[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nitki. Pędzę co sił do domu Rodrigueza myśląc o biednym Tadeuszu. Pewnie Myśliwiec zaprzągł
go do jakieś roboty na deszczu, a Tadeusz nie potrafi nikomu odmówić.
Z trudem otwieram drzwi. Miłe ciepło bucha z oświetlonej izby. Cała rodzina w komplecie.
Wszyscy, skupieni dokoła stołu, aż pokładają się od śmiechu. Przy stole ociekający wodą Tadeusz
częstuje rozbawione towarzystwo lampkami cachasy. Spryciarz nawet w ciemności potrafił
wyłowić butelkę i uratował ją od rozbicia. Niestety, senhora i jej piękna młodsza siostra opuszczają
pokój. Nie wypada im zbyt długo przestawać z mężczyznami. Uczę starego Rodrigueza układać
pasjanse z kart.
Mato Grosso
 Ten pasjans  powiadam do niego  nazywa się Grób Napoleona.
 Aha  potakuje mi ze zrozumieniem  Tumulo na Polonia (Grobowiec w Polsce).
Nie przyszło mi do głowy, że może być na świecie człowiek, który nie słyszał nawet o istnieniu
Bonapartego.
Spędzamy noc pod dachem Rodrigueza. Rano przy śniadaniu jeden z synów głosem obojętnym, jak
gdyby mówił o polepszeniu się pogody, komunikuje nam, że obok na pastwisku dwa jaguary
pożarły tej nocy krowę. Sądząc z miny opowiadającego, wypadek ten musiał należeć do
najpowszedniejszych. Dziwny świat i dziwni ludzie. Pewnie i my się do tego wkrótce
przyzwyczaimy.
Cały dzień schodzi na reperacji zamokłego dobytku. Straciłem kilka książek i cały papier listowy.
Na szczęście suchary wyszły z pogromu cało.
Pod drzewem, gdzie wiszą nasze hamaki, złapaliśmy czarną wdowę  największego pająka
Brazylii. Ma fioletowo-czarne, piękne futro i potrafi pono zatruć człowieka na śmierć. Swoją drogą
ta Brazylia to cudowny kraj! Ciągła zabawa w ciuciubabkę: ukąsi czy nie ukąsi? Podczas
dzisiejszego snu dzielił mnie od tego pająka zaledwie jeden metr. Któż może wiedzieć, co za licho
przyjdzie tu jutro? Nauczyłem się po tej tataranie i po tym pająku przetrząsać co rano kieszenie
ubrania. Zaglądam pod każdą fałdkę i do pantofli.  Eksperiencji , jak mówi Myśliwiec, nabywa się
z czasem.
Nie ma takiej czynności w Mato Grosso, która by nie pociągała za sobą ryzyka: jeżeli nie kalectwa,
to przynajmniej bólu. Nawet spełnianie potrzeb fizjologicznych wymaga tutaj wyższej filozofii.
Gąszcze kłujących zielsk i lian uniemożliwiają biednemu człowiekowi przysiad. Już zda się wszy-
stko w porządku, a tu cię znowu coś rani. Poza tym obejrzyj dokładnie okolicę. Czy aby nie siedzi
gdzie w pobliżu mucha mamangaba, której ukąszenia wystrzegaj się. Albo pająk-ptasznik, albo
czerwona maleńka koralówka. Może gałąz, pod którą siedzisz, pochodzi z drzewa novato? Patrz
dobrze, czy tatarana nie spadnie ci za kołnierz albo gniazdo os nie zwisa nad głową. Gdy cała ta
dokładna inspekcja wypadnie pomyślnie i z westchnieniem ulgi ponawiasz swój przysiad, nagle z
wyciem bólu rozpoczynasz skoki  to maleńkie, czarne mrówki naszły cię po bucie. Chodzą
gęsiego, strumieniem i biada temu, kto im na drodze stanie.
Nareszcie zrozumiałem, dlaczego Rodriguez, wybierając się za ścianę domu po drzewo na opał,
przypasuje rewolwer. Strzeżonego Pan Bóg strzeże. Chociaż tych najgorszych, tych przeróżnych,
takich jak tatarana, mamangaba czy złośliwe mrówki, żadna kula nie ubije.
Myśliwiec wymyśla coraz nowe preteksty, aby tylko odwlec dzień startu. Z jego nieostrożnych
półsłówek domyślić się łatwo, że jeszcze w Rio umówił się na spotkanie z owym doktorem w
określonym miejscu i w określonym terminie. Teraz więc pragnie jakoś do tego dnia dociągnąć.
Wszystkie manatki dawno już załadowane. Odnowiona  flotylla przycumowana do brzegu.
Motory tylko czekają na pociągnięcie rozpędowego sznurka.
Nie mając żadnej konkretnej roboty płyniemy z Tadeuszem na polowanie. On ze strzelbą w ręku
klęczy na dziobie, ja zaś jednostronną łopatką wiosłową prowadzę łódz we wskazanym kierunku.
Tak błądzimy długi czas po przybrzeżnych szuwarach. Zwierzęta i ptaki są jednak nadzwyczaj czuj-
ne i nie dają się podejść. Dopiero po godzinie albo i więcej udaje się nam przydybać śpiącego
krokodyla. Celny strzał w oko kładzie go trupem na miejscu. Jest to pierwszy  nie licząc tego na
statku  krokodyl w życiu Tadeusza, zapałał więc ku niemu wielkim sentymentem i postanowił
wziąć go do czółna. Próżno tłumaczę mu, że to wariacja, że krokodyl niewiele mniejszy od czółna i
wywrócimy się jak dwa razy dwa jest cztery. Nie. Uparł się przy swoim, nie pojedzie inaczej. Jakoś
więc, z trudem i mozołem układamy nieboszczyka na dnie kajaka. Płyniemy.
Nagle, ku memu przerażeniu, zabity krokodyl podnosi się na cztery łapy i złośliwie otwiera
paszczę. Tadeusz stoi do niego plecami i nic nie widzi.
 Panie Tadeuszu!  wołam nieswoim głosem.  Krokodyl żyje!
W tym momencie łódka się mocno przechyla  to na dobre już ożyły potwór próbuje przesadzić
burtę. Jeszcze kilka takich prób, a będzie po nas. Nie wiem, co mam robić, bo oto bestia otwiera
szeroko paszczę i z chrapliwym sykiem posuwa się ku mnie. Bezwiednym odruchem pakuję mu
wiosło w zęby. To pobudza go do nowego skoku. Canoe przechyla się gwałtownie, nabieramy
pełno wody, ale śliskie cielsko nareszcie wypada.
 Co pan najlepszego wyprawia!  krzyczy Tadeusz obracając ze złością głowę i w tejże chwili
kamienieje.
Odtąd pojęcie zimnego potu przestaje być dla mnie abstrakcją. Nie możemy z Tadeuszem
wykrztusić słowa.
Wracamy milcząc. Dość na dzisiaj. Niespodzianki Mato Grosso przekraczają najśmielsze
przypuszczenia. A przecież to tylko początek. Jeszcześmy nie dotarli do dziewiczej puszczy.
 Niech pan patrzy! Co to?!  woła Tadeusz wskazując na gałąz, gdzie przytulony nieruchomo
leży metrowej długości jaszczur z kogucim grzebieniem wzdłuż grzbietu.
 To iguan  szepczę z przejęciem.  Nie wiem na pewno, ale prawdopodobnie iguan.
Zielonych jaszczurów nie ma.
Włazimy ostrożnie na pień drzewa. Iguan udaje, że nas nie widzi. Dzieli mnie od niego zaledwie
jeden metr. Już zamierzam chwycić go za kark, gdy nagłym sprężystym skokiem odrywa się od
gałęzi i z wysokości co najmniej czterech metrów spada do rzeki.
Przygoda z krokodylem i iguanem poprawiła nam mocno humory. Wiemy już, ze warto dalej
jechać. Im dalej, tym będzie ciekawiej. Niepewność jutra zaczyna nęcić. Oby tylko Myśliwiec nie
odłożył wyprawy. Mamy wystartować nazajutrz wczesnym rankiem.
Start
Oto skład naszej flotylli: środkiem płynie na motorze, jako wół pociągowy, obciążona bagażami,
drążona z jednego olbrzymiego pnia canoe   Anjanga . Jeśli się zważy jej rozmiary, jest
naprawdę imponująca, ale mimo swej wielkości okropnie chybotliwa i przejście z jednego jej końca [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl