[ Pobierz całość w formacie PDF ]

spokojniejszy i bardziej zrównoważony, chociaż napięcie wyczekiwania nie
opuszczało go ani na chwilę.
Nie zawsze jednak schlebiała mu w ten sposób. Czasem wzruszała tylko
ramionami, jak to jest u niej w zwyczaju, i zostawiała go samego. Jedynie oczami
wodziła za nim z ową głęboką zadumą, jaka jest w nich zawsze, ilekroć patrzy na
niego. Jeśli w takich chwilach nie zbliżył się do niej, odchodziła i spędzała czas na
nauce naszego języka albo na zabawie z moim synem; kocha go bardzo i nieraz
przemawia do niego niezrozumiałymi słowami.
Zaczęła nawet uczyć się u mnie gry na harfie; wkrótce grała już tak dobrze,
że mogła sobie wtórować do swych piosenek. Zpiew jej ma dzwięk pełny i
wzruszająco głęboki; w naszych uszach, przyzwyczajonych do delikatnych, wysokich
tonów ludzkiego głosu, brzmi on wprawdzie szorstko, ale przyjemnie. Zpiewem
swoim potrafi rozpłomienić nagle namiętność brata. Nie rozumiem jej piosenek, lecz
gdy ich słucham, odczuwam jakiś głuchy nieokreślony ból.
W końcu, gdy matka nie przesyłała nadal żadnej wiadomości, obca zdawała
się nie myśleć więcej o tej sprawie i zwróciła się do innych rzeczy. Codziennie sama
lub z bratem odbywała długie spacery. Dziwiło mnie, że brat pozwala jej wychodzić
samej; to z pewnością nie przystoi kobiecie. Ale nie miał nic przeciw temu, ona zaś
wracała uradowana ze swych wędrówek po ulicach. Zawsze miała coś ciekawego do
opowiedzenia. Interesują ją rzeczy, których kto inny wcale nie dostrzega, i znajduje
piękno w osobliwych miejscach. Przypominam sobie, że pewnego dnia wróciła do
domu z radosnym uśmiechem, jak gdyby potajemnie zakosztowała czegoś, o czym
inni nie wiedzą. Brat spytał ją o powód tej wesołości, odparła mu w swoim języku.
Powtórzył nam:
- Widziałam piękno ziemi, która wydała owoce. Przed sklepem warzywnym na
głównej ulicy, w małych brunatnych koszach z wikliny mienią się w najwspanialsze
barwy: żółta kukurydza, czerwona fasola, szary, suchy groch, sezam koloru kości
słoniowej, bursztynowe jak miód nasiona soi, czerwona pszenica, zielona fasola - nie
mogę przejść obojętnie obok tych cudów. O, jakaż by to była piękna akwarela!
Nie mogę po prostu pojąć, co ma przez to na myśli. Lecz ona taka właśnie
jest: żyje skrycie własnym życiem i widzi piękno tam, gdzie inni niczego dopatrzyć się
nie potrafią.
Jeszcze nigdy nie myślałam w ten sposób o sklepie warzywnym. To prawda,
te jarzyny są różnokolorowe, ale przecież już z natury są takie, nikt ich w ten sposób
nie zabarwił. Nie ma w tym nic godnego podziwu - zawsze tak było. Dla nas sklep
warzywny jest jedynie miejscem, gdzie kupuje się środki żywności. Ona jednak
patrzy na wszystko dziwnym wzrokiem, chociaż rzadko czyni uwagi. Najczęściej
stawia pytania i nasze odpowiedzi układa w swych myślach.
Stykając się z nią dzień w dzień, zaczynam znajdować w niej pewne
upodobanie i są nawet chwile, kiedy w jej wyglądzie i zachowaniu się odkrywam
swoiste piękno.
Przede wszystkim cechuje ją harda, wyniosła duma. Nawet wobec mojego
brata, swego małżonka, nie jest nigdy pokorna. A co najdziwniejsze - jemu, który nie
zniósłby takiego zachowania się u Chinki, u niej sprawia ono radość - radość
noszącą w sobie cierń bólu, tak że jego miłość rozpłomienia się wciąż na nowo.
Kiedy zbyt długo zajęta jest swoją nauką czy lekturą, lub choćby moim synem,
bratem owłada niepokój, od czasu do czasu rzuca w jej stronę spojrzenie lub jakieś
słowo, w końcu, kiedy dalej nie zwraca na niego uwagi, rzuca wszystko, by zbliżyć
się do niej, i żona zdobywa go na nowo. Nigdy dotąd nie widziałam czegoś
podobnego do miłości ich dwojga!
Lecz w końcu nadszedł dzień, zdaje się, dwudziesty drugi od dnia ich wizyty,
w którym matka wezwała brata do siebie z wyraznym życzeniem, aby sam zjawił się
przed nią. List był utrzymany w tonie uprzejmym, niemal serdecznym, wszyscy
przeto nabraliśmy otuchy. Brat wybrał się natychmiast w drogę; ja wraz z
cudzoziemką czekałyśmy jego powrotu.
Już po godzinie powrócił! Wpadł jak burza w bramę i wszedł do pokoju, gdzie
siedziałyśmy. Był zły i twarz miał ponurą: wciąż na nowo powtarzał, że na zawsze
zerwie z rodzicami. Zrazu nie mogłyśmy zrozumieć jego słów, potem jednak z
bezładnych urywków opowiadania skleciłyśmy częściowy obraz tego, co zaszło.
Zdaje się, że stanął przed matką pełen tkliwości, z najszczerszym życzeniem
pojednania. Lecz, jak twierdzi, matka od początku nie chciała słyszeć o żadnym
ustępstwie.
Zaczęła od uskarżania się na swe zdrowie:
- Niedługo już, a bogowie przeniosą mnie do innego kręgu istnienia -
powiedziała, i syn wzruszył się.
- Nie mów tak, matko - prosił. - Masz przed sobą jeszcze całe życie w twoich
wnukach.
Ale natychmiast pożałował, że podsunął jej tę myśl.
- Wnuki? - powtórzyła spokojnie. - Ach, mój synu, skądże wezmę wnuków,
jeśli nie z twoich lędzwi. A córa rodu Li, moja synowa, czeka wciąż jeszcze i jest
dziewicą.
Potem już zupełnie bez ogródek i dalszych grzeczności poczęła się domagać,
aby poślubił swoją narzeczoną i ją, matkę, obdarzył wnukiem, zanim umrze.
Wtenczas oświadczył, że jest już żonaty. Odparła, że przenigdy nie uzna
cudzoziemki za jego małżonkę.
Tyle zdołałyśmy dowiedzieć się z jego opowiadania. Nie wiem, co zaszło
ponadto między nim a matką.
Lecz Wang Ta-ma, wierna służebna, powiada, że podsłuchiwała za kotarą i
słyszała gorącą wymianę zdań, słyszała popędliwe słowa, nie uchodzące między
matką a synem. Były niby prędki grzmot huczący po niebie. Brat mój okazał
rzeczywiście wiele cierpliwości aż do chwili, kiedy matka zagroziła mu, że go
wydziedziczy.
Wtedy rzekł z goryczą:
- Czy bogowie podarują ci drugiego syna, że chcesz mnie odtrącić? Czy na
starość uczynią z powrotem płodnym twoje łono? A może poniżysz się tak, że
uznasz dziecko nałożnicy za swoje?
Doprawdy, nieprzystojne słowa w ustach syna!
Za czym wypadł prędko z pokoju i biegł przez podwórze i złorzeczył swoim
przodkom. Głęboka cisza panowała zrazu w komnacie matki; potem Wang Ta-ma
posłyszała nagle jęk. To matka jęczała. Wang Ta-ma weszła do niej spiesznie. Ale
matka umilkła natychmiast, zagryzła wargi i słabym głosem poleciła służącej, aby jej
pomogła się położyć.
To hańba, że mój brat w ten sposób przemawiał do matki! Nie
usprawiedliwiam go mimo wszystko. Powinien był mieć wzgląd na jej wiek i
stanowisko. On myśli jedynie o sobie!
Chwilami nienawidzę tej obcej kobiety za to, że w swej wygiętej dłoni dzierży
tak zupełnie serce brata! Chciałam natychmiast biec do matki, lecz brat prosił, abym
czekała, aż mnie sama wezwie. Również mąż mój kazał mi czekać; gdybym poszła
zaraz, znaczyłoby to, że występuję przeciw bratu, to zaś nie uchodzi, ponieważ jest
on naszym gościem. Nie mam więc innego wyboru, jak tylko czekać cierpliwie -
nędzna strawa dla strwożonego serca.
Tak wyglądają te sprawy, siostro moja.
Ucieszyłam się wczoraj bardzo, kiedy pani Liu przyszła do nas w odwiedziny.
Mieliśmy za sobą ciężki dzień; wciąż wracaliśmy myślą do tej chwili, kiedy matka w
gniewie rozstała się z bratem i jedynym rezultatem ich spotkania było rozczarowanie.
Brat krążył niespokojnie po pokojach, nie odzywał się do nikogo i przez cały czas
wyglądał posępnie przez okno. Gdy brał do rąk jakąś książkę, aby poczytać,
odrzucał ją po chwili i brał inną, którą z kolei równie prędko odkładał. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl