[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Błękitne niebo i wymyta do połysku przez deszcz zieleń drzew nadawały
krajobrazowi złudny, sielski wygląd. Strumień nie był ju\ jednak małym
potoczkiem, szemrzącym wśród piasku i kamieni. Jego szum prawie zagłuszył
trzaśniecie drzwi samochodu.
Przeszukiwali wzrokiem brzeg strumienia, którego ciemne wody niosły ze sobą
gałęzie drzew.
- Gdzie on mo\e być? - Abbie bała się coraz bardziej. - Musi przecie\ wiedzieć,
\e go poszukują.
- Najlepiej będzie, jeśli rozdzielimy się i przeszukamy oba brzegi. -MacCrea
poszedł zdecydowanie w kierunku małej mielizny.
- Uwa\aj-upomniała go Abbie.
282
Uśmiechnął się do niej, dodając jej odwagi, i ostro\nie zaczął brodzić w
bulgoczącym strumieniu. W najgłębszym miejscu woda sięgała mu do bioder. Gdyby
Alex wpadł do wody, nie miałby \adnych szans.
Z drugiego brzegu pomachał do niej, kiedy ju\ rozejrzał się we wszystkie strony.
Zwinął dłonie w trąbkę i krzyknął:
- Był tutaj! Znalazłem coś! - Pokazał jej, \e powinni szukać dalej w dół
strumienia.
Abbie odpychała od siebie najczarniejsze myśli i koncentrowała się na
poszukiwaniach. Ostro\nie poruszała się wzdłu\ brzegu, stale utrzymując się na
tej samej wysokości co MacCrea.
Kawałek dalej wypatrzyła coś \ółtego, co zaczepiło się o naniesione prądem
gałęzie.
- Popatrz tam! - krzyknęła i wskazała na coś, co wyglądało na część ubrania.
Alex miał \ółtą kurtkę. Wiedziała o tym. Wstrzymując oddech, czekała, a\ MacCrea
dostanie się do tej rzeczy i wyłowi ją. Była to \ółta kurtka!
- Alex! - zawołała przestraszona Abbie. - Gdzie jesteś? - Biegła dalej, bez
przerwy wykrzykując jego imię i nie zwracając uwagi na coraz bardziej gęste
zarośla na brzegu strumienia.
Nagle wydało jej się, \e usłyszała wołanie. Zatrzymała się. MacCrea nigdzie nie
było widać. Czy a\ tak go wyprzedziła? Szybko pobiegła z powrotem.
- Abbie! - Machał do niej z drugiego brzegu, Alex siedział na jego biodrze. -
Mam go!
Niecierpliwie czekała, a\ MacCrea przebrnie z powrotem przez strumień.
- Gdzie go znalazłeś?
- Siedział w krzakach.
Abbie nachyliła się i upewniła, \e małemu nic się nie stało. Z bliska widać
było, \e na twarzy ma rozmazane łzy. Odgarnęła mu mokre włosy z czoła.
- A teraz natychmiast do domu. Ze mną. Cofnął się.
- Nie, nie chcę tam iść.
- Dlaczego? -Abbie była wstrząśnięta jego gwałtowną reakcją. - Twoi rodzice ju\
się bardzo martwią.
- To nieprawda. Mojej matce jest to obojętne-twierdził uparcie, a łzy znowu
popłynęły mu po policzkach. - Ona mnie nie chce. Powiedziała, \ebym się wynosił.
No to uciekłem i ju\ nigdy nie wrócę.
- Alex, twój a matka tak nie myślała.
283
- Myślała - upierał się. Po chwili rzucił się w ramiona Abbie i głośno
rozpłakał. - Ja chcę zostać z tobą i Eden.
Poruszona jego prośbą Abbie spojrzała bezradnie na MacCrea. Ten ukląkł i poło\ył
rękę na wstrząsanych szlochem ramionach chłopca.
- Alex, teraz tak mówisz. Pomyśl j ednak, j ak twój oj ciec by się czuł.
- On zawsze musi pracować.
- Nie zawsze.
- Nale\ysz do twoich rodziców. Musisz wrócić do domu - usiłowała namówić go
Abbie. Kiedy jednak MacCrea chciał chłopca od niej odciągnąć, mocno objąłjąza
szyję.
- Nie!
- Będę go niosła - powiedziała zdecydowanie. Malec mocno otoczył ją nogami w
talii. Zaniosła go do samochodu i nie puściła nawet w czasie jazdy.
- Wysadzę cię na farmie Hiksa przy twoim samochodzie - zaproponował MacCrea.
- Nie, jadę z tobą do River Bend. - Decyzję taką podjęła podczas poszukiwania
chłopca. - Mam coś do powiedzenia Rachel.
- Abbie! - W jego głosie brzmiała dezaprobata. Nie chciała więcej słyszeć ani
słowa.
- Jadę z wami. - Nikt i nic nie mogło jej powstrzymać, nawet MacCrea.
Około pół tuzina mę\czyzn poszukuj ących Aleksa odpoczywało w cieniu ocalałych z
po\aru starych dębów. Na pytania Lane'a i Rachel potrząsali tylko przecząco
głowami. Ich poszukiwania były do tej pory bezskuteczne. Kiedy podj echał
MacCrea, prawie nikt tego nie zauwa\ył.
