[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w słońcu, na tle zieleni i brzóz dwaj ułani wypatrują nieprzyjaciela, jeden z gotowym karabinem,
drugi z lancą (?!). Przewiduję, co zaraz musi nastąpić: dwa trzaski nie wiadomo skąd... z trawy... i
zestrzelenie szperaczy. Wszystko się sprawdziło w 20 sekund, tylko w odwrotnej kolejności.
Najpierw padli ułani, potem doszły trzaski. Nie mogłem niczemu zapobiec. Chciałem wystrzelić
przed szperaczy wiązką z cekaemu, ale bałem się, że to odwróci jeszcze bardziej ich uwagę od
Niemców. A może by ich uratowało? Takie refleksje, choć trwają zaledwie znikomą część sekundy,
są zawsze spóznione. Wypadki następują szybciej. W pewnym momencie pierwszy ze szperaczy
wysunięty o kilkadziesiąt metrów do przodu pochyla się i wali z konia; jednocześnie słychać krótką
serię karabinu maszynowego. Koń zwalnia, zawraca i galopuje w tył. Drugi ułan podjeżdża niemal w
to samo miejsce, zwalnia, wypatruje przed siebie, nagle wypuszcza lancę i wali się z konia; słychać
krótką serię. Koń zawraca i mocno kulejąc wraca kłusem do swoich.
Dramatyczna ocena przestarzałego regulaminu kawalerii. Tak nie wolno było szkolić od czasu
zastosowania pierwszego erkaemu.
Teraz cisza. Czołgi w lasku milkną. Naraz słyszę ostre podniesione głosy w lewo za nami.
Wsłuchuję się: Niemcy?! Obracamy się odruchowo wszyscy trzej, wyrzucam i kładę obok siebie 2
granaty ręczne, 2 inne rzucam karabinowemu i amunicyjnemu, chwytam Visa, odbezpieczam,
amunicyjny sięga po kbk. Strzelanina z tyłu w lewo wzmaga się, nic już poza tym nie słychać.
Czyżby Niemcy wdarli się na tyły? Czołgam się w kierunku, skąd doszły do nas okrzyki. Po paru
minutach napotykam poległych i rannych strzelców. Gwizd pocisków rzadszy. Wstaję i z
rewolwerem i granatami posuwam się w kierunku lewego skrzydła. Linii naszej nie ma: zwinięta,
zlikwidowana czy przerwana?! Wracam do stanowisk karabinów.
Ogień z działek wyraznie osłabł i przeniósł się dalej. Z rzadka tylko słychać szybkie trzaski broni
maszynowej. Zostawiam drugi cekaem i nakazuję utrzymanie łączności z 4 szwadronem. Z
pierwszym karabinem, po rozmontowaniu i skompletowaniu obsługi z rezerwowych strzelców,
przedzieram się przez krzaki i rzadki las w kierunku lewego skrzydła. Wyprzedzam karabin o
kilkanaście metrów. Ciszę przerywa nagle zgiełk głosów, trzaski gałęzi i pojedyncze strzały tuż obok.
SÅ‚ychać polskÄ… komendÄ™... Trafiam na pluton 2 szwadronu z por. Wünschem. Na widok naszego
cekaemu rozjaśniają się twarze. Orientują mnie pobieżnie w położeniu, zresztą tylko ich wąskiego
odcinka. Niemcy wdarli się tu rzeczywiście, wśród strzelaniny zaszli jakoś od tyłu: grupka piechoty z
granatami i erkaemem. Wspaniale zachował się nasz kapral. Usłyszawszy wściekły ryk Niemców:
 Weg mit den polnischen Hunden! przerzucił się, jak leżał z erkaemem, na plecy z leżącej pozycji
wygarnął do nich całą serię z automatu. Dwóch padło na miejscu, leżą w krzakach, trzech zniknęło,
nie zdążywszy rzucić granatów... Przy naszym karabinie brak mojego luzaka Awrama z podstawą
karabinu. Znajduję go w krzakach bez podstawy. Doskakuję i grożę kulą w łeb. Wraca i po chwili
przynosi podstawÄ™. Mam go odtÄ…d na oku.
Zajmujemy na krótko stanowiska; linia pozycji jest zmieniona. Idziemy z cekaemem w tyle za
liniowcami". Pierwszy moment odprężenia...
Tymczasem słońce się obniżyło, jest pózne popołudnie. Napotykamy dalsze plutony liniowe, paru
oficerów, między nimi zastępcę dowódcy pułku, mjr. Budzika, z poszarpanym przez kule mapnikiem
w ręku. Major ranny w bok, ciężko kuleje. Montujemy karabin na skraju lasu. Strzelanina ustaje,
pozostał tylko przykry bezustanny gwizd pojedynczych pocisków karabinowych ze wszystkich i we
wszystkich kierunkach.
Zciągamy karabin ze stanowiska i maszerujemy za szwadronem liniowym. Mijamy żołnierzy
zbierających rannych na nosze, odnoszą ich do tyłu. Przypominam sobie naszych rannych
pozostawionych na poprzednich stanowiskach. Ciągłe kluczenie wśród kęp świerkowych i krzaków
odbiera nam całkowicie orientację kierunku. Obsługa kaemu wyczerpana bezsennością, całodzienną
walką i dzwiganiem karabinu i sprzętu, ledwie dyszy. Sam niosę karabin, za mną dzwigają podstawę,
amunicjÄ™, wodÄ™, rekwizyty. Po pewnym czasie w zapadajÄ…cym zmroku szwadron liniowy ginie nam
z oczu. Okazało się pózniej, że skręcił nagle w bok bez uprzedzenia. Usprawiedliwiał mnie brak
łącznika, wszyscy dzwigaliśmy sprzęt, wyczerpani do ostatka.
Zatrzymujemy się dla złapania tchu; jest nas trzech z cekaemem i amunicją, i strzelec z 2
szwadronu. Klęczymy wśród drzew zagajnika. Z obydwu stron odsłonięte, szerokie na 10 metrów
ścierniska przerzynane są czerwonymi smugami świetlnych pocisków karabinowych. Słyszę szelest,
tuż obok mnie stoi dowódca pułku. Klęcząc przy zmontowanym karabinie melduję krótko sytuację.
Pułkownik odpowiada z całym spokojem:  Dobrze! Zmieniamy stanowiska, dołączaj do wycofanego
szwadronu!
Zdejmujemy cekaem, zawracamy; dzwigam karabin, wysyłam strzelca dla nawiązania łączności z
pododdziałem. Idziemy wąskim 5-metrowym pasem zagajnika, po obu stronach otwarte ścierniska,
kilkanaście metrów szerokie, pod silnym ostrzałem niemieckich erkaemów. Dochodzimy do miejsca,
gdzie trzeba przeskoczyć ostrzeliwane ściernisko. Przebiegamy skokami po jednemu, wszyscy cali.
Widzę, jak pułkownik przechodzi wolno z trzcinką w ręku; potem zatrzymuje się. W zmroku widzę z
obu jego stron czerwone smugi pocisków, obejmują go z lewa, z prawa, z przodu i z tyłu. Zaparło mi
dech, wołam:  Panie pułkowniku - prędzej! Rusza powoli i łączy do nas. Znowu zagajnik się urywa,
50 metrów wolnej przestrzeni pod ostrzałem. Niesiemy karabin ostatkiem sił. Strzelam z samej lufy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl