[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pozostawić wszystko po staremu. Może Krzysztofowi zależało na wynajęciu domku, więc lepiej nie
wyjść na niewdzięcznicę, zostawiając go na lodzie. Nie, do narodzin dziecka wszystko będzie, jak jest.
Zadowolona z powziętych postanowień, Marylka ruszyła do sypialni, by dokończyć pakowanie.
Nazajutrz o dziesiątej rano miała być na lotnisku, a Krzysztof nie mógł podrzucić jej śmigłowcem, bo
od rana miał zaplanowane spotkania.
Odwiózł ją firmowy kierowca. W drodze, która zajęła im około godziny, Marylka spróbowała
przetestować swój niemiecki na miłym starszym panu, który robił, co mógł, by zrozumieć pasażerkę.
Nawet przestawił wsteczne lusterko, żeby widzieć gestykulację, ale skończyło się na dobrych chęciach.
Cóż, niemiecki nie jest łatwy, a po dwóch tygodniach trudno wymagać cudów, niemniej jednak Marylka
poczuła rozczarowanie. Myślała, że kierowca zrozumie choć pojedyncze słowa, ale jej nadzieje okazały
się płonne. Cóż, w Warszawie trzeba będzie niezwłocznie skontaktować się z filią jej szwajcarskiej
szkoły i wierzyć, że kolejne tygodnie przyniosą jakikolwiek postęp. Na razie Marylka wydrukowała
sobie tabele z czasownikami i co trudniejszymi wyrazami, bo naprawdę chciała nauczyć się niemiec -
kiego, choć miała bolesną świadomość, że łatwo nie będzie. Teraz, po rozmowie z kierowcą, jej
entuzjazm gdzieś się ulotnił. Mimo wszystko sądziła, że umie więcej. Dobrze, że mężczyzna zrozumiał
przynajmniej jej sztywne guten Morgen, bo chybaby się popłakała.
Dzień dobry! powitała Marylkę znajoma stewardesa. Jak samopoczucie?
Dzień dobry. Zdrowie w porządku. Po prostu ten mały pasażer wskazała na brzuch nie lubi latać.
I oby polubił jak najszybciej, bo w przeciwnym wypadku to latanie mnie wykończy. Marylka
uśmiechnęła się przyjaznie i oddała dziewczynie bagaż.
Och, to znakomita wiadomość! szczerze ucieszyła się stewardesa. Serdeczne gratulacje! Gdyby
poczuła się pani gorzej, proszę natychmiast dać mi znać.
Dziękuję szepnęła Marylka konspiracyjnym szeptem.
A za co?
Gdyby mnie pani nie wmanewrowała w te kompleksowe badania na lotnisku, zapewne do dziś
szukałabym przyczyny.
Tym bardziej się cieszę. Czego się pani napije?
Czegoś zimnego. Może być woda.
Oczywiście, już niosę. Proszę się rozgościć. Już wszystko pani zna. Z cytryną czy bez?
Poproszę bez.
Marylka z uśmiechem rozsiadła się w komfortowym fotelu i na czas startu starannie zapięła pasy.
Samolot jeszcze nie osiągnął pułapu lotu, gdy pasażerka usnęła jak suseł.
Przespała całą podróż. Stewardesa obudziła ją, gdy kołowali po płycie Okęcia.
Uff, udało się! odetchnęła Marylka, zadowolona, że podróżne przypadłości należało złożyć na karb
wczesnej ciąży, a nie nawrotu choroby lokomocyjnej.
Marcowa aura zdecydowanie ładniej prezentowała się w Szwajcarii. Przemierzając taksówką tonące
w roztopach warszawskie ulice, Marylka niechętnie spoglądała na poczerniałe pozostałości po niegdyś
bielutkich zaspach. Ulicami płynęły rwące potoki brudnej wody, a miasto wyglądało wyjątkowo mało
zachęcająco. Do tego niebo zasnuwały ołowiane chmury i siąpił nieprzyjemny deszcz. Typowa polska
mżawka, wciskająca wilgoć za każdy kołnierz.
Otoczenie domu Marylki również nie prezentowało się zbyt pięknie. Przed jej wyjazdem, miesiąc
z okładem temu, wszystko okrywała biała pierzynka, po której pozostały szaroczarne zmarznięte kopce,
a między nimi rozległe plamy wody. Marylka zapłaciła za kurs i z trudem omijając kałuże, dotarła na
ganek.
Stojący na podjezdzie brudny opel przedstawiał sobą obraz nędzy i rozpaczy. Jeśli jednak udałoby się
przetoczyć go przez lodowe zaspy na ulicę, najbliższa myjnia w dziesięć minut sprawiłaby, że znów
jezdziłoby się nim przyjemnie.
Przeszła po domu i metodycznie sprawdziła wszystkie pomieszczenia. Po chwili uświadomiła sobie, że
cały czas się uśmiecha. Naprawdę cieszyła się z powrotu do domu! Na chwilę przystanęła w progu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]