Abbie wysiadła ostro\nie z Aleksem w ramionach. Początkowo nikt nie zwrócił na
nią uwagi, bo wszyscy patrzyli na MacCrea. Dopiero kiedy obchodziła samochód,
Rachel zobaczyła chłopca.
- Alex! Jesteś! -Pobiegła Abbie naprzeciw. -Alex, gdzie byłeś? Bardzo się o
ciebie baliśmy.
- Był tam, na farmie - powiedziała Abbie. Chłopiec objął ją jeszcze mocniej.
Dopiero teraz Rachel dostrzegła, kto przywiózł Aleksa. Natychmiast zatrzymała
się, rozzłoszczona i czujna.
- Dlaczego pani go niesie? Proszę mi oddać mojego chłopca.
Alex protestował przeciw zabraniu go od Abbie tak głośno, jak tylko potrafił.
- Nie, j a chcę zostać u ciebie!
- Co pani z nim zrobiła? - Oczy Rachel zapłonęły niebezpiecznie.
284
- Nie chodzi o to, co ja z nim zrobiłam, lecz co pani z nim zrobiła -
odpowiedziała Abbie.
Lane wkroczył między nie. Na jego opalonej twarzy widać było ślady napięcia
ostatnich godzin.
- Nic mu się nie stało? - zapytał z troską.
- Nie, j est cały. - Alex nie stawiał oporu, kiedy oj ciec wziął go na ręce,
ale odwrócił twarz od matki. - Powinna pani wiedzieć, \e ju\ od kilku miesięcy
przychodzi do nas, by się pobawić z Eden - oświadczyła Abbie. - Nale\ało poło\yć
kres tym tajemnicom, ale nie chciałam dopuścić do tego, by dzieci zostały
wciągnięte w nasze osobiste zatargi.
- Ty... ty... ty podburzałaś dziecko przeciw mnie - zarzuciła jej Ra-chel. W
swej niepohamowanej wściekłości nie zauwa\yła, \e zwraca się do Abbie po
imieniu. - Powinnam się tego domyślić. Zawsze wszyscy kochali tylko ciebie.
Dean... po prostu wszyscy. Ty miałaś wszystko. A teraz chcesz mi ukraść moj ego
syna. Do tej pory nie wiedziałam, j ak bardzo cię nienawidzę. Wynoś się, zanim
ka\ę cię wyrzucić.
- Rachel, nie mam ci za złe twojej nienawiści. Mo\e nie zasługuję na nic
innego. Nie odejdę jednak, dopóki nie powiem tego, co nale\y powiedzieć.
- Nie interesuj e mnie to...
- Ze względu na Aleksa wysłuchasz mnie - nie ustępowała Abbie. -On myśli, \e ty
go nie kochasz. Musisz poło\yć temu kres. Ja równie\ dorastałam, wierząc, \e mój
ojciec mnie nie kocha. Z tobąnie było inaczej. Pamiętaszjeszcze,jaktoboli?To
samo czuje teraz Alex.
- On nigdy mnie nie lubił - powiedziała Rachel głucho. - Zawsze był przywiązany
tylko do Lane'a.
- A ty miałaś mu to za złe. Alex wyczuwał to. Nie mo\na oczekiwać, by dzieci
wczuwały się w zmartwienia dorosłych, je\eli nie nauczyły się radzić sobie nawet
z własnymi. On chce być kochany i uwa\a, \e coś z nim nie jest w porządku,
poniewa\ rzekomo go nie kochasz.
Rachel usiłowała przeciwstawić się zarzutom Abbie, ale ka\dy z nich był j ak
wbij aj ący się w nią cierń.
- Nie wiesz, co mówisz - zaprotestowała.
- Tak? Rachel, popatrz na nas obie. Popatrz, jak rozgoryczenie i zazdrość
zmarnowały nam \ycie. Tak przecie\ jest. A ja obwiniałam cię za wszystko!
Jesteśmy siostrami. Co zrobiło z nas wrogów? Dlaczego nieustannie ze sobą
konkurujemy? Nie mo\e ju\ przecie\ chodzić o miłość naszego ojca. On nie \yje.
Ale gdyby mógł nas teraz zobaczyć... Rachel, powinnaś wiedzieć, \e on by tego
nigdy nie chciał.
- Przestań! - Rachel zakryła sobie uszy.
285
- Mo\e kochał nas obie? Potrzebowałam du\o czasu, by to zrozumieć. Ty te\
musisz w to uwierzyć. Być mo\e nigdy nie będziemy siostrami w pełnym znaczeniu
tego słowa, ale czy nie mogłybyśmy przynajmniej poło\yć wreszcie kresu naszej
waśni?
- Bardzo byś tego chciała, co?
Abbie milcząco popatrzyła jej w oczy. Potem powiedziała:
- Musisz nauczyć się kochać swego syna, Rachel. I daj mu to odczuć, tak jak
powinien był to uczynić nasz ojciec.
Po tych słowach Rachel odwróciła się nagle i pobiegła zalana łzami. To wszystko
to tylko kłamstwa, tylko sztuczki...
Po chwili od strony stajni doleciał huk kopyt. Rachel wyskoczyła ze środka na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]