[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Freda. I nie przeszkadzało mu, że nie dołączamy do grupy.
65
Stephenie Meyer  Drugie życie Bree Tanner
Przynajmniej na razie.
- Szefie, masz na myśli jutrzejszy wieczór? - spytał Raoul.
- Tak - odparł Riley z tajemniczym uśmiechem.
Chyba nikt nie zwrócił uwagi na ten uśmiech z wyjątkiem
Freda. Spojrzał na mnie i pytająco uniósł brew. Wzruszyłam
ramionami.
- Jesteście gotowi na swoją nagrodę? - zapytał Riley.
Jego mała armia zawyła w odpowiedzi
- Dzisiaj zobaczycie, jak będzie wyglądał nasz świat, gdy
pozbędziemy się konkurencji. Chodzcie za mną!
Riley wyszedł z domu, a zaraz za nim podążyli Raoul i jego
grupa. Zwolennicy Kristie zaczęli się przepychać i ze wszystkich sił
próbowali ich wyprzedzić.
 Nie każcie mi zmieniać zdania! - wrzasnął Riley zza
najbliższych drzew. - Możecie nawet oszaleć z pragnienia, nic mnie to
nie obchodzi!
Kristie wydała rozkaz i jej poddani posłusznie przepuścili
grupę Raoula. Fred i ja poczekaliśmy, aż wszyscy znikną nam z oczu.
Wtedy Fred gestem pokazał mi, że mam biec przodem. I nie chodziło
o to, że bał się mnie mieć za plecami; po prostu chciał być grzeczny.
Pędem ruszyłam za pozostałymi.
Byli już daleko, ale z łatwością znalazłam ich trop. Fred i ja
biegliśmy razem, milcząc. Zastanawiałam się, co myśli. Może tylko był
spragniony - pewnie gardło paliło go tak samo jak mnie.
Dogoniliśmy resztę po jakichś pięciu minutach, ale zostaliśmy z
tyłu. Wampirza armia poruszała w zdumiewającej ciszy. Byli
skoncentrowani, a co więcej... zdyscyplinowani. Zaczęłam nawet
żałować, że Riley wcześniej nie rozpoczął treningu. Zdecydowanie
łatwiej byłoby polować z tak wytrenowanymi wampirami.
Przekroczyliśmy pustą dwupasmową autostradę, potem
przebiegliśmy nieduży las i dotarliśmy do plaży. Powierzchnia wody
była gładka, a że szliśmy cały czas na północ, musieliśmy dojść nad
cieśninę. Nie mijaliśmy po drodze żadnych domów; byłam
przekonana, że to nie przypadek. Byliśmy tak spragnieni i
zdenerwowani, że niewiele brakowało, byśmy z małej, posłusznej
armii zmienili się we wrzeszczącą, wygłodniałą hordę.
Nigdy dotąd nie polowaliśmy tak liczną grupą i uważałam, że to
bardzo zły pomysł. Pamiętałam, jak Kevin i jego blondasek walczyli o
pasażerkę samochodu tamtej nocy, kiedy po raz pierwszy
rozmawiałam z Diegiem. Lepiej, żeby Riley miał dla nas bardzo dużo
ciał, bo inaczej wampiry zaczną rozrywać siebie nawzajem, byle tylko
zdobyć więcej krwi.
66
Stephenie Meyer  Drugie życie Bree Tanner
Riley zatrzymał się nad brzegiem oceanu.
 Nie powstrzymujcie się  powiedział. - Chcę, abyście byli
mocni i syci, w pełni sił. A teraz... zabawmy się!
Zanurkował gładko, a inni, warcząc z podekscytowania, poszli
w jego ślady. Fred i ja musieliśmy tym razem trzymać się bliżej grupy,
bo pod wodą nie da się zwietrzyć tropu, ale czułam, że mój
 ochroniarz się waha - był gotów wiać, gdyby okazało się, że czeka
nas coś więcej niż wyżerka. Chyba, podobnie jak ja, nie ufał już
Rileyowi tak ślepo.
Nie płynęliśmy zbyt długo, niebawem zobaczyliśmy, że wszyscy
zaczynają się wynurzać. Fred i ja jako ostami wyszliśmy na brzeg.
Riley zaczął mówić, gdy tylko zobaczył nasze głowy nad po-
wierzchnią - wyglądało na to, że na nas czekał. Najprawdopodobniej
lepiej niż inni potrafił wyczuć obecność Freda.
- Oto jest - rzekł, wskazując ręką ogromny prom kierujący się
na południe, zapewne w ostatnim tego wieczoru rejsie z Kanady. -
Dajcie mi minutę. Kiedy zgaśnie prąd, cały statek należy do was.
