[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Tymczasem Marsjanin skręcił w stronę przystani. Po drodze zatrzymał się przy kiosku  Ruchu .
Chłopcy śledzili go bacznie.
 Zdaje mi się, że Tajemniczy to jego wspólnik  zauważył Mandżaro.
 Legalnie. On go zostawił w grocie, a sam...  urwał, gdyż nie wiedział, co właściwie miał
zamiar zrobić Marsjanin.
W tej chwili na przykład kupował cały plik gazet i czasopism. Aż dziwne wydało się naszym
detektywom, że tak tajemniczy człowiek kupuje i czyta zwykłe gazety. Jedną z nich rozpostarł już przy
kiosku i wlepiwszy w nią oczy, ruszył jeszcze wolniejszym krokiem.
Paragon trącił Mandżara łokciem.
 Te... ja czytałem, że przestępcy porozumiewają się czasem gazetowym szyfrem. Dają
ogłoszenia do prasy...
 Możliwe, że on szuka jakiegoś znaku od swoich.
 To prawie pewne. Po co tak filuje do  Expressu ?
Wygrzebali się z przydrożnego rowu. Kryjąc się za drzewami, krok w krok szli za Marsjaninem.
Gdy ten przystawał na chwilę, by odwrócić stronę gazety, chłopcy jak szperacze dawali nura w
chwasty rowu; gdy ruszał przed siebie, wyskakiwali z rowu i kryli się za pniami drzew.
W ten sposób doszli do przystani.
Wśród potężnych pni topoli i wiązów ukazała się pomarszczona tafla jeziora. Dwa kajaki pruły
toń jak dwie wielkie ryby, w dali biały żagiel przesuwał się na tle drugiego brzegu. Z głośnika
płynęła senna melodia włoska. Marsjanin zatrzymał się przy pomoście, uniósł dłoń do oczu i zakrzepł
na chwilę w tym ruchu, pełnym wyczekiwania. Wyglądał jak ktoś, kto zabłądził i nie wie, dokąd iść.
Nagle szybkim ruchem złożył gazetę, odwrócił się i przyspieszonym krokiem skierował się do
kawiarenki. Wszystkiego mogli spodziewać się nasi detektywi, ale nie tego. Przed sekundą zdawało
im się, iż za chwilę zniknie w przybrzeżnym sitowiu, jak znikł w podziemiach zamku. Tymczasem
wielki Marsjanin najzwyklej w świecie wszedł do kawiarenki, minął kilka barwnych parasoli i  o
dziwo!  usiadł sobie spokojnie w najdalszym i najbardziej ocienionym kącie. To nie mogło
zadowolić naszych Sherlocków Holmesów. Było zbyt codzienne i zwyczajne.
Mandżaro skrzywił się.
 Te!  syknął na Paragona.  On mi coś za bardzo udaje.
 Pewno odgrywa zwykłego wczasowicza  rzekł rozczarowany inspektor.  To ich system.
 Może się maskuje?
 Legalnie, że się maskuje. Szkli nam oczy...
 A czy on wie, że my...
 Pewno się domyśla.
 Eee, nie. Trzeba go zaskoczyć.
 Jak?
Paragon przesunął kolarkę z czoła na sam czubek głowy. Był to znak, że intensywnie myśli. Twarz
jego spoważniała. Brwi zbiegły się nad przymrużonymi oczami.
 Jak ciocię kocham  westchnął.  Teraz nie damy rady bez pomocy szanownej milicji.
Nadszedł czas, żeby go aresztować.
 Co ty?  Mandżaro z przerażeniem patrzył na Paragona.
 Legalnie, aresztować.
 Naszego Marsjanina?!
 Sherlock Holmes też nieraz używał agentów ze Scotland Yardu.
 Ale my nie.
 Jak chcesz. Ale jeżeli nam jeszcze raz zniknie, to ja za to nie odpowiadam.
Nie odrywali oczu od stolika, przy którym siedziała ich ofiara. Marsjanin w tej chwili zamawiał
u kelnerki. Gdyby mu za chwilę przyniosła półmisek dymiący piekielnymi wyziewami, też by się
zbytnio nie zdziwili. Ale nic podobnego. Kelnerka przyszybowała z pawilonu z tacką, na której
widać było nakrycie do normalnego śniadania  filiżanka, spodeczki, rogaliki, masło, kawa.
Położyła tackę przed władcą podziemi i bezszelestnie znikła. Wielki Marsjanin zabrał się do
jedzenia. Tego było już za wiele. Paragon szepnął ze złością:
 On sobie za dużo pozwala. Wal, bracie, po komendanta milicji!
 Teraz?
 Zanim wtroi śniadanie, będzie już w kajdankach.
Mandżaro wahał się chwilę, ale wnet również doszedł do przekonania, że nadarza się
nadzwyczajna okazja do skończenia z groznym przestępcą. Nadinspektor wydał ostatnie rozkazy:
 Nie spuszczaj go z oka, a jak będzie chciał odejść, to zatrzymaj go za wszelką cenę. Ja walę...
To powiedziawszy, indiańskim krokiem przebiegł pierwsze pięćdziesiąt metrów, potem
wyprostował się i jak sprinter ruszył w kierunku wioski. Jego pięty tylko migały na jasno
osłonecznionej drodze.
Paragon został sam. Po jakimś czasie znudziło mu się sterczeć pod płotem, postanowił wejść do
kawiarenki.
Miał w kieszeni jeszcze kilka złotych, które zostały mu po kupnie prezentu dla pani Lichoniowej.
Nic więc nie stało na przeszkodzie, by usiąść w pobliżu groznego Marsjanina i skonsumować porcję
lodów. Właściwie tak jest bardziej elegancko i godnie. Porządny inspektor nie będzie sterczał jak
byle pętak pod płotem.
Wygrzebał się z krzaków, doprowadził do porządku ubranie, przylizał dłonią niesforne włosy i z
miną bywalca najwytworniejszych lokali wszedł do ogródka. W kawiarence było niemal pusto. Prócz
Marsjanina pod parasolem siedziała jeszcze jakaś pani z małym brzdącem i karmiła go ciastkami.
Paragon wbił dłonie w kieszenie, zadarł lekko nosa i świszcząc cichutko swoje  Ri-fi-fi ,
przedefilował wzdłuż całej kawiarenki. Wybrał stolik naprzeciw Marsjanina. Usiadł z miną
angielskiego lorda. Wytarł rękawem blat stołu, założył nogę na nogę, kącikami oczu zerknął w stronę
Marsjanina. Ten tkwił na swoim miejscu: nachylony nad gazetą, jedną ręką kruszył rogalik, drugą
trzymał nie dopitą kawę. Zdawało się, że w ogóle nie spostrzegł naszego detektywa.
 Udaje, że mnie nie widzi  pomyślał inspektor.  Poczekaj! Zobaczymy, kto kogo przetrzyma.
Nie chciałbym być na twoim miejscu!
Ruchem milionera uniósł do góry rękę i zawołał w stronę zbliżającej się kelnerki:
 Pani szefowo, jedne małe lody za dwa złote!
Kelnerka krytycznym spojrzeniem ogarnęła nowego klienta.
 Za dwa złote to możesz dostać przy bufecie.
Paragon trzepnął dłonią w stół.
 Pani szefowa wybaczy, ja mam życzenie skonsumować przy stoliku.
 To dużą porcję, za pięć...
 Może być  wykonał gest, jakby w ogóle nie zwracał uwagi na takie drobiazgi, jak cena.
To rzekłszy, spojrzał w kierunku Marsjanina, który pochylony nad gazetą, z filiżanką w jednej, a
rogalikiem w drugiej dłoni, nie zwracał uwagi na otaczający go świat.
 Legalnie się maskuje  myślał Paragon oczekując na porcję lodów.  Ale smutna jego dola .
Już wyobrażał sobie dumnego Marsjanina zakutego w kajdanki, prowadzonego wzdłuż przystani.
Ludzie przystają, tłoczą się na drodze zdumieni niecodziennym widokiem, a on i Mandżaro kroczą
dumnie obok złoczyńcy. Wszyscy szepcą:  To oni złapali niebezpiecznego przestępcę . A dwaj
detektywi z godnością powtarzają:  Proszę się rozejść! To nic ciekawego. Proszę nie hamować
ruchu!
Jego spojrzenie powędrowało znowu w kierunku Marsjanina. Ten uniósł właśnie do ust świeży [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl