[ Pobierz całość w formacie PDF ]
że wyjeżdżam do krewnych w Yorkshire! Przyłapali mnie na
kłamstwie. Będę mieć kłopoty, tak jak Megan.
S
R
- To nie to samo, ty jesteś bohaterką. Nie będą ci zadawać
kłopotliwych pytań.
- Owszem: będą chcieli wiedzieć, w jakim charakterze
wyjechałam z tobą na ten urlop. Dobry Boże, nie chcę nikogo
widzieć, z nikim rozmawiać. Ucieknijmy przed nimi, do-
brze? I w ogóle kto to jest ten cały Moreton?
- Znam go, to poważny facet. Jest rzecznikiem szpitala
na forum publicznym. Bardzo sensownie sobie poradził z tą
sprawą Megan i Liffłeya. Chyba powinniśmy zrobić to, cze-
go od nas oczekuje.
- Ale on chce, żebyśmy rozmawiali z dziennikarzami!
Na pewno zechcą nas sfotografować.
- Jeśli się z nimi spotkamy i damy im to, czego chcą, to
szybko zostawią nas w spokoju. Ta konferencja nie będzie
taka straszna. W odróżnieniu od tego, co przytrafiło się Me-
gan, nad tobą nie będą się znęcać.
- Ja po prostu nie cierpię dziennikarzy! Ale dobrze, zro-
bimy, jak mówisz. Tylko proszę, nie nazywaj mnie bohaterką:
wykonywałam jedynie swój zawód.
Przytulił ją na pociechę.
- Wypij brandy. Wiesz, dla kurażu.
Pan Moreton wyszedł im na spotkanie i okazał się całkiem
miłym człowiekiem.
- Szczerze mówiąc, szpitalowi przydałaby się dobra re-
klama - powiedział - zwłaszcza po tej aferze z Liffleyem.
Sami państwo najlepiej wiedzą, co powiedzieć, więc nie będę
niczego sugerował. Zaznaczę tylko, że nie zaszkodzi, jeśli
będzie wiadomo, z jakiego państwo są szpitala.
- Ja w ogóle nie mam ochoty się odzywać - wyznała
Jane.
S
R
- Bardzo panią proszę. - Pan Moreton sympatycznie się
do niej uśmiechnął. - Nie tylko zaoszczędzi to nam kłopo-
tów, ale i może pomóc.
- No dobrze - mruknęła. - Może coś tam wtrącę, ale to
przede wszystkim David ma odpowiadać na pytania. A na
razie idę do toalety, żeby przypudrować nos.
Kilka minut pózniej wraz z panem Moretonem weszli do
sali, w której na małym podium stały dwa krzesła i podłużny
stół. Rozglądając się, Jane z przerażeniem stwierdziła, że
wszędzie pełno jest mikrofonów, aparatów fotograficznych,
kamer...
To nie będzie zbyt miłe, pomyślała, siadając na krześle.
Po konferencji prasowej pan Moreton zaofiarował się, że
odwiezie ich do domu. Ponieważ jednak Jane przed wyjaz-
dem zostawiła swój samochód na parkingu, nie skorzystali
z jego propozycji.
- Nie było tak zle, prawda? - odezwał się David, gdy
ruszyli. - Dziennikarze byli całkiem uprzejmi i nie zadawali
niezręcznych pytań.
- Tyle że teraz nasz romansik nie jest już żadną tajemni-
cą! I cały czas mówiłeś o mnie jako o swojej narzeczonej".
Czyli że powinniśmy być zaręczeni. A potem powinniśmy
się pobrać. Powinieneś poprosić mnie o rękę. A ja powinnam
się zgodzić. Dobrze, że nie było widać moich dłoni; zauwa-
żyliby, że nie mam pierścionka...
- Masz mi za złe, że tak cię nazwałem?
- Owszem. Bo będę musiała strasznie się tłumaczyć przed
rodziną i przyjaciółmi. No i będę musiała zerwać te fikcyjne
zaręczyny...
S
R
- Wobec tego przykro mi. Myślałem po prostu, że szanu-
jący się lekarze i pielęgniarki nie sypiają z sobą, dopóki nie
są zaręczeni.
- Wcale mi nie do śmiechu! Muszę jakoś przez to prze-
brnąć. Ty jesteś mężczyzną, tobie to nie szkodzi. Będę na
okładkach wszystkich gazet w tym kraju!
- Na pewno ładnie wyjdziesz na zdjęciu, więc nic się nie
przejmuj... - Głos mu spoważniał. - Ale nie zapominajmy
o najistotniejszym: bez naszej pomocy ludzie z Vallere ucier-
pieliby jeszcze bardziej. Więc dobrze, że mogliśmy im po-
móc. Co więcej, założę się, że ta dziewczynka, która się tam
wtedy urodziła, będzie nosiła twoje imię; po francusku to
Jeanne. Nie cieszysz się z tego, co zrobiliśmy?
- Oczywiście, że się cieszę - odrzekła, wciąż jeszcze tro-
chę nadąsana. - I myślę sobie, że nie powinnam już być
instrumentariuszką, tylko pomagać przy katastrofach. To nie-
zwykle ciekawe zajęcie, nie sądzisz? No i podróżowałabym
po całym świecie.
- Może i tak. Ale pamiętaj, że ze świecą szukać takiej
instrumentariuszki jak ty.
Niedługo potem zajechali przed dom w Ransome's
Wharf. Jane otworzyła bagażnik, w którym leżały torby
Davida.
- Wciąż jesteśmy na urlopie - powiedział. - Do ponie-
działku rano. Może wpadniesz i spędzisz ten czas ze mną?
Patrząc na niego, uświadomiła sobie dwie rzeczy naraz:
po pierwsze, że to ona uparcie nazywała ich znajomość niezo-
bowiązującą, a nie David; po drugie, że po tym, co spotkało
go ze strony Diany, David ma prawo być ostrożny.
Uzmysłowiła sobie także, że David nie jest już nierozważ-
S
R
nym młodym doktorkiem, tylko dojrzałym mężczyzną, który
swoje przeżył i wycierpiał i który dobrze wie, czego chce.
I który wytrwale powtarza, że ją kocha - tak, właśnie ją, Jane
Cabot, a nie jakieś tam inne kobiety. Nagle zrozumiała, że
podczas konferencji David przedstawił ją jako swoją narze-
czoną i dlatego, że naprawdę darzy ją poważnym uczuciem,
i dlatego, że chciał oszczędzić jej kąśliwych uwag i komen-
tarzy.
W końcu przyszło jej do głowy to, co już od dłuższego
czasu powinno być dla niej oczywiste: że David, mimo że
tego chciał, zapewne nie miał odwagi jej się oświadczyć - ale
jeśli da mu szansę, najprawdopodobniej to zrobi...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]