[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mógłby wszystko przemyśleć...
Dzięki Harry, ale jestem spózniony powiedział trochę niecierpliwie.
Gówno warknął chrapliwym głosem Harry.
Twarz wykrzywił mu grymas.
Nim Quaid się zorientował, otoczyło go trzech potężnie zbudowanych mężczyzn w
roboczych ubraniach. Pchnęli go w stronę budynku.
Hej! krzyknął Quaid.
Nie rozumiał co się dzieje i przestraszony starał się wyrwać. Wówczas coś poczuł.
Opuścił wzrok. Harry wciskał mu w żebra pistolet.
Odpręż się powiedział spokojnie. Quaid zaniechał oporu, serce biło mu jak
szalone. Czterej mężczyzni poprowadzili go przez korytarz do wyjścia awaryjnego,
które wiodło na położony niżej parking.
Musiał pójść z nimi. Wiedział, nie mając pojęcia skąd, że za chwilę go uderzą i
zepchną po schodach, lub zrobią jeszcze coś gorszego. Musiał odzyskać kontrolę nad
41
ciałem, jeśli chciał ujść z życiem. Należało działać przez zaskoczenie, szybko i sprawnie.
Na razie reagował i mówił wolniej niż powinien. Niech myślą, że ciągle jest oszołomiony.
To mu zapewni potem przewagę.
Co się dzieje, Harry? odpowiedzi nie było.
Pod wpływem uderzenia adrenaliny, Quaidowi rozjaśniło się w głowie. Pamięć
zaczęła wracać! Poszedł do Recallu i co? Chciał wspomnień o Marsie. Rozmawiał z
mężczyzną ale dalszego ciągu nie pamiętał.
Quaid spróbował ponownie.
Jesteś gliną?
Ciągle nie było odpowiedzi. Moment ataku oznaczał, że wiązał się on z wizytą w
Recallu . Może ktoś nie chciał, żeby o czymś pamiętał. Ale przecież poszedł tam tylko
przez sen o Marsie...
Harry, co ja takiego zrobiłem? spytał, przestraszony i zły jednocześnie. Tym
razem doczekał się odpowiedzi.
Za dużo paplałeś, Quaid! powiedział Harry ze złością.
Za dużo paplałem? O czym? zanim zdążył rozszyfrować zagadkę, napastnicy
rzucili go na ścianę i brutalnie wykręcili mu ramiona.
Powinieneś był mnie posłuchać, Quaid głos Harry ego brzmiał cicho, lecz przez
to groznie. Miałem cię trzymać z dala od kłopotów.
Jakich kłopotów? Związanych z pamięcią? Jak pamięć może wyrządzić komuś coś
złego? A może wiązało się to z jego snem? Nie, to zbyt śmieszne.
Quaid nie znajdował odpowiedzi, w jego pamięci było za dużo luk, żeby bawić się w
zgadywankę. Zrozumiał jednak, że to, co pamiętał, nie miało już żadnego znaczenia, tak
czy owak zamierzali go zabić. Wydawało mu się, że Harry był jego przyjacielem. Teraz
wiedział, że został oszukany. Wykonywali wcześniej zaplanowaną akcję, nie było w niej
miejsca na spontaniczność. Harry decydował o wszystkim. Oznaczało to, że pierwszym
ciosem będzie musiał wyeliminować właśnie jego.
Harry, popełniasz błąd powiedział świadom, że jeśli teraz nie przejdzie do
czynów, nigdy już nie będzie miał drugiej szansy. Pomyliłeś mnie z kimś innym!
Harry nawet się nie uśmiechnął.
Ech, koleś, to ty pomyliłeś siebie z kimś innym.
Jeden ze zbirów szarpnął Quaida za ramię. Quaid stracił równowagę. Przez chwilę
wydawało mu się, że spada.
Zalała go znowu senna wizja i nagle nabrał pewności, że Mars był związany z tym
wszystkim! Sen był zbyt realny! Zbyt uporczywy! Może rzeczywiście tam był ale nie,
to przecież niemożliwe, chciał tylko tam polecieć! Całe dorosłe życie spędził na Ziemi,
z Lori. Pamiętał to tak wyraznie, jak mgliste były wizje z Marsa. Ciągle...
Przypomniał sobie recepcjonistkę w przezroczysto-nieprzejrzystej bluzce i
42
pomalowanych na niebiesko piersiach.
Panie Quaid, jest pan niezwykle atrakcyjnym mężczyzną, a gniew nie pasuje do
pana powiedziała. Jeśli poczułby się pan dzięki temu lepiej, to, ech, nie miałabym
nic przeciwko temu, żeby mnie pan gdzieś zaprosił...
Nie, nie, to nie tak, nie gniewał się na nią, zaś ona nie zrobiła mu żadnej propozycji.
Chyba śnił na jawie, lub wszczepiono mu to wspomnienie. Było to miejsce wszczepianych
wspomnień, snów, które wydawały się realną przeszłością. Chciał wspomnień z Marsa.
Rozmawiał z mężczyzną lecz dalej nadal nic nie pamiętał.
Harry przysunął pistolet do skroni Quaida. Powoli zaciskał palec na spuście. Miał
taką minę, jakby rzeczywiście było mu przykro, że musi to zrobić, to mnie boli bardziej
niż ciebie zdawały się mówić jego oczy.
Twarz Quaida stwardniała. Miał wątpliwości, kogo bardziej zaboli. Gdzieś w
zakamarkach mózgu uświadomił sobie, że napastnicy ustawili się w idealnej pozycji
umożliwiającej mu atak. Należało przewrócić kostki domina... Harry popełnił klasyczny
błąd trzymał broń zbyt blisko celu. Pięść Quaida wystrzeliła w górę, znacząc smugą
swój lot i łamiąc ramię Harry ego. Pistolet wypalił w ścianę i sufit.
Ramię Quaida uderzyło w szyję Harry ego, miażdżąc mu tchawicę. Harry nie zdążył
nawet jeszcze upaść z otwartymi ustami, gdy Quaid wykonał obrót i huknął pięścią,
niczym młotem kowalskim, w serce najbliższego napastnika. Mężczyzna ciągle stał,
chociaż był już martwy, kiedy Quaid zwrócił się ku następnemu. Schwycił jego głowę,
obrócił ją gwałtownie. Dał się słyszeć trzask. Twarz napastnika była teraz po niewłaściwej
stronie ciała, a szeroko otwarte oczy patrzyły przed siebie, nic nie widząc. Ostatni zbir
miał trzy sekundy na reakcję, pochylił się do przodu wyciągając broń. Na spotkanie
z jego głową popędziło kolano Quaida, wbijając nos prosto w mózg. Morderca upadł
ze spłaszczoną twarzą. Minęło pięć sekund od momentu, gdy palec Harry ego zaczął
zaciskać się na spuście. Czterech mężczyzn nie żyło.
Spowolniałeś, przyjacielu!
Co? Quaid potrząsnął głową. Nikogo nie było wokół. Tylko on i zabici mężczyzni,
tworzący makabryczną grupę rozrzuconą na schodach. Jeden z nich był kiedyś jego
przyjacielem...
Zdumiony gapił się na ciała. Jak to się stało?... Spojrzał na swoje zakrwawione ręce.
Czy należały do niego?... Czy to one spowodowały masakrę? A jeśli należały do kogoś
innego?
Pamiętał, że myślał o ustawieniu grupy mężczyzn i o dominie. Potem to.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]