[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spusty.
- Caleb?
- Taaak - mruknÄ…Å‚ zaspany.
Nabrała powietrza w płuca.
- Chciałbyś zostać ojcem mego dziecka?
i
ROZDZIAA ÓSMY
Spojrzał na nią badawczo. Miał ostry, nieprzyjemny
wyraz twarzy.
Brooke westchnęła zawiedziona. Nie przypuszczała
wprawdzie, że jej pomysł wprawi go w zachwyt, sądziła
jednak, iż wezmie go pod rozwagę. Przyłożyła palce do
jego ust.
- Nic nie mów, wysłuchaj mnie do końca.
Skrzywił się, cofnął przed jej dotykiem. Wstał, sięgnął
po dżinsy.
Zmroziła ją ta milcząca reakcja Caleba, i tym dotkli
wiej poczuła chłód nocy. Drżąc z zimna i z nerwów, owi
nęła się śpiworem.
- Caleb...
- Nigdy w życiu - rzekł, nerwowym ruchem wcią
gajÄ…c koszulÄ™.
- Mam coś, na czym ci zależy - rzekła.
Obrzucił ją chłodnym spojrzeniem ciemnych oczu.
- Na seks, jaki uprawialiśmy, nie ma ceny...
Zignorowała te słowa, potrząsając przecząco głową.
- Nie mówię o cenie seksu. Mam na myśli ziemię.
Dam ci ją, jeśli ty dasz mi dziecko.
Wkładając but, znieruchomiał. Zmrużył oczy.
- Powtórz - powiedział.
- Wprawdzie potrzebny mi jest areał na moje przed
sięwzięcie, ale w zamian za... zrzeknę się pastwisk.
- A co z twoim dawcą doskonałym? - zapytał z sar
kazmem.
Tak, dawca, myślała. Ciekawe, czy takie cechy jak
cierpliwość, wielkoduszność, rozwaga są przekazywane
przez geny. Chciałaby, żeby jej dziecko mogło je przejąć
od ojca, tymczasem w spisie danych dawcy takich cech
nie znalazła.
- Mojego dawcÄ™ znam tylko z dokumentu, opis jego
charakteru nie musi być zgodny z prawdą. A ty jesteś
z krwi i kości, dotykam cię, żyjesz, oddychasz, ponadto
- jesteÅ› okazem zdrowia.
- Okazem zdrowia - powtórzył, wciągając ze złością
drugi but. - Nie!
Kiepska sprawa, ale Brooke nie zaliczała się do tych,
którzy łatwo rezygnują. Złą wybrała chwilę, zle to ujęła.
- Dlaczego? - zapytała.
- Bo nie jestem ogierem rozpłodowym.
- Caleb, bądz rozsądny. Te pastwiska są ci niezbędne.
- Ja-nie-jestem-na-sprzedaż. - Akcentował oddziel
nie każde słowo, żeby dotarło to wreszcie do jej świa
domości. - Ubieraj się. Wracamy.
Wygasił ognisko, uprzątnął resztki jedzenia i ruszył
w stronÄ™ koni.
Brooke ubrała się niespiesznie. Obraziła go, co abso-
lutnie nie było jej zamiarem. A przecież powinno mu to
pochlebić, że właśnie jego wybrała na ojca swego dziec
ka. Fakt, nie miał wykształcenia, ale był inteligentny.
Nie był wprawdzie blondynem, a takiego sobie na ojca
swego dziecka wymarzyła, ale jego uroda sugeruje, że
potomstwo będzie miał ładne. Serce jej drgnęło, gdy wy
obraziła sobie to pyzate, czarnookie i ciemnowłose ma
leństwo.
To, że Calebowi brak ambicji życiowych, na pewno
stanowi problem, lecz to nie powód do zmartwień. Ona
potrafi zaszczepić w dziecku głód wiedzy, dążność do
samorealizacji.
W końcu było to jej powołanie, znała się na tym.
Zwinęła śpiwory i wsunęła je do ciężarówki, pozbie
rała też różne poniewierające się wokół drobiazgi, pod
czas gdy on wprowadzał konie do naczepy. Brooke
wsiadła wreszcie do kabiny i czekała na dalszy rozwój
wydarzeń.
- Caleb...
- Przestań! Chyba nigdy w życiu nie byłem taki
wściekły!
Usiłował włączyć silnik tak gwałtownym ruchem, że
zlękła się, czy stacyjka się nie rozleci.
Jechał szybko, straszliwie trzęsło autem, oboje mil
czeli, atmosfera była napięta. Nie ulegało kwestii, że po
ważnie mu się naraziła, zawiódł się na niej. Zwiatła re
flektorów wyłowiły z mroku sarny i inne zwierzęta, któ
rych nie znała. W normalnych okolicznościach poprosi-
łaby go, by zwolnił, aby mogła się im przyjrzeć. Chciała
wiedzieć wszystko o tej okolicy i jej mieszkańcach.
Caleb zatrzymał się przed wejściem do domostwa.
Drgnął, gdy położyła mu rękę na ramieniu.
- Przemyśl to jeszcze - rzekła.
- Nie mam nic do przemyślenia.
W mrocznym świetle dostrzegła jego twarz - twarz
pełną wrogości.
- Za kogo ty mnie masz, do cholery? - zapytał. -
Uważasz, że spłodzę dziecko i je porzucę?
- Nie musiałoby tak być.
- Czy to są oświadczyny?
Mogła nie patrzeć na Caleba - oczyma wyobrazni wi
działa jego wykrzywione ironią usta.
- Nie. Chciałam ci tylko powiedzieć...
Pokręcił głową, obie dłonie trzymając, a właściwie za
ciskajÄ…c na kierownicy.
- Moja matka opuściła nas - zaczął z ponurą miną -
gdy mój brat miał dwa latka. Wiem, jak ciężko jest żyć
w rozbitej rodzinie. A tobie coÅ› wiadomo na ten temat?
- Przykro mi. Nie przypuszczałam, że twoja matka ode
szła od was. Moi rodzice nie zawsze troszczyli się o mnie
tak jak należy, ale stanowiliśmy rodzinę. Caleb, ja przemy
ślałam swoją decyzję. Wiem, że będę dobrą matką.
Spojrzał przed siebie w milczeniu i włączył silnik,
kończąc tym samym rozmowę na ten temat.
- Dobranoc - powiedziała Brooke z westchnieniem
i ruszyła w stronę swego domu.
Dała mu czas na zastanowienie się. Zdawał sobie
z pewnością sprawę, że jej propozycja ma sens. A ona
tymczasem postara się zgromadzić jeszcze więcej argu
mentów przemawiających na jej korzyść. Caleb, myślała,
jest typem człowieka, który kieruje się w życiu racjonal
nymi przesłankami.
Na podwórzu Caleb natknął się od razu na Pa
tricka.
- Szukałem cię wszędzie - powiedział brat.
Zaniepokoił się słowami Patricka i przestał myśleć
o Brooke i problemie związanym z jej osobą. Była jedną
wśród innych w jego życiu. I coś od niego chciała. Dajmy
na to, że on spełni jej prośbę, i co dalej?
- Co się stało? - zapytał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]