[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Odeszli na mniej niż blok gdy Morris spytał,
- Co wzięłaś z ręki Queen Esther?
- To jeden z tematów na który musimy porozmawiać.
Rozdział 19
Libby Chastain podniosła szklankę lodowatego Stolichnaya i przystawiła
do czoła na prawie całą minutę. Pózniej przystawiła do ust i wypiła całą
zawartość jednym łykiem.
Quincey Morris napił się swojego bourbona i wody zródlanej.
- Czujesz się już lepiej?
- Trochę. Przynajmniej pozbyłam się zapachu tamtego miejsca z nozdrzy. -
przywołała kelnerkę po kolejnego drinka. - A co z tobą?
Pozwolił spojrzeniu wędrować po pomieszczeniu zanim odpowiedział.
Homer'a Hideaway, jak każdy bar w Quarter, dobrze prosperował, nawet o
trzeciej popołudniu. Turyści z Kansas City i Pittsburgh sączyli Hurricanes i
słuchali tandetnego faux-zydeco dochodzące z szafy grającej, mówiąc
sobie, że robili teraz prawdziwe Cajun.
- Raczej nic mi nie jest. - powiedział Morris. - Chociaż cieszę się, że
wydostaliśmy się z tej rzezni. - Poczekał aż kelnerka zaserwuje Libby
drugą wódkę. - Cholera, założę się, że stara Esther była wkurzona na
samym końcu. Zostać porąbaną przez zombie, które się samej stworzyło,
na pewno nadaje nowego znaczenia 'złapać się we własne sidła'.
Libby kiwnęła głową w zamyśleniu.
- Te dwa zombie nie zrobiły tego same od siebie.
- Nie, ci biedni łajdacy nie mają własnej woli. Zaklęcie wskrzeszania o to
dba.
- A Esther na pewno nie skłoniła ich do tego.
- Jeśli tak, to byłoby to najdziwniejsze samobójstwo. - powiedział Morris.
- Nie wydaje się to prawdopodobne.
- Więc kto to zrobił?
- Myślę, że znasz odpowiedz na to pytanie równie dobrze jak ja.
- Tajemnicza pani Carter. - powiedziała to w sposób w jaki Generał
Rommel zwykle mówił 'Patton'.
- Albo jakkolwiek się teraz nazywa. Jakoś przejęła kontrolę nad
marionetkami i obróciła ich przeciw niej - może kara za to, że nas wczoraj
nie zabiła. - Morris napił się drinka. - Albo, może bała się, że Esther powie
nam coś użytecznego.
- I może to właśnie zrobiła w swoich ostatnich minutach. - Libby
wyciągnęła coś z torebki i położyła na stole. Była to wizytówka.
Morris spojrzał na nią.
- To wyciągnęłaś z ręki Esther?
Libby przytaknęła.
- Randall i Carleton Specjalne Usługi. - przeczytał na głos. - Zledztwa.
Mają biuro na ulicy Bourbon. - przejechał koniuszkiem palca po
wygrawerowanych literach. - Nie za dużo tego, co?
- Jest jeszcze coś. - powiedziała Libby i przewróciła wizytówkę. Ktoś
napisał czarnym tuszem 'Amos Gitner' i znak zapytania.
Morris zmarszczył brwi po odczytaniu tych dwóch słów.
- Amos Gitner? - Spojrzał na Libby. - Kto to, do diabła, jest Amos Gitner?
- Nie mam pojęcia. - powiedziała, odliczając pieniądze na stole. - Ale
dobrze by było gdybyśmy się tego dowiedzieli.
* * * *
Biblioteka uniwersytetu Tulane miała Nowo Orleańską Times-Picayune w
swojej bazie danych. Po wpisaniu 'Amos Gitner' do wyszukiwarki, zdołali
znalezć i przeczytać jedyny artykuł, zawierający ten zwrot, jaki gazeta
wydała. Kilka kliknięć myszą pozwoliło im wydrukować artykuł, który
datowany był na trzy lata wcześniej:
6 Wrzesień: Ciało zaginionego mężczyzny Materie zostało wczoraj
odnalezione w opuszczonym budynku w dzielnicy przemysłowej przy
okolicznościach powodujących, że policja podejrzewa morderstwo.
Matka zgłosiła zaginięcie syna, Amosa Gitner, 26, trzy dni wcześniej,
mówią władze. Znalezli ciało jako rezultat anonimowego telefonu,
mówiącego, że widziano ciało w budynku należącego do Porterfield
Imports, która zbankrutowała rok wcześniej.
Przedstawiciele policji odmówili komentarzy na temat doniesień o tym, że
ofiara mogła być powiązana z lokalną społecznością okultystyczną, co
mogło przyczynić się do jego śmierci. Porucznik Pierre Premeaux z
Oddziału Zabójstw, powiedział tylko, że śmierć nastąpiła w
"podejrzanych" okolicznościach oraz śledztwo nadal trwa.
Morris złożył kartkę papieru i schował na kieszeni kurtki.
- Ciekawiej i ciekawiej. - powiedział. - Myślisz, że Queen Esther
wykończyła tego biednego faceta?
- Trudno powiedzieć. - powiedziała Libby wzruszając ramionami. - Nie
wykluczałabym tego, ale nawet ona potrzebowałaby czegoś w rodzaju
powodu. My nie mamy wystarczająco informacji.
- Zastanawiam się...
- Co?
- Zastanawiam się, - powiedział Morris. - czy ktoś jeszcze jest w
Specjalnych Usługach Randalla i Carletona tak póznego popołudnia.
* * * *
Sekretarka-recepcjonistka w Randall i Carleton była drobną blondynką
nazywającą się Cindy Lee Mercell, która chciała wiedzieć czy są
umówieni.
- Nie jesteśmy. - powiedział Morris. - Nasz problem przyszedł raczej
nagle.
- Chcielibyśmy zobaczyć Pana Randalla albo Pana Carletona tylko na
kilka minut. - powiedziała Libby z uprzejmym uśmiechem. - Którykolwiek
znajdzie czas.
- Cóż, nie jestem pewna czy mogę...
- Chodzi o Amosa Gitner. - powiedział Morris.
Recepcjonistka patrzyła na niego przez trzy uderzenia serca.
- Proszę chwileczkę zaczekać. - powiedziała i przeszła przez najbliższe
drzwi.
Wróciła w przeciągu trzydziestu sekund.
- Pan Carleton się z wami zobaczy. Proszę za mną.
Poprowadziła ich do obszernego biura, którego wyposażenie było
wystarczająco stare by wyglądać na wygodne. To samo można było
powiedzieć o mężczyznie, który wstał zza zabytkowego biurka.
Carl Carleton miał twarz jak stary but, zmarszczoną i pokrytą bruzdami, i z
widocznymi śladami zużycia. Wokół ust i oczu miał zmarszczki od
uśmiechów, ale nie uśmiechał się gdy podawał im rękę, i zapraszał by
usiedli.
Carleton przypatrywał im się w ciszy przez kilka chwil, bezczynnie
przebiegając kciukiem i palcem wskazującym w górę i w dół szwów jego
kamizelki. W końcu powiedział,
- Wiecie, zwykle przywiązujemy wagę do grzecznościowych konwersacji,
co znaczy, że zwykle długo trwa zanim przejdziemy do sedna. Ale skoro
wy dwoje praktycznie wparowaliście niezapowiedziani, może wybaczycie
mi brak manier gdy zapytam, czego wy, do diabła, chcecie?
- Czy jest pan zwykle tak niegrzeczny wobec potencjalnych klientów,
Panie Carleton? - spytała łagodnie Libby.
- Nie, ma'am, nie jestem. Ale wy dwoje nie jesteście klientami, prawda? -
mówił z wyjątkowym akcentem, który znajdziesz w pewnych częściach
Nowego Orleanu, bardziej brzmiał jak Brooklyn niż Biloxi, przynajmniej
dla uszu jankesa.
Morris pomyślał, że to jego kolej na dodanie czegoś do konwersacji
- Dlaczego tak pan myśli?
- Z powodu nazwiska, które użyliście by się tu dostać, należy do martwego
człowieka, ca jak rozumiem dobrze wiecie. Jestem całkiem pewny, że nie
jesteście krewnymi, skoro poznałem rodzinę Gitner trzy lata temu, a was
tam w ogóle nie było. Więc powtarzam moje pierwotne pytanie, w razie
gdybyście zapomnieli brzmiało: czego wy, do diabła, chcecie?
- Nazwisko Amosa Gitnera wyszło w naszym śledztwie. - powiedział
Morris. - Staramy się zlokalizować kobietę, która składa terrorystyczne
grozby rodzinie w Wisconsin. Mamy powody wierzyć, że może mieć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]