[ Pobierz całość w formacie PDF ]
był już w drodze na Barbados, by obserwować Swierdłowa; wyleciał wcześniej i miał przesiąść się
na Trynidadzie i wylądować dwie godziny wcześniej od pułkownika.
Ale jeden człowiek nie był w stanie poradzić sobie z nową sytuacją. Nie miał on rozkazu
likwidacji Swierdłowa, a tylko obserwowania go i donoszenia o jego posunięciach. Sytuacja
przerosła starego generała podobnie jak większość pracowników ambasady. Wyprawa Swierdłowa
na Barbados była uważana za operację związaną z jego zadaniem, przeprowadzoną zupełnie
otwarcie przy całkowitej akceptacji i współudziale ambasady. Nikt nie miał pojęcia, że to wstęp do
jego ucieczki i że musi się za tym kryć poparcie wywiadu brytyjskiego. Wiadomość otrzymana
przez Golicyna od Błękitnego stwierdzała wyraznie, że Swierdłow jest w kontakcie z ambasadą
brytyjską, która przedsięwzięła kroki, by go przejąć. Ton tego ostrzeżenia nakazywał pośpiech, ale
człowiek przesyłający je nie miał pojęcia, że pułkownik zdołał już opuścić Stany i udać się do byłej
kolonii brytyjskiej.
Golicyn szalał z wściekłości; Swierdłow wymknął im się stosując się do najśmielszej zasady
szpiegów, według której uciekając przed prześladowcą należy to zrobić przy świetle dziennym i w
obecności jak największej liczby świadków.
Swierdłow wydostał się ze Stanów, gdzie łatwo byłoby pojmać go i unieszkodliwić. Był w
drodze na małą karaibską wyspę, na której trudno, o ile w ogóle możliwe, będzie to przeprowadzić
bez wywołania międzynarodowego skandalu. W dodatku była ona tak odległa i miała tak
zaniedbany system łączności, że nagła zmiana planów była niezwykle trudna do przeprowadzenia.
Golicyn najpierw zadepeszował do Moskwy przekazując Paniuszkinowi szczegóły ostrzeżenia od
Błękitnego i prosząc o jak najszybsze przesłanie instrukcji. Golicyn widział dwa lub trzy sposoby
działania, ale nie śmiał podjąć decyzji bez zezwolenia najwyższych władz.
Nikt nie mógł mieć do niego pretensji o to, że czeka na rozkazy przełożonego.
Można by wyczarterować samolot, który przewiózłby ekipę operacyjną na Barbados.
Człowiek Stiukałowa otrzymałby depeszę nakazującą mu szukać pomocy u nielicznych
sympatyków ZSRR na wyspie i razem z nimi ująć Swierdłowa i przytrzymać go do czasu przybycia
grupy operacyjnej. Potem mogliby przewiezć go etapami do Europy.
Gdyby znalazł się w którymś z krajów Europy Wschodniej, byłby już prawie w ZSRR. Ręce
generała trzęsły się z wściekłości i strachu. To on rozpoczął działania mające doprowadzić do
aresztowania Swierdłowa; on oddał naszprycowanego narkotykami przez lekarza ambasady
Kalinina w ręce specjalistów z Aubianki.
On, Golicyn, rozpoczął śledztwo w sprawie Swierdłowa ryjąc pod nim niby zajadły pies w
poszukiwaniu smacznej kości i bojąc się o swoją skórę. On rzucił cień podejrzenia na pułkownika i
podjął się oddać sprawcę w ręce sprawiedliwości.
Zamiast tego pozwolił mu zbiec na stronę wrogów Związku Radzieckiego. Może wprawdzie
ukarać Annę Skriabin za niedopatrzenie, ale zemsta Paniuszkina będzie zbyt straszna, by można ją
sobie wyobrazić.
Skontaktował się ze Stiukałowem w Nowym Jorku zwalając na niego część winy; rozmawiał
z radzieckim ambasadorem przy ONZ, a następnie powlókł się na rozmowę z własnym
ambasadorem, któremu chciał wyjaśnić dokładnie, przed jakim kryzysem stoją w tej chwili. To
właśnie ambasador zaproponował coś, o czym sam powinien był pomyśleć. Skoro Swierdłow miał
zamiar uciec do Brytyjczyków, zapewne zabrał dla swoich dobroczyńców jakiś prezent. Czy nie
brakuje jakichś tajnych akt?... Jeszcze zanim pojawił się przed nim szef archiwum, jąkając i pocąc
się obficie, Golicyn znał odpowiedz.
Zeszli razem na dół i ambasador otworzył sejf mając u boku generała. Podał mu teczkę, którą
według słów archiwisty Swierdłow przeglądał tego ranka. Golicyn znalazł plik papierów, które
włożył pułkownik: notatkę służbową od szefa kadr, plan urlopów dla wyższych oficerów KGB z
Waszyngtonu i Nowego Jorku.
Brakowało ostatniego raportu Błękitnego . Oznaczało to, że Swierdłow zamierza przejść na
drugą stronę na Barbadosie.
Ambasador miał rację: pułkownik wiózł dla Anglików prezent.
Jeśli mu się powiedzie, KGB straci swego najważniejszego agenta od czasu Philby ego.
Golicyn miał ochotę zawyć, jakby przeszył go przenikliwy ból; tymczasem grupkę mężczyzn
w archiwum otaczała przenikliwa cisza, bardziej wymowna od słów.
Przerwał ją generał.
W całym swoim życiu tylko dwa razy podjął znaczące decyzje bez odwoływania się do
wyższych władz: kiedy schował książki aresztowanego nauczyciela i kiedy wzniósł czerwony
sztandar nad swoim oddziałem i dał sygnał do marszu na Petersburg.
Ta decyzja była trzecia z kolei i zapewne ostatnia.
Nie mogę czekać na instrukcje generała Paniuszkina powiedział. Swierdłow wykradł
akta Błękitnego . Należy go powstrzymać. Nikt nic nie powiedział, ambasador odsunął się
chcąc pozwolić mu przejść i Golicyn wrócił do swego biura.
Kilka godzin pózniej z San Francisco wyleciał mały wyczarterowany samolot odrzutowy z
czterema ludzmi na pokładzie lądując na lotnisku Seaways na Barbadosie o piątej rano.
Czterej pasażerowie, sami mężczyzni, legitymowali się kanadyjskimi paszportami.
Poinformowali zaspanego celnika, że zwiedzają wyspy w tym rejonie. Sprawiali wrażenie
ludzi bardzo zamożnych, a jeden wydawał się lekko podpity. Po długim okresie oczekiwania,
podczas którego narzekali głośno, odjechali wynajętym samochodem, podając adres najbardziej
ekskluzywnego hotelu na atlantyckim wybrzeżu wyspy będącego dawniej pałacykiem
zbudowanym przez Sama Lorda znanego w historii Barbadosu właściciela niewolników i
przemytnika. To usłyszeli obecni na lotnisku przedstawiciele miejscowych władz. Dopiero pózniej,
kiedy rozpoczęło się śledztwo, okazało się, że nikt w Zamku Sama Lorda nic o nich nie słyszał.
** ** **
Kiedy wylądowali na lotnisku Seaways, panowały ciemności. Noc była niezwykle mroczna,
bez błyszczącego księżyca, jaki pamiętała Judith; za to gwiazd było bez liku. Wiał łagodny pasat,
owiewając ich chłodnym powietrzem i poruszając gałęzie drzew. Na ziemi stały kałuże wody.
Rozpoczęła się pora deszczowa, o czym zapomniała.
Swierdłow trzymał ją pod rękę stawiając długie kroki i zmuszając się do szybkiego marszu.
Podróż dłużyła się straszliwie, a wskutek krótkiego sztormu nad Karaibami podejście do lądowania
było nieprzyjemne.
Była to najgorsza podróż w jej życiu, gorsza nawet od krótkiej jazdy samochodem
policyjnym do kostnicy, gdzie miała zidentyfikować pokiereszowane zwłoki swego męża po
wypadku samochodowym. Przyglądała się podejrzliwie każdej twarzy: nielicznym biznesmenom
rozsianym pośród grup ludzi najwidoczniej udających się na wyspę na urlop, zastanawiając się,
którzy z nich podróżują na koszt KGB.
Pochyliła się ku Swierdłowowi przyznając mu się szeptem do swoich lęków.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]