[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Tak to na pewno on, człowiek od Mustafona. Znał hasło, chyba mogę go bezpiecz-
nie wpuścić  pomyślał Marek i ostrożnie uchylił drzwi. . . Uchylił drzwi i zdębiał
kompletnie. Na progu stał. . . DETEKTYW KWASS!
ROZDZIAA IV
DRUGIE OBLICZE MUSTAFONA IDIOSYNKRAZEGO " DETEKTYW
KWASS ROZPOCZYNA ZLEDZTWO
 Marku, kto przyszedł?  zapytała z kuchni pani Piegusowa.
 To pan Hippollit, mamo.
 Czy coś się stało?  zaniepokojona matka zajrzała do salonu z garnkiem w rę-
ce.  Miło pana widzieć, panie Hippollicie, ale, rozumie pan, ta niespodziewana wizy-
ta. . . proszę wybaczyć moje zaskoczenie.
159
 Rozumiem i przepraszam za to nagłe najście. Niech pani będzie spokojna, żad-
nych nowych kłopotów, droga pani. Od ostatniego wyjścia z pudła, to znaczy od lat
trzydziestu, nie utrzymuję się już z łupów przestępczych, a od dziesięciu  z łupów, że
tak się wyrażę, detektywistycznych. %7ładnych brudnych spraw!  detektyw mrugnął do
Marka.
 Pan Hippollit prowadzi teraz szkołę tańców na ulicy Karolkowej  przypomniał
Marek.
 Wiem, ale chyba nie przyszedł pan udzielić nam lekcji tańca?  zażartowała
matka.
 W rzeczy samej, droga pani, chodzi mi o pewną informację  wyjaśnił
Kwass.  Och, zupełny drobiazg! Proszę sobie nie przeszkadzać. Zamienię tylko parę
słów z Markiem. Naprawdę zupełne głupstwo!
 To dobrze, mam dosyć kryminalnych afer, pan wie, ile przeszliśmy  powiedzia-
ła uspokojona pani Piegusowa.  Ale zadbałam, żeby tamto już się nie powtórzyło. Nad
naszym bezpieczeństwem czuwa firma  Minotaur . Właśnie dziś założono nam alarm
na drzwi i na okna. Pokażę panu jak to działa. Niech pan wyjdzie i uda włamywacza. . .
160
 Nie, dziękuję, innym razem, śpieszę się droga pani  odparł Kwass.
Matka Marka, zawiedziona, wycofała się do kuchni.
 Więc to pan!  wykrzyknął Marek.  Dlaczego Mustafon Idiosynkrazy nie
powiedział mi od razu. . .
 Cicho, chłopcze. . . zaczekaj!  detektyw położył palec na ustach i rozejrzał się
podejrzliwie po ścianach.
 Macie tu założony podgląd i podsłuch, jestem pewien. To nie był dobry pomysł
zaangażować firmę tak podejrzaną jak  Minotaur . Szkoda, że twoja mama nie poradzi-
ła się mnie w tej sprawie. Lepiej kontynuujmy tę rozmowę na balkonie.
 Co za ulga, że to pan. . .  powiedział Marek, gdy znalezli się na balkonie. 
Tak się denerwowałem. Do końca nie byłem pewny, czy dobrze zrobiłem, przyjmując
tę. . . tę przesyłkę od tego dziwnego grubasa.
 Ależ tak!  zapewnił go Kwass.  Postąpiłeś, jak należało. Mustafon Idiosyn-
krazy zaangażował się w dobrą sprawę wielkiej wagi, nie przesadzę, gdy powiem 
w sprawę o państwowym znaczeniu.
 Dawno pan go zna?
161
 Trzydzieści lat z okładem. To mój stary, oddany przyjaciel. Kiedyś pracowaliśmy
razem.
 Jest pan pewny, że to nie piroman-terrorysta?
 Co za pomysł?!  oburzył się detektyw.  Kto ci nagadał takich bzdur. Musta-
fon jest pirologiem, a nie piromanem.
 PIROLOGIEM?!
 To wysokiej klasy specjalista w dziedzinie pożarnictwa i walki z ogniem. . .
 Jednakże nie rozumiem. . .  Marek miał mały mętlik w głowie.
 Zaraz zrozumiesz. Jesteś już dużym chłopcem, a los chciał, że wszedłeś w posia-
danie ważnej tajemnicy, a więc stałeś się niechcący współpracownikiem, by nie powie-
dzieć wspólnikiem Mustafona i zasługujesz na pewne. . . hm. . . wyjaśnienie.
 Opowie mi pan o nim?
 Opowiem.
 Ale wszystko?
 Opowiem ci prawie wszystko, tyle, ile będzie trzeba, abyś poznał wagę sprawy
i zrozumiał, czemu musimy zachować rzecz w ścisłej tajemnicy. Mustafon Idiosynkrazy
162
to niezwykły człowiek. Ogień pasjonował go już od dziecka. Był dla niego swoistym
wyzwaniem. Jeszcze w kołysce, jako niemowlę, okazał się wspaniałym strażakiem. Raz
bawiąc się zapałkami z powodu nieuwagi niańki podpalił własną pieluszkę, lecz spraw-
nie, bez niczyjej pomocy, sam ugasił ogień naturalnym, rzekłbym, fizjologicznym spo-
sobem. Oczywiście było to możliwe, bo nie używano jeszcze wtedy pieluch typu  Pam-
pers , rozumiesz, chłopcze. . .
 Rozumiem, panie Hippollicie.
 Jako harcerz, Mustafon był nieoceniony na biwakach. Pamiętam go z czasów,
gdy sam byłem instruktorem ZHP. Nikt tak jak on nie umiał rozniecać watry, piec ziem-
niaków, smażyć kiełbasek, organizować zabaw i tańców wokół płonących z wesołym
trzaskiem smolnych, żywicznych szczap. Być może skończyłoby się tylko na tych kieł-
baskach i niewinnych pląsach przy ognisku, ale na szczęście, czy nieszczęście, diabeł
zwany losem, który gmatwa ludzkie ścieżki, chciał inaczej i życie Mustafona, właśnie
za przyczyną ognia, stało się jedną wielką przygodą i igraniem ze śmiercią. . .
 Czy to prawda, proszę pana  Marek ściszył głos  że on stale nosi kindżał
w rękawie?
163
Detektyw chrząknął lekko zakłopotany.
 No. . . cóż. . . trudno zaprzeczyć. Nosił kiedyś zwyczajem swojego rodu, ale prze-
stał.
 Czemu?
Detektyw chrząknął ponownie.
 Miał. . . hm. . . nieszczęśliwy wypadek.
 Znów coś z ogniem?  uśmiechnął się Marek.
 A jakże by inaczej  zamruczał detektyw.  Kiedyś poszedł odwiedzić swoją
babcię i w wieżowcu, gdzie na dwunastym piętrze mieszkała, wybuchł pożar. Mustafon
wyniósł ją na rękach z ognia, lecz babcia błagała, by uratował także pamiątki rodzin-
ne. Mustafon wrócił na dwunaste piętro a tymczasem ogień odciął już drogę ewakuacji
przez schody. Jedynym ratunkiem był zjazd w rękawie ratowniczym. Byłem wtedy stra-
żakiem, bo właśnie wyszedłem warunkowo z pudła i resztę kary miałem odbyć służąc
w straży. Tego dnia los mnie z nim zetknął po raz drugi. Brałem udział w tej akcji. Nie
mam uprzedzeń do obcoplemieńców, drogi chłopcze, ale muszę stwierdzić, że Mustafon
Idiosynkrazy narobił nam wtedy sporo kłopotu, a mniej odpornych nerwowo kolegów
164
przyprawił o mdłości oraz częstoskurcz serca. Miast szybko ratować skórę uparł się,
że wezmie z sobą różne turko-tatarsko-ujgurskie pamiątki, a przede wszystkim rodowe
kindżały. Obładowany ponad miarę i najeżony kindżałami próbował zjechać rękawem.
Problem tkwił w tym, że nasz wysłużony sprzęt był nieco sfatygowany, a rękaw ratow-
niczy gdzieś w połowie długości miał łatę wielkości średniego ręcznika kąpielowego,
do tego trochę nadprutą. Jeden ze sterczących kindżałów Mustafona nadpruł ją dalej
i nieszczęście było gotowe! W rękawie na nowo zrobiła się dziura, a my struchlali zo-
baczyliśmy, jak Mustafon przez tę dziurę wypadł z rękawa!
 I co?!  zapytał przejęty Marek.
 Leciał z kindżałami koziołkując i wydając dziwne okrzyki.
 O rany. . . i co? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl