[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Szkoda czasu i energii. To przecież blisko. Stalowy, wracamy z póznej hu-
247
lanki. Uwaliłeś się i prowadzimy cię do domu.
W półmroku dostrzegłem, jak kiwa głową. Uwiesił się na mnie całym cięża-
rem. Z drugiej strony podtrzymał go Wężownik. Wytoczyliśmy się zza zakrętu.
Minęliśmy strażników, przyglądających się nam z politowaniem i lekkim zgor-
szeniem. Posłałem im uśmiech przepraszający i nieco głupkowaty. Ciągnęła się
za nami iluzja woni mocnej brzoskwiniówki.
 Czy mam też rzygać? Będzie prawdziwiej  spytał Stalowy, zataczając się
umiejętnie.
 Tobie się wydaje, że to zabawa?
 Na razie chyba tak  przekazał szczerze.
 Poczekaj, aż zobaczysz Nocnego Zpiewaka.
Niebawem dotarliśmy pod drzwi ze znajomym napisem:  Grzywa Stworzy-
ciel. Najlepszy chirurg. . .  i tak dalej. W uchwycie przy drzwiach płonęła mała
lampka. Zgasiłem ją dmuchnięciem. Dotknąłem Stalowego, dając znak kontaktu.
 Przypomnij Wężownikowi: przedsionek ma cztery kroki na dwa w poprzek.
Po bokach wąskie ławki. Nic więcej.
Uścisnął krótko moje ramię, potwierdzając przyjęcie wiadomości. Stanęliśmy
blisko siebie. Wężownik zacisnął palce na naszych rękach. Na mgnienie oka zie-
mia uciekła nam spod stóp, ogarnęło przykre uczucie, że nie ważymy zupełnie
nic, i już byliśmy wewnątrz.
Mrok rozpraszało jedynie światełko strażniczej lampki, stojącej na półeczce
blisko wejścia. Wziąłem ją ze sobą. Nawet jeśli ktoś dostrzeże przez szyby poru-
szające się światełko, pomyśli, że to sam Grzywa pracuje nocą. Pamiętałem, gdzie
stoi szafka z preparatami. Klucz przekręcił się gładko. Przy wątłym blasku lampki
przeglądałem zawartość półek, ale dopiero na czwartej znalazłem wciśniętą w kąt
flaszeczkę z upragnioną zawartością.
 Co to takiego?  spytał Stalowy, przyglądając się, jak ostrożnie przelewam
część płynu do przygotowanego wcześniej słoiczka i starannie go zamykam. 
 Wygląda jak woda.
 Bo to jest woda. W przeważającej części. Pozostały składnik to jad białego
węża. Właściwie powinienem robić to w rękawiczkach. Wystarczy malutka ranka
na skórze i jestem martwy.
 Myślałem, że mamy wyleczyć Zpiewaka, a nie go otruć!
 Zpiewak nie jest chory, tylko znarkotyzowany tym hajgońskim paskudztwem.
Biały Wąż, gdy go się wypije, jest najsilniejszym znanym środkiem znieczulają-
cym. Dziwne, że ty, Stworzyciel, nie wiesz takich rzeczy. Biały Wąż zniesie dzia-
łanie Krwi Bohaterów. Nocny Zpiewak zaśnie, nie będzie się rzucał i krzyczał,
gdy go zabierzemy.
 Trzeba mu to jeszcze wlać do gardła  przekazał Stalowy, a jego myśli
podszyte były zwątpieniem.
 Po to jesteś mi potrzebny.
248
Owinąłem starannie naczynie chustką i schowałem je pieczołowicie w szarfie.
Miałem nadzieję, że nic nie sprawi, iż je rozbiję. Skończyłyby się dla mnie wtedy
wszystkie kłopoty. Wraz z życiem.
Zatarliśmy wszystkie ślady naszego pobytu. Wziąłem jeszcze jedną ze szkla-
nych rurek Grzywy. Miała podziałkę do odmierzania płynów.
 Skąd tyle wiesz o Białym Wężu?  zapytał Stalowy z uznaniem.
 %7łmijowe Pagórki to jedno z niewielu miejsc, gdzie żyją. Pierwszy, jakie-
go złapałem, był jednocześnie ostatnim. Gdy przyniosłem go do domu, dostałem
w skórę, a potem musiałem nauczyć się wszystkiego o neurotoksynach. Przydało
się.
Odstawiłem latarenkę na dawne miejsce. Wężownik skinął poważnie głową.
Chwyciliśmy się za ręce, jak podczas zabawy w kółko i już po chwili staliśmy na
zaniedbanym dziedzińczyku za więzieniem, zgodnie z koordynatami, ustalonymi
wcześniej przez Wędrowca. Przed nami wznosiła się tylna ściana, podziurawio-
na czarnymi otworami okien. Stalowy sprawdzał, co porabiają więzniowie i ich
strażnicy.
 Trzech ludzi w jednej izbie. To pewnie dozorcy. Dwóch śpi, jeden popija. Je-
den, dwa, trzy, pięć. . . osiem różnych snów. To pewnie więzniowie. . .   W tym
momencie przekaz od niego rozsypał się i został podjęty dopiero po chwili. 
 Trafiłem na Nocnego Zpiewaka. On jest bliski obłędu! Chce umrzeć. Myśli, jak
odgryzć sobie język!
 To się pospieszmy.
Ustaliliśmy, które okno należy do celi Nocnego Zpiewaka. Przeniknięcie przez
mur było błahostką. Zwiatło księżyca kładło się kanciastą plamą na wewnętrz-
nej ścianie celi. Gdzie indziej panował mrok. Stalowy pozostawał ze mną w sta-
łym kontakcie. Jednomyślnie, bez straty czasu, podnieśliśmy posłanie Zpiewaka
i przenieśliśmy je tam, gdzie jaśniej. Wieczorna dawka Krwi Bohaterów jesz-
cze działała. Chłopiec wyprężył się, gdy tylko oblała go księżycowa poświata.
Nawet to łagodne światło nocnego wędrowca sprawiało cierpienie przewrażliwio-
nym zrenicom. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl