[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ogromnym łóżku i z przyjemnością wstała, gdy tylko zaświtało. Z jednej strony
rozsądek podpowiadał jej, że musi być jakieś racjonalne uzasadnienie jego
zachowania, ale z drugiej upierał się, że dla człowieka posiadającego telefon
komórkowy nie może być żadnego wytłumaczenia. Krótka rozmowa zupełnie
by jej wystarczyła; dzwięk głosu zapewniającego ją, że chodziło mu o coś
więcej niż okazyjne rozładowanie swego libido!
Josh powinien się już obudzić. Pójdzie posiedzieć przy nim chwilę.
- Rosie próbowała się wczoraj z tobą skontaktować - powitała ją Karen,
kiedy Jo zjawiła się w szpitalu przed końcem nocnej zmiany.
- Elise? - spytała z szybko bijącym sercem.
- Nie, z nią jest wszystko w porządku, ale stary Josh umarł.
Jo poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy i przenika ją chłód.
- Kiedy? - wydusiła z trudem.
- Wczoraj, wczesnym rankiem. Spał spokojnie, a gdy zajrzałam kolejny
raz, już nie żył. Stevena nie było tu, ale w końcu zawiadomiliśmy go przez
telefon komórkowy. Nic nie mógł już zrobić, a nie było sensu, żeby cię budzić.
Telefon komórkowy stał wtedy przy jej łóżku! Dlaczego się nie obudziła?
Dlaczego Steven nie wrócił? Dlaczego nie powiedział jej o tym i nie szukał
- 119 -
S
R
pocieszenia w jej ramionach? Czy znaczyła dla niego aż tak niewiele? A jej
uczucia wobec Josha wcale się nie liczyły?
- Steven jest rozbity, to zrozumiałe - słowa Karen wdzierały się w pytania,
jakie stawiała sobie Jo. - Hilary przyleciała wczoraj wieczorem, więc może go
podniesie na duchu, choć... - Głos dziewczyny zamarł, jakby wątpiła w to,
wiedząc, ile ten stary człowiek dla niego znaczył.
- Przyszłam posiedzieć z nim trochę - powiedziała Jo. - Zwykle budził się
bardzo wcześnie.
- Jeśli chcesz przy kimś posiedzieć, to twoja mała harcerka już nie śpi! -
rzuciła szybko Karen. - Wraca do zdrowia tak szybko, że niedługo nas
wszystkich wykończy!
- Pójdę do niej - oświadczyła Jo.
Musiała zająć się czymkolwiek, żeby nie myśleć o tym, co się stało.
Poszłaby do Stevena, choćby tylko z kondolencjami, jednak obecność Hilary do-
wodnie świadczyła, kogo chce mieć przy sobie w ciężkich chwilach i jak
powierzchowne uczucia żywi wobec niej.
Z ulgą zauważyła, że monolog Elise o wizycie, jaką poprzedniego
wieczora złożyły jej koleżanki, zastępuje rozmowę.
W tym dniu z ogromnym wysiłkiem musiała trzymać się w karbach, żeby
normalnie wykonywać swoje zawodowe obowiązki, mimo bolesnej pustki
przeszywającej ją do głębi z nieznaną wcześniej intensywnością.
- Jesteś wstrząśnięta śmiercią Josha.
U schyłku dnia Rosie weszła cicho do gabinetu i objęła ramieniem Jo
stojącą przy oknie, wpatrującą się nieobecnym wzrokiem w kolorowy klomb
kwiatów.
Jo skinęła głową. Była poruszona śmiercią Josha, choć z zawodowego
doświadczenia wiedziała, że niekiedy tak bywa, i nawet bez operacji i
chemoterapii stary człowiek w każdej chwili może zejść ze świata. Z czasem
każdy lekarz musi się nauczyć z tym żyć. W obecnej chwili była nawet
- 120 -
S
R
zadowolona, że Rosie kojarzy jej przygnębienie wyłącznie ze śmiercią Josha.
Nie chciała, by z matczyną troską wnikała w inne przyczyny.
- Dziękuję ci za zajęcie się Elise. - Głos Rosie drżał ze wzruszenia. -
Gdyby ciebie tam nie było...
- Carol poradziłaby sobie równie dobrze - przerwała Jo.
- Moja wdzięczność dotyczy czegoś więcej niż udzielenia pierwszej
pomocy - powiedziała cicho Rosie bardzo poważnym tonem. - Wiem, jak
reagujesz na węże! Nie mogłam wprost uwierzyć w to, co mówiła Elise! Była
sparaliżowana strachem i gdyby nie ty, nie skończyłoby się na jednym
ukąszeniu. Uratowałaś jej życie, Jo!
- Mam nadzieję, że nie znaczy to, iż od tego momentu jestem za nią
odpowiedzialna? - rzuciła lekko Jo, próbując odsunąć wspomnienie tamtej
strasznej chwili. - Nie dałabym sobie rady z nastolatką!
- Możesz sobie żartować, ale nigdy o tym nie zapomnimy - powiedziała
Rosie ciepło. - A pogrzeb Josha jest jutro - dodała na odchodnym. - Chciałabym
pójść, podobnie jak większość pielęgniarek...
- Zostanę tutaj - zapewniła ją Jo, właściwie odczytując niedopowiedzenie
Rosie.
Nic już nie mogła zrobić dla Josha, a pogrzeby są dla ukojenia żywych.
Jedyna osoba, której mogłaby zaofiarować swą pomoc, poszukała jej już gdzie
indziej i Jo musiała się z tym pogodzić.
Stevena zobaczyła dopiero w środę rano. Znowu stała przy oknie,
wpatrując się w kolorowy kwietnik przed frontowym wejściem, aż nagle jej
uwagę przykuł znany kształt samochodu. Muszę mieć to pierwsze spotkanie za
sobą, zdecydowała. Nie mogę za każdym razem, kiedy on się tu pojawi,
ukrywać się przed nim.
Wyprostowała ramiona i poszła do holu. Na widok jego poszarzałej
twarzy i zaczerwienionych ze zmęczenia oczu zabrakło jej tchu i instynktownie
chciała wyciągnąć ręce, przytulić go do siebie, szeptać uspokajające słowa -
- 121 -
S
R
koić jego ból. Ale z samozaparciem trzymała je przy sobie, zaciskając tak silnie
dłonie, że paznokcie wbijały się w skórę.
- Przykro mi z powodu Josha - powiedziała cicho, patrząc mu w twarz.
Przykro mi, że sam mi o tym nie powiedziałeś, tak bardzo mi przykro,
dodała w duchu, widząc, że patrzy na nią nieobecnym wzrokiem.
- Nie powinienem był go leczyć - oświadczył krótko. - Ani udawać
eksperta, skoro się na tym w ogóle nie znam!
- Zrobiłeś wszystko, co było możliwe - zaprotestowała, rozdrażniona jego
postawą i własną bezsilnością. - To mogło się stać w każdej chwili, niezależnie
od leczenia, i dobrze o tym wiesz!
- Ale nie stało się - oznajmił gorzko, z niezbitą logiką odrzucając jej
pocieszenie. - Stało się, kiedy go leczyłem, a w ostatnich tygodniach cierpiał tak
bardzo, że śmierć była chyba dla niego wybawieniem.
- Był chory i cierpiał, zanim podjąłeś terapię, a guz był tak rozległy, że z
każdym dniem cierpiałby coraz bardziej. Przyszedł do ciebie po szansę, a tę mu
dałeś! - wyrzuciła z siebie z wściekłością, trzęsąc się z oburzenia, że
kwestionuje lekarski obowiązek zrobienia dla pacjenta wszystkiego, co
możliwe.
- Czy moglibyście podyskutować w bardziej prywatnym miejscu? -
przerwała Rosie, wychylając się zza drzwi żeńskiego oddziału.
Jo, uświadomiwszy sobie, jak głośno mówiła, odwróciła się i weszła do
swego gabinetu, jednak Steven nie podążył za nią. Ogarnął ją dojmujący
smutek, bo była już pewna, że cokolwiek ich łączyło umarło razem z Joshem.
Pogoda się zmieniła. Po niebie przesuwały się ciężkie chmury, a
zepchnięte w dół gorące powietrze przesycone było wilgocią do tego stopnia, że
pozbawiało energii i jednocześnie wprawiało w rozdrażnienie najbardziej
zrównoważonych ludzi.
- Wystąpiłaś o etat? - spytała Rosie w pózne piątkowe popołudnie po
zakończeniu pracy.
- 122 -
S
R
- Nie - burknęła Jo. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl