[ Pobierz całość w formacie PDF ]
akwizytorów?
To nie powinno być konieczne. Jak pan zresztą uważa, sir.
Jeszcze się zastanowię. Więc naprawdę chcesz doprowadzić do końca tę
kampanię promocyjną?
Bond wyobrażał sobie oczy M. połyskujące tą samą perwersyjną ciekawością, tak
samo wściekłą żądzą poznania, jaką odczuwał sam.
Tak, sir. Teraz, skoro jestem już w połowie, szkoda by było nie zaliczyć całej
trasy.
Zatem w porządku. Pomyślę o podesłaniu ci kogoś do pomocy. Na drugim
końcu linii nastąpiła pauza. Masz na wątrobie coś jeszcze?
Nie, sir.
No to do zobaczenia.
Do widzenia, sir.
Bond odłożył słuchawkę. Siedział, gapił się na nią i nagle pożałował, że nie okazał
większego entuzjazmu w sprawie proponowanych przez M. posiłków. Wstał z łóżka. No,
ale niebawem zostawi wreszcie za sobą te cholerne Bałkany i będzie we Włoszech.
Potem w Szwajcarii, we Francji pośród przyjaznych ludzi, z dala od tych złodziejskich
ziem.
-A dziewczyna, co z nią? Czy może ją oskarżać o śmierć Kerima? Bond wrócił do
pierwszego pokoju, stanął przy oknie i wyglądając przez szybę zastanawiał się, odtwarzał
wszystko każdą minę i każdy gest, jaki uczyniła od chwili, gdy owej nocy w Kristal
Palas po raz pierwszy usłyszał jej głos. Nie, nie może zwalać na nią winy.
Jeśli nawet była agentką, to agentką mimo woli. Tej roli, jeżeli była to rola, nie
potrafiłaby zagrać w pełni przekonująco żadna na świecie dziewczyna w jej wieku. Poza
tym podobała mu się, a ufał swoim instynktom. Wreszcie: czyż ze śmiercią Kerima ów
spisek czy Bóg wie co nie stracił racji bytu? Dowie się pewnego dnia, o co w tej sprawie
chodziło. W tej chwili był pewien jednego dziewczyna nie uczestniczyła w niej
świadomie.
Podjąwszy postanowienie, Bond podszedł do drzwi łazienki i zapukał.
Kiedy wyszła, chwycił ją w ramiona, przytulił i zaczął całować. Przywarła do niego i
stali tak czując, jak na powrót wkrada się pomiędzy nich i odpycha gdzieś daleko zimną
pamięć śmierci Kerima dawne zwierzęce ciepło.
Tatiana wysunęła się z objęć Bonda i popatrzyła mu w oczy. Wyciągnęła dłoń, aby
odsunąć z jego czoła czarny kosmyk włosów.
Jej twarz znowu żyła.
Cieszę się, że wróciłeś, James powiedziała, dodając po chwili rzeczowo:
Teraz musimy coś zjeść, wypić i wrócić do życia.
Pózniej, kiedy skończyli już posiłek złożony ze śliwowicy, szynki wędzonej i
brzoskwiń, pojawił się Trempo. Zawiózł ich na dworzec, gdzie w twardym blasku lamp
łukowych czekał express, pożegnał szybko i chłodno, a potem zniknął w głębi peronu,
wracając do swych mrocznych spraw.
Punktualnie o dziewiątej nowy parowóz zagwizdał po nowemu i pociągnął wagony
w całonocną podróż w dół doliny Sawy. Bond odwiedził konduktora w jego służbówce,
aby wręczyć mu pieniądze i obejrzeć paszporty nowych pasażerów.
Znał większość elementów, jakich należy szukać w sfałszowanych paszportach
rozmazanych wpisów, zbyt precyzyjnych konturów wykonanych gumowymi stemplami
pieczęci, resztek starego kleju na krawędziach fotografii, lekkich prześwitów papieru
wszędzie tam, gdzie dokonano jakichś zabiegów, aby przerobić cyfrę lub literę; jednak
pięć nowych paszportów trzy amerykańskie i dwa szwajcarskie wyglądało zupełnie
niewinnie. Dokumenty szwajcarskie, ulubione przez rosyjskich fałszerzy, należały do
dwojga małżonków, z których każde liczyło ponad siedemdziesiątkę. Na koniec Bond
oddał papiery konduktorowi, wrócił do przedziału i przysposobił się do następnej nocy z
głową Tatiany na kolanach.
Przejechali nocą przez Vincovci i Bród, by wreszcie o białym świcie dotrzeć
do odpychającego swą brzydotą Zagrzebia. Pociąg zatrzymał się między dwoma rzędami
lokomotyw, zdobytych na Niemcach i wciąż stojących smętnie na bocznicach pośród
trawy i zielsk. Kiedy sunęli przez ten żelazny cmentarz, przeczytał tablicę na jednej z
nich: MASCHINENBAU GMBH. Jej długie czarne cielsko było poorane kulami z broni
maszynowej. Bond usłyszał skowyt bombowca nurkującego i ujrzał wyrzucone ramiona
maszynisty. Przez moment nostalgicznie i nieracjonalnie porównywał emocje i zamęt
prawdziwej gorącej wojny ze swymi zakonspirowanymi potyczkami, wiedzionymi od
czasu, gdy wojna przemieniła się w zimną.
Wbili się w góry Słowenii, gdzie jabłonie i chaty wyglądały pra-" wie tak samo jak w
Austrii. Pociąg pracowicie sunął ku Lubljanie. Dziewczyna zbudziła się. Zjedli śniadanie,
złożone z jajecznicy, twardego, ciemnego chleba i kawy, smakującej prawie samą
cykorią. Wagon restauracyjny wypełniali rozbawieni turyści amerykańscy i angielscy,
którzy wracali znad Adriatyku, i Bond pomyślał z przypływem otuchy, że po południu
będą już w Europie Zachodniej i że mają za sobą trzecią niebezpieczną noc.
Spał do Sezany. W pociągu pojawili się jugosłowiańscy tajniacy o nieustępliwych
twarzach. Potem Jugosławia została z tyłu i w Poggioreale po raz pierwszy zapachniało
łatwym życiem: było ono w wesołej paplaninie funkcjonariuszy włoskich i beztrosko
podniesionych twarzach dworcowego tłumu. Nowa lokomotywa spalinowa gwizdnęła z
entuzjazmem, zafalowało pole smagłych rąk i już staczali się gładko ku Wenecji, ku
dalekiej iskierce Triestu i pogodnemu błękitowi Adriatyku.
Udało się, pomyślał Bond. Naprawdę sądzę, że się nam udało. Odsunął od siebie
wspomnienia ostatnich trzech dni. Tatiana dostrzegła, jak z jego twarzy znika napięcie.
Wyciągnęła rękę i ujęła jego dłoń. Przysunął się i usiadł tuż koło niej. Spoglądali razem
na wesołe wille, na żaglówki i ludzi, jeżdżących na nartach wodnych.
Pociąg zadudnił na zwrotnicach i wślizgnął się cicho na lśniący dworzec w Trieście.
Bond opuścił szybę i stali obok siebie, wyglądając na zewnątrz. Bond czuł się szczęśliwy.
Otoczył ramieniem kibić dziewczyny i mocno ją przytulił.
Spoglądali na wakacyjny tłum. Słońce słało złociste groty przez wysokie czyste okna
dworca. Ta rozświetlona scena podkreślała jeszcze cały mrok i brud krajów, z których
przybywał pociąg, i Bond patrzył z niemal zmysłową przyjemnością na kolorowo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]