[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ja mam Clio. Czy mama też miała przyjaciółkę? - zapytała Kit.
- Hm, miała mamę Clio.
Oboje dobrze wiedzieli, że to nieprawda. Mama Kit nie lubiła Lilian Kelly.
- Nie, przedtem, zanim poznała ciebie.
- Miała koleżanki w internacie. Czasem je wspominała.
214
- A jak się nazywały?
- Od tamtej pory minął szmat czasu, kochanie, nie pamiętam. Była chyba
jakaś Dorothy, jakaś Kathleen...
- Myślisz, że mówili na nią Lena?
- Nie wiem. Dlaczego pytasz?
- Zastanawiam się, jak ludzie zdrabniają imiona. Czy z Kathleen można
zrobić Lenę? - poczerwieniała z emocji.
Martin McMahon zastanawiał się chwilę. Córce wyraznie zależało na tym,
żeby przytaknął.
- Hm, niewykluczone - zdecydował. - Tak, chyba tak.
Zadowolona Kit skinęła głową. Jak to się często zdarzało, Martin
McMahon żałował, że nie wie, co roi się w głowie córki.
Chłopcy byli o wiele mniej skomplikowani. Wieczorami często zabierał
Emmeta na ryby. Początkowo syn nie chciał się nawet zbliżyć do łódki,
lecz Martin nie ustępował.
- Nie wiemy, co się wtedy stało, ale co do jednego nie mamy wątpliwości:
twoja mama na pewno pragnęłaby, żebyś zżył się z jeziorem, które tak
bardzo kochała. Nie chciałaby, abyś od niego stronił.
- Tak, ale ta łódka...
- Aódka jest częścią jeziora, synu. Nigdy się nie dowiemy, co w niej
zaszło i jakim sposobem twoja biedna mama wypadła za burtę. Jednak z
całą pewnością ona chciałaby, żebyśmy dalej pływali tą łodzią i kochali
jezioro tak samo, jak ona je kochała.
Powiedział dokładnie to, co należało powiedzieć. Od tej chwili syn z
radością towarzyszył mu w wędkarskich wyprawach. I wyglądało na to, że
łapanie sandaczy i okoni sprawia mu przyjemność.
Emmet nigdy nie zauważył, iż wiosłujący ojciec patrzy przed siebie
martwym wzrokiem.
- Nie mam dla ciebie żadnych listów, Leno.
- Nie? No to plomba.
- Przyswoiłaś sobie mnóstwo londyńskich wyrażeń.
- Skoro mam mieszkać w Londynie, muszę nauczyć się mówić jak
londyńczycy.
215
- Zastanawiałam się, czy nie rozważasz możliwości powrotu do Irlandii.
- Nie, o tym nie ma mowy.
- A co z tą liną ratunkową? - dociekała Ivy.
- Pewnie tak, jak powiedziałaś. To rzecz bardzo niebezpieczna i bardzo
głupia.
- Nie miej takiej zaciętej miny, Leno. Jestem twoją przyjaciółką. Nigdy
nie mówiłam, że to niebezpieczne czy głupie. Powiedziałam tylko, żebyś
była ostrożna.
- Jesteś wspaniałą przyjaciółką, Ivy.
- Jeśli mam ku temu okazję, ale ponieważ okazji chwilowo zabrakło,
lepiej zostawmy ten temat.
Ivy wycofała się do swojego pokoju na parterze. Nie zaprosiła Leny do
środka. Wiedziała, że nie jest to moment sprzyjający zwierzeniom.
Jessie Park zamartwiała się, czy podczas koronacji mama zdąży dojść do
łazienki w mieszkaniu sąsiadów.
- Ona tak bardzo przeżywa każdą okazję do wzruszeń... - Lena cierpliwie
słuchała. - Och, Leno, wiem, że cię zanudzam opowieściami o moich
nieszczęściach, ale nie mam pojęcia, do kogo się z tym zwrócić, a ty
zawsze jesteś taka praktyczna i opanowana.
Lena spojrzała na nią z sympatią. Wspaniale jest usłyszeć taki
komplement. Praktyczna i opanowana. Ona, uciekinierka prowadząca
fałszywe życie u boku mężczyzny, który może ją znowu porzucić.
Mieszkała w wielkim, obcym mieście, gdzie zdruzgotana brakiem
wiadomości od Kit, umierała z lęku, że jej list małą wystraszył, mimo to w
oczach Jessie była silna jak dąb.
- Pomyślmy - zaczęła. - O ile dobrze pamiętam, mówiłaś, że mieszkanie
sąsiadów jest jednopoziomowe i nie ma tam schodów, tak?
- Tak, ale mama chodzi bardzo wolno. A jeśli nie zdąży? Jeśli przydarzy
się nieszczęście? - Jessie zagryzła wargę.
- W zeszłym tygodniu widziałam w aptece podkładki higieniczne. Mama
mogłaby zabezpieczyć się podkładką i problem z głowy - odrzekła
pogodnie i bez cienia wątpliwości.
Jessie dziękowała jej tak serdecznie, że Lena omal się nie popłakała. Jak
łatwo jest doradzać innym w drobnych codziennych kłopotach! Jakże
trudno jest rozwikłać własne...
W hotelu Dryden" przygotowania do dnia koronacji były już mocno
zaawansowane. Zgodnie z sugestiami Leny, które Louis przekazał
dyrektorowi, krzesła w salonie hotelowym ustawiono półkolem.
- Twoja śliczna żona nie zaszczyci nas swoją obecnością? - zapytał
rozczarowany Williams. Uważał, iż obecność Leny dodałaby splendoru
całej uroczystości.
- Niestety. Potrzebują jej w agencji.
- Nic dziwnego. Jestem przekonany, że jest doskonałą pracownicą. Może i
nam wynajdzie posadę, jeśli zwolnią się gdzieś dobre miejsca?
- Oczywiście. Wciąż szuka idealnej pracy dla swego męża - zażartował
Louis.
- Byłoby mi bardzo żal, gdybyś odszedł. Ale chyba nie przyjmiesz innej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]