Rozległ się radosny pomruk. Ktoś nawet zachichotał. Riley
zniknął, a chwilę pózniej zobaczyliśmy, jak ląduje na burcie wielkiego
statku. Ruszył prosto do stacji energetycznej, mieszczącej się w wieży
na górnym pokładzie. Najpierw musiał wyłączyć radio. Oczywiście,
powtarzał nam, że należy zachować ostrożność z powodu naszych
wrogów, ale wiedziałam, że chodzi o coś więcej. Pasażerowie i załoga
nie mogli się dowiedzieć o wampirach - przynajmniej nie w
najbliższym czasie. Tak długo, abyśmy mieli czas ich zabić
Riley kopnięciem rozwalił wielkie okno z grubego szkła i
zniknął w wieży. Pięć sekund pózniej zgasły wszystkie światła.
Zauważyłam, że nie ma z nami Raoula. Widocznie zanurzył się
wcześniej, abyśmy nie usłyszeli, jak płynie za Rileyem. Wszyscy
razem popłynęliśmy teraz za nimi, a woda zagotowała się, jakby
kłębiła się w niej ławka wielkich barakud.
Fred i ja płynęliśmy spokojniej niż inni. Czułam się trochę
dziwnie, jakbyśmy byli starym małżeństwem. Nie rozmawialiśmy ze
sobą, ale robiliśmy te same rzeczy dokładnie w tym samym
momencie. Dotarliśmy do promu jakieś trzy sekundy po pozostałych,
a w powietrzu już unosił się jazgot i czuć było zapach ciepłej krwi.
Zdałam sobie sprawę, jak bardzo jestem spragniona, i to ostatnia
rzecz, którą zarejestrował mój umysł, zanim całkowicie się wyłączył.
Odczuwałam już tylko palący ból w gardle i aromat pysznej krwi, któ-
rej było tu pełno, a która miała ten ogień ugasić.
Gdy już było po wszystkim i na promie nie pozostało ani jedno
bijące serce, nie wiedziałam nawet, ilu ludzi sama zabiłam. Było ich
67
Stephenie Meyer  Drugie życie Bree Tanner
przynajmniej trzy razy więcej niż podczas wszystkich moich wypraw
na polowanie. Z przejęcia niemal dostałam wypieków. Piłam bowiem
jeszcze długo po tym, jak żar w gardle zelżał - piłam dla samej
przyjemności rozkoszowania się smakiem krwi. U większości ofiar
była ona czysta i smakowita - pasażerowie z pewnością nie zaliczali
się do społecznych wyrzutków. Nie hamowałam się, ale miałam
chyba najmniej zdobyczy ze wszystkich. Raoul stał przy stosie tyłu
ciał, że tworzyły wręcz niewielką górę. Usiadł na jej szczycie i śmiał
się głośno. Nie tylko on zresztą. Zewsząd dobiegały dzwięki
wydawane przez zadowolone wampiry. Słyszałam, jak Kristie mówi:
- To było cudowne! Na cześć Rileya hip, hip, hurra!
Niektórzy z jej bandy wznieśli od razu gorliwe okrzyki niczym
horda szczęśliwych pijaczków.
Jen i Kevin wpadli na pokład widokowy, cali ociekający wodą.
- Wyłapaliśmy wszystkich, szefie! - zawołała Jen do Rileya.
Widocznie niektórzy pasażerowie skoczyli do wody, by się
ratować.
Rozejrzałam się, szukając Freda. Znalazłam go dopiero po
chwili (kiedy zdałam sobie sprawę, że me potrafię spojrzeć wprost na
tylną część promu, gdzie stały automaty z napojami) i od razu
skierowałam się w jego stronę. Na początku zdawało mi się, że to
kołysanie promu przyprawia mnie o mdłości, ale gdy podeszłam do
automatów, nieprzyjemne uczucie zelżało i dostrzegłam stojącego
przy oknie Freda. Uśmiechnął się do mnie przelotnie, a potem
spojrzał mi przez ramię. Zrozumiałam, że obserwuje Rileya. I chyba
robił to od jakiegoś czasu.
- Dobra - odezwał się Riley. - Posmakowaliście nowego,
słodkiego życia, ale teraz jest zadanie do wykonania!
Wszyscy zaryczeli z entuzjazmem.
- Mam wam cło powiedzenia trzy rzeczy a z jedną z nich wiąże
się jeszcze coś na deser więc szybko zatopmy tę łajbę i wracajmy do
domu.
Na zmianę śmiejąc się i warcząc, wampirza armia zaczęła
rozwalać prom. Fred i ja obserwowaliśmy tę demolkę z pewnej
odległości. Niewiele było trzeba, by statek przełamał się na pół z
wielkim zgrzytem pękającego metalu. Najpierw zatonęła jego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl