[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ruszyło. Niektóre diesle są wolne. Bond nadepnął rozrusznik.
Hurgot był wprost ogłuszający. Pewno go słychać na całym terenie! Bond przestał i
spróbował jeszcze raz. Silnik warknął i zgasł. I jeszcze raz. Tym razem kochana maszyna
zapaliła; kiedy Bond ją grzał, wstrząsały nią silne żelazne wibracje. A teraz delikatnie bieg.
Tylko który? Spróbuj ten. Dobrze, zaskoczył. Noga z gazu, ty idioto! Jezu, omal się nie
udławił. Ale teraz byli już na zewnątrz, na tarasie, Bond nacisnął gaz do dechy.
- Ktoś nas ściga? - Bond musiał przekrzykiwać łoskot diesla.
- Nie. Czekaj! Tak, jakiś człowiek wyszedł z baraków! I drugi!
Machają do nas i coś krzyczą. Wybiegają dalsi. Jeden pobiegł na prawo. Inny wpadł z
powrotem do baraku. Wraca z karabinem. Kładzie się. Strzela!
- Zamknij okienko! Połóż się na podłodze!
Bond zerknął na szybkościomierz. Trzydzieści. A zjeżdżali ze zbocza. Więcej nie dało
się z tej maszyny wycisnąć. Skupił się na tym, żeby utrzymać wielkie koła na trakcie. Kabina
podskakiwała i huśtała na resorach. Z nie lada wysiłkiem utrzymywał ręce i nogi na
dzwigniach. %7łelazna pięść brzdęknęła o kabinę. I kolejna. Jaka to odległość? Czterysta?
Niezły strzał! Ale to chyba koniec.
- Spojrzyj, Honey - krzyknął. - Uchyl trochę okienko.
- Mężczyzna wstał. Przestał strzelać. Wszyscy patrzą za nami, cały tłum. Czekaj,
jeszcze coś. Biegną psy! Nikogo z nimi nie ma. Pędzą za nami jak szalone. Dogonią nas?
- To już nie ma znaczenia. Chodz, usiądz przy mnie, Honey. Trzymaj się mocno. I
uważaj na głowę. - Bond poluzował nieco przepustnicę. Dziewczyna siedziała koło niego.
Uśmiechnął się do niej kącikiem ust. - Do diabła, Honey. Udało się. Kiedy dojedziemy do
jeziora, zatrzymam się i zastrzelę psy. Jeżeli się znam na tych bestiach, wystarczy zabić
jednego, a wtedy całe stado przystanie, żeby go pożreć.
Bond poczuł jej rękę na swojej szyi. Trzymała ją tak, kiedy telepali się i podskakiwali
na trasie. Dotarli do jeziora, Bond wjechał pięćdziesiąt metrów do wody, zawrócił maszynę,
wrzucił jałowy bieg. Przez podłużne okienko widział stado wysypujące się zza ostatniego
zakrętu. Sięgnął po karabin, wysunął go przez szczelinę. Teraz psy płynęły w wodzie. Bond
trzymał palec na cynglu i siał kulami w ich środek. Jeden znurkował machając w powietrzu
nogami. Po nim następny i jeszcze następny. Bond słyszał ich jazgotliwe wycie ponad
warkotem .silnika. Woda zaróżowiła się od krwi. Walka się rozpoczęła. Zobaczył, jak jeden z
psów skacze na drugiego, rannego, zatapia zęby w jego karku. Teraz wszystkie jakby
oszalały. Kotłowały się w spienionej, krwawej wodzie. Bond wypróżnił na nie magazynek i
rzucił karabin na podłogę. Powiedział: - To by było wszystko, Honey - wrzucił bieg, zawrócił
i zaczął wolno sunąć przez płytkie jezioro ku odległej przecince wśród mangrowców, czyli ku
ujściu rzeki.
Pięć minut jechali w milczeniu. Wreszcie Bond położył rękę na kolanie dziewczyny i
powiedział:
- Już chyba wszystko będzie dobrze, Honey. Kiedy się zorientują, że szef nie żyje,
wybuchnie panika. Pewno co bystrzejsi będą się starali zbiec samolotem albo motorówką na
Kubę. Zaczną się martwić o własną skórę, a nie o nas. Mimo wszystko nie wsiądziemy do
czółna, dopóki się nie ściemni. Chyba jest teraz dziesiąta. Za godzinę powinniśmy dotrzeć na
brzeg. Tam odpoczniemy i przygotujemy się do podróży. Pogoda niezle się zapowiada, w
nocy wyjdzie pełniejszy księżyc. Dasz radę?
Zcisnęła go za szyję.
- Pewno, że dam, James. A ty? Twoje biedne ciało! Same sińce i oparzenia. I co to są
te czerwone plamy na brzuchu?
- Pózniej ci opowiem. Nic mi nie będzie. Ale ty mi musisz powiedzieć, co się z tobą
działo w nocy. Jak, do diabła, udało ci się uciec od tych krabów? Gdzie nie wypalił plan tego
łotra? Przez całą noc myślałem tylko o tym, jak one cię tam pożerają żywcem. Boże, co za
szatański pomysł! No więc jak to było?
Dziewczyna roześmiała się serdecznie. Bond zerknął w bok. Złote włosy zmierzwione,
niebieskie oczy podpuchnięte od braku snu, ale poza tym wyglądała, jak gdyby wracała do
domu z nocnego pieczenia kiełbasek na rożnie.
- Ten człowiek myślał, że pojadł wszystkie rozumy. Stary dureń. - Zupełnie jak gdyby
mówiła o głupim nauczycielu. - Czarne kraby robią na nim większe wrażenie niż na mnie.
Przede wszystkim nie przeszkadza mi dotyk żadnych stworzeń, a poza tym te kraby ani myślą
skubać kogokolwiek, jeżeli ten ktoś się nie rusza i nie ma otwartej rany. Rzecz w tym, że one
właściwie nie lubią mięsa. %7ływią się głównie roślinami. Jeżeli mówił prawdę i rzeczywiście
w ten sposób zabił tamtą czarną dziewczynę, to albo musiała mieć otwartą ranę, albo umarła
ze strachu. Pewno chciał się przekonać, czy ja to wytrzymam. Obrzydliwy staruch. A ja
zemdlałam wtedy przy obiedzie, bo wiedziałam, że tobie szykuje coś znacznie gorszego.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]