[ Pobierz całość w formacie PDF ]
złota, którą kupił za zarobione pieniądze, zawierała mniej złota niż jest go w ustach
przeciętnego trzylatka. Subtelność, myślał Miller wciskając nos w suchą trawę. Subtelność
była wszystkim.
Przejechała obok nich pierwsza ciężarówka konwoju, druga była na ich wysokości. Miller
nacisnął przycisk w dłoni i pod zbiornikiem paliwa drugiej ciężarówki rozbłysnął jaskrawy
płomień. Samochód skręcił i zablokował drogę. Z wraka zaczął się wydobywać gęsty dym, po
części pochodzący z płonącego auta, po części ze spalania się specjalnego proszku, który
Miller dodawał do swych patentowanych bomb, zmniejszających ruch samochodowy. Wiatr
praktycznie nie wiał i dym unosił się gęstą chmurą nad drogą, zasłaniając widok tego, co się
na niej dzieje. Ktoś gdzieś strzelał, ale Miller nie słyszał pocisków. Sądząc po odgłosach,
Andrea i Mallory robili sobie wolne przejście. Pchając przed sobą Carstairsa i Spira, Miller
wskoczył na tył pierwszej ciężarówki, która zaraz potem wyraznie przyśpieszyła. Z tyłu kłębił
się dym, czyniąc niewidocznymi rozpłaszczone na jezdni nieruchome postacie. Sądząc po
tym, jak ciężarówka zarzucała, musiała mieć poszarpane przynajmniej dwie opony. Oczy
Spira błądziły jak zwariowane, Carstairs gładził wąsy.
- Fajne maszyny te ciężarówki - powiedział Miller, patrząc na zegarek. - Choć jazda będzie
okropna. O, popatrzcie, zostawili nam karabin maszynowy.
Ciężarówka wjechała na teren portu jak krab - z poszarpanymi tylnymi oponami i ciągnąc za
sobą chmurę pyłu. Twarze za oknami w budynku kapitanatu były blade i sprawiały wrażenie
zdenerwowanych. Telefony przed chwilą zamilkły i coś dziwnego działo się na drodze.
Wszystko wskazywało jednak na to, że przybyły posiłki.
Z ciężarówki wyszedł wielki żołnierz w hełmie Wehrmachtu i ludzie się odprężyli. Facet
wyglądał dokładnie na kogoś, kogo dobrze mieć w pobliżu, kiedy sprawy nie najlepiej się
mają. Dzięki Bogu, jeden z naszych, pomyśleli ludzie w siedzibie kapitanatu.
- Morgen - przywitał się olbrzym i szeroko uśmiechnął. Andrea był znany z szerokości swego
uśmiechu. - Telefony są popsute.
- Powiedz mi, co tu się dzieje? - spytał zastępca komendanta portu.
- W obozie jest trochę zamieszania, przyłapano esesmana na cudzołóstwie z kozą. Grekom się
to nie podoba.
- Biedna koza - mruknął zastępca komendanta.
- Bierzemy łódz. Musimy sprawdzić teren wokół lotniska.
- Miły dzień na taką robótkę. Kawa potem?
- Może - odparł Andrea i odszedł.
Zastępca komendanta portu ziewnął. Teraz, kiedy statki przestały przypływać, służba na tym
zakurzonym nabrzeżu była nudna. Czasem tylko przysłano jakieś zapasy albo paliwo, alkohol
i tlen do fabryki, albo części lotnicze, które trzeba było przewozić do płytkiej zatoki przy
pasie startowym. Poza tym żołnierze się opalali, a każdy z nich był napalony, wkurzony i
znudzony. Podobno lada dzień miano odpalać rakietę, ale kto wie...
Olbrzym i jego czterej towarzysze już stali na kei. Jeden wyglądał na cywila i coś było nie tak
z ich butami, ale nie był to problem zastępcy komendanta portu. Uruchomili motorówkę i
weszli na pokład. Zrzucili cumy, motorówka odpłynęła od nabrzeża i ruszyła na atramentowe
wody zatoki znajdującej się między pirsem a lotniskiem. Szybko malała, kierując się na
nabrzeże do rozładunku paliwa na potrzeby lotniska. Jezu... komendant znów ziewnął. Ale im
się śpieszy...
W tym momencie z chmury dymu wyjechał motocykl z koszem. %7łołnierz w koszu wisiał jak
wór na zamontowanym tam karabinie maszynowym, prowadzący pojazd zsiadł, zaczął
łomotać w drzwi budynku i coś wykrzykiwać. Zastępca komendanta portu potrzebował kilku
minut, by zrozumieć, o co mu chodzi. Kiedy wreszcie zrozumiał, natychmiast pożałował, że
w ogóle próbował.
- Przepraszam, że pytam - odezwał się Carstairs - ale jak zamierza się pan przedostać przez
płot?
- Coś wymyślimy - odparł Miller, który siedział na dnie motorówki i wsuwał zapalniki w
kostki plastiku. Spiro odwrócił wzrok jak dziecko, które wie, że życie jest bardzo
niebezpieczne, ale nie chce się pogodzić z tym, jak bardzo.
- Wezmiemy samolot - powiedział Mallory.
- Oczywiście - kiwnął głową Carstairs.
- Co? - niemal wrzasnął Spiro, który nie był w stanie dłużej nie zwracać uwagi na to, co
słyszały jego uszy. - Chcecie ukraść samolot?
- Ukraść, kupić, pożyczyć. Kto wie? - Carstairs wyciągnął papierośnicę w kierunku Spira. -
Tureckie z lewej, wirgińskie z prawej.
- Pluję na twoje tureckie - automatycznie odpowiedział Spiro. - %7ładnego palenia, za dużo tu
wybuchowych rzeczy.
- Boże drogi... - westchnął Carstairs i przybliżył złotą zapalniczkę do papierosa. - Przecież to
można jeść.
- Nie! - zawył Grek. - Chcesz mieć wybuch w żołądku, to jedz. Spiro nie...
- Cicho! - skarcił go Mallory. Obserwował przez lornetkę brzeg, skąd odpłynęli. %7łołnierze
wbiegali do parku maszynowego obok budynku kapitanatu, zaczęła się także krzątanina na
stanowisku osiemdziesiątkiósemki, przy której zaparkowali ciężarówkę. Motorówka telepała
się po spokojnej wodzie zatoki. Byli w połowie drogi. Jeszcze zbyt blisko. - Trochę w lewo.
Andrea pchnął rumpel biodrem i motorówka zmieniła kurs. Z wylotu lufy
osiemdziesiątkiósemki błysnął płomień. Huknęło w momencie kiedy pocisk uderzył w wodę
jakieś dwadzieścia pięć metrów w prawo od nich i w powietrze buchnął żółty dym
eksplodującego silnego materiału wybuchowego.
- Trochę w prawo - rzucił Mallory.
Nastąpił kolejny wystrzał. Tym razem pocisk przemknął z prędkością pociągu pośpiesznego,
trącił powierzchnię wody, odbił się od niej i zrobił wyrwę w plaży. Nikt się nie ucieszył - byli
w maleńkiej drewnianej łupinie na środku niewielkiej zatoki, całkowicie odsłonięci.
- To by było na tyle - stwierdził blady Carstairs. - Następny trafia. Boże, co my tu robimy?
Jak ryba w beczce...
- Cicho! - wrzasnął Spiro. - Tchórz! Bądz mężczyzną!
Osiemdziesiątkaósemka ponownie kaszlnęła i tym razem pocisk trafił tak blisko, że opryskało
ich śmierdzącą chemikaliami pianą. Nadleciał następny, plasnął o wodę, podskoczył i
rozprysnął się na brzegu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]