mnie w ambaras (niegodziwa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl