[ Pobierz całość w formacie PDF ]

gdybyś się bał, że mogą cię zabić, trzymaj się blisko niego. Rób to co on, a na pewno dobrze na tym
wyjdziesz. Stali w milczeniu, obserwując krzątaninę starego.
 Smutne to trochę  odezwał się sierżant.
 Znaczy co?
 Ano, sześćdziesiąt pięć lat na karku. To jego ostatnia wojna. Więcej już go nie wezmą; nie na tę
awanturę, co się szykuje z Niemcami. Może być najlepszy, ale nie będą czekać, aż zacznie robić
błędy. I tak przeciągnął swoją służbę, ile się dało. A niedługo nie będzie miał gdzie się podziać.
Myślę, że to właśnie jest smutne. Za dziesięć lat sam będę w tej sytuacji.
Prentice spojrzał na sierżanta, potem znów na cywila. Zachodzące słońce resztką światła barwiło
jego sylwetkę na ten szczególny, rudobrązowy kolor. Stał na wozie przewracając beczki z wodą,
która lała się ponad ogrodzeniem korralu wprost do koryta.
20
Stary przyglądał się koniom, które piły, opuściwszy głowy. Jakiś ogier trącał bokiem stojącą obok
klacz, a gdy skończyła pić, szczypnął ją zębami. To dobry znak. Stary musiał się uśmiechnąć.
Odwrócił głowę i spostrzegł nadchodzącego majora. Ostrożnie zsunął się z wozu i zeskoczył na
ziemię. Starał się uważać, ale lewa noga załamała się pod nim i ledwo udało mu się złapać
równowagę. Major udał, że nic nie zauważył.
 Jak to wygląda, Miles? Bardzo zle?
Stary z początku myślał, że chodzi o jego nogę, ale szybko się zorientował. Westchnął i pokręcił
głową.
 Tak zle, jak się obawiałem. Wszystkie konie mają gorączkę po podróży. Ciągle sikają krwią.
Trzeba, żeby przynajmniej przez dwa tygodnie odpasły się na dobrej paszy. A my jej nie mamy i
nawet gdybyśmy mogli kupić, to nie mielibyśmy czym ją przywiezć, skoro brakuje zaprzęgów nawet
do przewozu wody. Jak już znajdziemy się w Meksyku, będą miały tylko alkaliczną wodę i tamtejszą
trawę. Koń może to jeść przez cały rok i nie przybędzie mu ani grama. Nie będziemy musieli się
martwić o mięso dla ludzi. Przynajmniej jedno z głowy.
38
39
 Pewnie, Miles, pewnie.  Major uśmiechnął się beztrosko.  Ale powiedz, uda nam się
dojechać na miejsce i wrócić?
 Takie mamy rozkazy, nie? Jasne, że się uda. Roześmieli się obaj, a major wyciągnął z kieszeni
dwa cygara.
21
Prentice obserwował ich ze swego miejsca w stajni  dwie sylwetki na tle zachodzącego słońca.
Major podał ogień Calendarowi, potem przypalił sobie. Ruszyli w kierunku stołówki. Rozmawiali,
śmiali się, wypuszczali kłęby dymu z cygar. Chłopiec patrzył za nimi, aż doszli do budynku i zniknęli
za rogiem.
22
ARIZONA ir 1 ( Colum/tui ^v
Cnlbtnoifl " Rjtntb 1 \ " EJPtto \TEXAS
\ Xv
\
MEX!CO
\
iColonia Dublin
Plan ekspedycji zakładał wkroczenie do Meksyku trzema grupami. Jedna miała wyruszyć od
wschodu, z El Paso, druga z Columbus, trzecia zaś od zachodu, z położonego nad granicą stanu
Arizona rancha niejakiego Culbersona. Chodziło o utworzenie czegoś w rodzaju trójkąta i
zepchnięcie bandytów w kierunku jego centrum, gdzie będzie mogła ich zniszczyć nacierająca od
pomocy grupa z Columbus.
Niestety, oddział z El Paso skazany był na korzystanie z kolei meksykańskich, na co rząd tego kraju
nie wydał zgody. Tak więc
zrezygnowano z inwazji od wschodu, a dwie pozostałe grupy maszerowały osobno nie tyle ze
względów taktycznych, co logistycznych. Były to dość liczne zespoły operacyjne i miast łączyć je
zawczasu, łatwiej było przemieścić je osobno i pozwolić spotkać się w umówionym punkcie.
Sierżant mylił się twierdząc, że wyruszą o świcie. Obóz był tak duży, że utworzenie kolumny
marszowej trwało prawie do południa. Kompania Prentice'a musiała czekać, aż załaduje się wozy i
uruchomi silniki ciężarówek. Stali na drodze niedaleko obozu. Konie, gotowe do drogi, trzymano
krótko przy pyskach.
Wierzchowiec chłopca nie był ani lepszy, ani gorszy od innych typowych koni kawaleryjskich, tyle że
inny. Wałach, będący krzyżówką araba i konia amerykańskiego, łączył najlepsze cechy obu ras:
szybkość i wytrzymałość. Kasztanowej maści, wzdłuż pyska miał białą pręgę. Niezbyt wysoki, tak że
dosiadanie go nie sprawiało trudności, był jednocześnie dość rosły, by udzwignąć jezdzca z jego
piętnastokilowym oporządzeniem. Miał osiem lat, co można było wywnioskować ze stanu uzębienia.
Chłopcu przydzielono go dzień wcześniej, toteż tylko dwa razy zdążył się na nim przejechać. Koń
pod siodłem sprawował się dobrze, reagował na komendy, a jeśli płoszył się na odgłos motoru czy
wymagał założenia dodatkowego popręgu, to samo można było powiedzieć o innych. Prawe oko miał
chyba lepsze niż lewe, ale Prentice w porę nauczył się, jak sobie z tym radzić. Zresztą tak jak
wszyscy musiał stale doglądać swego konia, opiekować się nim i wkrótce miał go poznać nie gorzej
niż któregokolwiek z posiadanych w przeszłości.
Dotknął teraz szyi zwierzęcia, które zadrżało pod jego dłonią, wystraszone hukiem kolejno
zapuszczanych silników. Osiadał na nich kurz wzniecany przez ciągnących drogą jezdzców.
Przyglądając się otaczającym go mężczyznom, Prentice miał nadzieję, że są to doświadczeni
żołnierze. Młodzi rekruci, z którymi pracował w stajni, zmieszali się z resztą oddziału.
Po drugiej stronie drogi zauważył jakieś poruszenie. %7łołnierze stojących tam kompanii dosiadali
koni. Zjawił się sierżant i im także rozkazał wsiadać. Stopa w strzemię, lewa ręka na szyi konia,
prawa, trzymająca wodze  na przednim łęku. Dzwignąwszy się na siodło, chłopiec rozejrzał się. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl