[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zresztą ten stary łotr przebywał głównie w Kornwalii, polując na lisy. Nie fatygował się
nawet, by przybyć do stolicy na inauguracyjną sesję parlamentu. Rackford wiedział
jednak, że śledzi z daleka poczynania rodziny.
Zaskoczyło go, że Gerald, kamerdyner, otworzył przed nim drzwi z kordialnym ukłonem.
Dobry wieczór, Geraldzie. Czy ojciec w domu?
Nie, Jego Lordowska Mość poszedł do klubu. Czy mam po coś posłać?
Nie, niczego mi nie potrzeba. - Wciąż nie potrafił się przyzwyczaić do tego, że ma służbę,
która wszystko za niego robi.
94
Nie mógł również przywyknąć do traktowania jej w zwyczajowy sposób.
Dziękuję, stary - powiedział, poklepując kordialnie sługę po ramieniu.
Oczy... oczywiście, milordzie - odparł zaskoczony służący, gdy Rackford skierował się ku
szerokim mahoniowym schodom, wiodącym do jego apartamentu.
Był już na wysokości pierwszego piętra i zamierzał wejść na drugie, kiedy ktoś zawołał
słabym głosem:
- Williamie!
Od razu poznał ten bezradny ton. Usiłował zdusić w sobie długo żywioną, zaprawioną
goryczą niechęć. Zatrzymał się na podeście i odwrócił ku matce, która cicho wysunęła
się z położonego piętro niżej salonu. Markiza Truro i St. Austell, niegdyś olśniewająca
piękność, miała teraz około pięćdziesiątki i była kruchą, przywiędłą kobietą. Kiedy jako
chłopiec błądził ulicami Londynu, chwytała go nieraz bolesna tęsknota za domem i
zapachem matki, a raczej jej kosmetyków: za kadzidlaną wonią czernidła do rzęs i brwi,
aromatem białej henny, którą rozjaśniała sobie włosy, talku, który zapewniał jej
mlecznobiałą cerę, i różu. Czasami widywał, jak go nakładała miękkim pędzelkiem z
wielbłądziej sierści. Nie umiejąc powstrzymać męża od pastwienia się nad młodszym
synem, uciekała od przykrej rzeczywistości i zajmowała się jedynie swoją urodą.
Rackford nie miał zamiaru jej wybaczyć, ale starał się tego nie okazywać, jakby z obawy,
że ta eteryczna istota się załamie.
Złożył jej ukłon.
Dobry wieczór, madame,
Wcześnie dziś wróciłeś do domu.
Do domu? Zdziwiło go to. Czy to rzeczywiście był jego dom?
Matka wyszła na korytarz. Miała wysoko osadzone kości policzkowe. W świetle
kandelabrów cienie pod nimi pogłębiły się jeszcze bardziej.
- Nie podobał ci się bal u księcia Devonshire?
Patrzył na nią, hamując się z trudem. Miał ochotę burknąć, żeby go zostawiła w spokoju,
że teraz już za pózno, że nigdy nie będzie między nimi przyjacielskiej zażyłości. W końcu
jedynie wzruszył ramionami.
- Rozbolała mnie głowa.
Nie zdołał ukryć ironicznego tonu, ale matka i tak go nie zauważyła. Zainteresowała ją
żywo wzmianka o fizycznej dolegliwości, bo choroby były jej drugą pasją. Silne bóle
głowy zawsze stanowiły wymówkę, która pozwalała jej zamykać się w swoich pokojach,
gdy czuła nadciągającą awanturę. Opuszczała go, kiedy najbardziej potrzebował
sprzymierzeńca w świecie dorosłych. Często mawiała, że jej nerwy nie znoszą krzyku.
Rackford teraz, kiedy sam już dorósł, pojął jej rozumowanie. Jeśli nie widziała, co się
działo, to tym samym nigdy się to nie zdarzyło.
Zadzwonię, żeby przyniesiono ci coś na ból głowy.
Dziękuję, madame. Wystarczy, że się położę.
Och. - Rozczarowała ją odmowa. Delikatne ramiona obwisły. Nie pozwolił jej okazać
macierzyńskiej troski. -Jak sobie życzysz, Williamie.
Dobranoc, milady.
Dobra... noc - odparła słabym głosem. Rackford odwrócił się i resztę stopni przebył jak
95
najszybciej.
W okazałym apartamencie na drugim piętrze mrok bawialni rozświetlały świeczniki
ustawione na dwóch stolikach o nogach w kształcie zwierzęcych łap z pazurami.
Przyćmiony blask świec przenikał przez drobne dziurki cynowych osłon.
Zamknął za sobą drzwi i pociągnął za sznur dzwonka. Filbert wysłucha polecenia i
doniesie o wszystkim markizowi. Musi się to wydać całkiem naturalne.
Sługa szybko się zjawił, zapalił świece, a potem zdjął z Rackforda wieczorowy strój. Gdy
ściągnął już długie, białe kalesony i wełniane pończochy, podał mu szlafrok z
kosztownego, błękitnego atłasu. Rackford wsunął ręce w rękawy, a potem kilkakrotnie
poruszył ramionami, żeby fałdy obszernego stroju ułożyły się na ciele. Następnie wziął
do ręki jedną z książek o Indiach. Czytał je, żeby utrzymać dobre towarzystwo w
mniemaniu, iż tam właśnie przebywał przez wszystkie te lata, i niespiesznie przeszedł z
nią przez pokój z cynowym lichtarzem w drugiej dłoni.
Od niechcenia zażądał brandy - Filbert natychmiast podał mu szklankę.
To wszystko - rzekł obojętnie do lokaja.
Doskonale, milordzie. - Filbert skłonił się i cicho wycofał za drzwi.
Rackford nasłuchiwał odgłosu jego kroków w korytarzu, lecz lokaj najwyrazniej tkwił
nadal pod drzwiami. Bez wątpienia szpiegował go.
Rackford, zdając sobie z tego sprawę, powoli popijał brandy, przerzucał kartki książki i w
dalszym ciągu krążył po pokoju. Sługa wreszcie odszedł, zadowolony, że Rackford nie
robi nic, co mogłoby zirytować jego pana. Gdy ucichło echo jego kroków, Rackford
poniechał lektury, odłożył książkę na stół i zamknął drzwi na klucz. Szlafrok zafalował na
nim, kiedy przeszedł z sypialni do garderoby.
Po kilku minutach wyszedł stamtąd w zwykłych spodniach i butach, prostej koszuli i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl