[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pacjentów, których miał dzisiaj przyjąć.
 Dziękuję, panie doktorze.  Pani Kahn odłożyła słuchawkę.
Niewiele czasu zajęło jej przekonanie męża, że Wisdomowi
należą się trzy tygodnie płatnego urlopu. Wyjaśniła mu, że chłopak
160
cierpi na chroniczny kaszel i pobyt na wsi, u rodziny, z pewnością dobrze mu
zrobi. Pojechała do Shonalanga i odwiedziła Izubę, której oznajmiła, że Wisdom
potrzebuje troskliwej opieki. Pani Kahn miała nadzieję, że czyste powietrze i
spokojny tryb życia w Transkeju pomogą chłopcu stanąć na nogi.
Izuba nie posiadała się z radości, kiedy miss Toni wspaniałomyślnie dała jej
trzy tygodnie wolnego, żeby mogła pojechać z bratem. Cieszyła się, że znów
zobaczy Beauty, że pobawi się ze swoim wnukiem. Była przekonana, że szaman
natychmiast wyczuje, co jest nie w porządku z Wisdomem, i błyskawicznie go
wyleczy.
Pani Kahn naszykowała na drogę wielki kosz pełen smakołyków i odwiozła ich na
dworzec.
 Masz szczęście, że pracujesz u Kahnów  stwierdziła Izuba patrząc za drobną,
okrągłą kobietą znikającą w samochodzie. Pani Kahn pomachała im ręką.
 O tak, siostro. Jest dla mnie jak matka.  Wisdom pochylił się, by podnieść
walizkę, ale przeszkodził mu w tym gwałtowny atak kaszlu.
 Zostaw to  poleciła Izuba. Bez wysiłku ułożyła sobie walizkę na głowie.
Płynnym, równym krokiem wmaszerowała na stację. Soze mocno ściskała rękę
Wisdoma. W jej dużych oczach błyszczała radość i strach zarazem. Mała cieszyła
się, że zobaczy starszą siostrę, dzidziusia i Umakhulu, ale przerażała ją myśl,
że zaraz znajdzie się w brzuchu srebrnego węża, który pochłonął kiedyś Beauty i
babcię.
Smużki pary unosiły się i rozwiewały w chłodnym powietrzu, kiedy strumień
ciepłego żółtego moczu zderzał się z ziemią. Nocne niebo jak aksamitna
moskitiera otulało uśpioną wioskę. Księżyc oświetlał jasne ściany chat.
Kucająca Beauty poruszyła się kilka razy, strząsając ostatnie ciepłe krople.
Wyprostowała się i starannie owinęła kocem. Drzewa i krzewy, w dzień znajome i
przyjazne, teraz były grozne i wrogie. Wydawało się jej, że widzi drapieżne
hieny i thikoloshe, lubieżnego owłosionego karła z wielkim członkiem.
Biegnąc do wioski, wzniecała bosymi stopami tumany kurzu. Chciała jak
najszybciej dojść do swojej chaty. W końcu zamknęła
161
za sobą drzwi z nie heblowanych desek i z radością wciągnęła w płuca kwaśny
zapach wielu ciał. Cichutko podeszła do swojej maty i przytuliwszy do siebie
dziecko, naciągnęła koc na głowę.
Jej synek urodził się kilka miesięcy wcześniej. Przyszedł na świat w malutkiej
chatce na skraju wioski. Na wiele tygodni przed porodem zielarz zaczął szykować
dla Beauty gorzkie wywary, mające ułatwić dziecku przyjście na świat. Musiała
uczestniczyć w niezliczonych rytuałach, aby dziecko nie rodziło się nogami do
przodu czy z zębami, bo gdyby do tego doszło, akuszerki zabiłyby | je
natychmiast.
Kiedy chłopczyk z łatwością wysunął się spomiędzy ud matki, | powykręcane
starcze palce z wprawą obmacały jego dziąsła. Ponieważ akuszerka nie
wyczuła zębów, uznano, że Igguira, szaman, spisał się doskonale. Od tego czasu
staruszek paradował po wiosce | dumny jak paw.
Kwilące, mokre jeszcze niemowlę położono na ziemi i przecięto pępowinę.
Następnie trzymano chłopca przez chwilę w obłoku dymu.
 Aaje!  zawołała z podziwem najstarsza akuszerka, podając dziecko innej,
stojącej po drugiej stronie paleniska, z którego unosił! się gęsty, pachnący
ziołami dym.  To dobry chłopiec. Patrzcie, jak głęboko wdycha dym.
 Będzie silny jak bawół i dumny jak lew  dodała pochylona staruszka,
przejmując niemowlę.
 Patrzcie, jaki jest zły. Ale nie płacze.  Znowu wsunęła na wpół zaczadzone
dziecko w kłęby dymu.
 %7ładne karły nie wyrządzą mu krzywdy.  Akuszerki! przeniosły maleństwo jeszcze
raz nad paleniskiem i w końcu oddały skulonej na podłodze Beauty.
Przytulonemu do matki chłopcu siłą otworzono maleńkie usteczka i wlano
mieszaninę ziołowych lekarstw. Beauty patrzyła, jak słabo protestował. Nie
interweniowała, bo wiedziała, że zioła wzmacniają nowo narodzone dziecię;
uważano, że wszystkie niemowlęta są słabe po przyjściu na świat, a leki dają im
siłę i charakter.
Dopóki pępowina nie przyschła i nie odpadła, Beauty i chłopiec nie opuszczali
chatki. Akuszerki były ciągle w pobliżu, pojąc i polewając małe ciałko
czarodziejskimi wywarami, chroniącymi niemowlę przed złymi czarami. Dziewczyna
wiedziała, że jej syn
162
jeszcze długo będzie musiał łykać gorzkie leki przeciw prawdziwym i wymyślonym
zakusom złych duchów, które udają żywych ludzi.
Wsłuchana w równy oddech śpiącego niemowlęcia, Beauty dziękowała losowi, że nie
praktykuje się już wielu starych zwyczajów. Szczególnym przerażeniem napełniała
ją myśl o obrzędzie Zulusów, polegającym na wsuwaniu sztywnej łodygi do
odbytnicy dziecka. Wywołane w ten sposób krwawienie miało zabić skłonności do
rozpusty. Przytulała do siebie rozgrzane ciałko i słuchała cichego sapania.
Ikhwezi, jutrzenka, dopiero zabłysła na niebie, a przy niemal wygasłym palenisku
już krzątały się kobiety, zajęte przyrządzaniem rannego posiłku.
Mężczyzni zebrali się przed chatką, obsiedli ognisko zwartym pierścieniem.
Otuleni kocami, rozmawiając czekali na jedzenie. Z ich ust ulatywały kłęby pary,
bowiem po nocy powietrze było bardzo zimne. Beauty zabrała dziecko i wyszła na
dwór. Pierwszą rzeczą, na jaką spojrzała, były dwa drzewa jej wujów.
Drzewo Justice'a trzymało się prosto, wyciągało ku niebu grube zielone gałęzie.
Wyglądało jak jej wujek: zdrowe i silne. Wujek Wisdom zawsze był słabszy niż
jego brat. Stare akuszerki twierdziły, że pierwsze z blizniąt jest zawsze
mocniejsze, bo wdycha więcej życiodajnych dymów.
Drzewo Wisdoma obumierało. Usychające gałęzie, powykręcane jak starcze palce,
opierały się na dachu chaty zamiast strzelać ku niebu. Beauty wymamrotała szybko
modlitwę do Umdali, swego Boga, a także do Dzieciątka Jezus, które, jak ją
uczono w kościele, również wiele potrafi.
Bardzo kochała swego wrażliwego, cichego wujka. Tydzień temu przyjechał do
kraalu z Izubą. Beauty nie mogła zapomnieć przerażenia w jego oczach, kiedy
spojrzał na swoje usychające drzewo. Wiedział, że to znak od bogów, polecenie,
że ma się przygotować na śmierć.
Wisdom nerwowo wiercił się na macie w izdebce. Ostatnie niespokojne chwile snu
przynosiły ze sobą koszmarne majaki.
Widział Justice'a, ukochanego brata, który czerwoną gwiazdą uderzał w drzewo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl