[ Pobierz całość w formacie PDF ]

małżeństwie.
- Ja...
- Hej! Ja wychodzę. - Lori pochyliła się nad przyjaciółką i ją uścisnęła. - To staje się dla mnie
zbyt skomplikowane. Zrozumiałam tylko, że nie chcecie oddać Robby'ego dziś. -
Uśmiechnęła się porozumiewawczo do Emily i dodała: - I być może nie oddacie go w ogóle.
- Lori...
- Nie spiesz się, Em - przerwała jej Lori. - Posłuchaj, co ten facet ma do powiedzenia, i
zastanów się, jakie korzyści mogłabyś z tego mieć.
- Nie chciałabym... To nie ma sensu.
- Ależ chciałabyś - powiedziała z naciskiem Lori. -Ja wychodzę, a ty po prostu słuchaj!
Cisza, która zapanowała po wyjściu Lori, zdawała się przedłużać w nieskończoność. Emily,
tuląc do piersi Robby'ego, usiłowała uporządkować myśli. To wszystko nie miało dla niej
sensu.
- A więc chcesz tu zostać? - zapytała w końcu.
- Tak. Podoba mi się twoja medycyna, bardzo się przywiązałem do dzieci Anny i mam
nadzieję, że moje kontakty z Anną się poprawią. W tej sytuacji...
- Możesz tu przecież pracować - powiedziała z desperacją. - Jesteś nam bardzo potrzebny. I ta
rozmowa o małżeństwie jest zupełnie niedorzeczna.
- Być może - rzekł z namysłem. - Ale jest jeszcze Robby. Jeśli się pobierzemy, będzie miał
rodzinę.
- Przecież nie chcesz być ojcem Robby'ego. Sam to przed chwilą powiedziałeś.
- To prawda - przyznał. - Nie chcę być niczyim ojcem. - Jednak wyraz jego twarzy zdawał się
przeczyć słowom. Przez chwilę obserwował Robby'ego. Maluch wtulony w objęcia Emily
powoli zasypiał. Oczy miał zamknięte, maleńką piąstkę mocno zacisnął wokół palców
opiekunki.
- Nie chcę, aby był w sierocińcu - dodał zmienionym nagle głosem.
- Ty go pokochałeś - zauważyła, patrząc na niego spod oka.
- Tak, chyba tak. To wspaniały dzieciak. Jeśli więc, poślubiając ciebie, mógłbym zapewnić
mu dom...
- Mieszkalibyśmy razem? - spytała. Przesunął palcami po włosach i po chwili milczenia
odparł:
- Myślę, że tak, skoro mamy adoptować Robby'ego. Nie widzę w tym żadnego problemu.
Będę często wyjeżdżał do Sydney. Poza tym ten dom jest wystarczająco duży dla nas
wszystkich, a jeśli do tego zamieszka z nami jakiś stażysta, to nie grozi nam, że nasz układ
stanie się zbyt osobisty.
 Nie grozi nam, że nasz układ stanie się zbyt osobisty... Przecież to los gorszy od śmierci!
- To poważna decyzja, Jonas, na długie lata - rzuciła szorstko. - Będziesz musiał powiedzieć
Tomowi, że jesteś gotów być dla Robby'ego ojcem. Jeśli my... my, Jonasie, nie ja, jeśli my
mamy podjąć decyzję o adopcji, to musisz się w to zaangażować.
- Nie sądzę. Będzie przecież miał ciebie. Odetchnęła głęboko, starając się opanować złość.
- Dobrze wiesz, że bardzo pragnę, aby Robby był ze mną - powiedziała. - Ale jemu potrzebna
jest rodzina.
Przymknęła oczy. To, co Jonas proponował, było tak niewiarygodnie nęcące. Mimo to
wiedziała, że nie powinna się zgodzić. Istnieje pewna... przeszkoda i musi go o niej
poinformować.
- Jonasie, powinieneś wiedzieć, że zakochałam się w tobie - wyznała, patrząc mu w oczy. -
Widzisz, nie sądzę, żebym mogła mieszkać z tobą pod jednym dachem jako twoja żona i
pozostać... obojętną.
Jej słowa zmroziły go.
- Co ty mówisz?
Jednak czas na dwuznaczniki już dawno minął. Po-i została prawda.
- Zakochałam się w tobie, Jonasie, zakochałam beznadziejnie - powtórzyła, odważnie patrząc
mu w oczy.
- Jeśli więc proponujesz mi, żebym za ciebie wyszła, to stokrotne dzięki. Niczego nie pragnę
bardziej, niż zostać twoją żoną. Ale prawdziwą żoną. W pełnym tego słowa znaczeniu.
- Em! - zawołał ze zdumieniem.
- Jestem głupia, prawda? - zakpiła. - Głupia, nieprofesjonalna i działająca na szkodę zarówno
własną, jak
i Robby'ego. Bo gdybym... cię nie kochała... to pewnie mogłabym zaakceptować twoją
propozycję.
- Moja propozycja ma sens - wybuchnął. - Podczas gdy to, co ty mówisz...
- Nie ma sensu w ogóle - dokończyła.
- Zapomnij wiec o tym. Przyznaj, że wcale tak nie myślisz.
Znowu przymknęła oczy. Dlaczego niektórzy są aż tak ślepi?
- Ale ja naprawdę tak myślę - odparła. - Nie chciałam się zakochać. To się po prostu stało.
Tak więc sam widzisz, że to nie może się udać. Miałabym tylko połowę tortu, i do tego nie tę,
której pragnę najbardziej. Miałabym dziecko i męża, ale ten mąż widziałby we mnie jedynie
wykonującą ten sam zawód koleżankę, a nie kobietę, którą się kocha i której się pożąda.
- Czego więc chcesz, na litość boską? - zawołał z irytacją i nagle Emily również się
zirytowała. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl