[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Å‚awce sÄ…siedniej.
149
Kiedy niekiedy z wysokich drzew spływał liść zeschnięty, kołysał się na powietrzu i cicho
padał między uwiędłe trawy. Kiedy niekiedy za żelaznemi sztachetami dawał się słyszeć
łoskot kroków przechodnia po kamiennym chodniku, albo w dali okrzyk uczniów, bawiących
się w piłkę na gimazjalnem podwórzu.
Drżącemi palcami Marcin wyjÄ…Å‚ z bocznej kieszeni kartkÄ™ z pismem «Biruty» i przycisnÄ…Å‚
do ust zsiniaÅ‚ych sÅ‚owa piosenki: «Ach, kiedyż wykujem, strudzeni oracze, lemiesze z paÅ‚aszy
skrwawionych?...»
Duszę jego gruchotała boleść tak głęboka, jakby trzymał na wargach rękawiczkę lub
wstążkę wyjętą z trumny. Skąpy orszak myśli snuł się po jego rozbitym mózgu. Było ich
coraz mniej, coraz mniej... Tylko dwa, trzy pytania wracały ciągle.
Pocóż to wszystko ludzie robią, poco czynią dobrowolnie na złość słabszym z pośród
siebie, dzieciom? Toż to jest pomoc udzielona młodości przez wiek i rozum dojrzały? Nic,
tylko mściwe, obłudne a umyślne łganie, gdzie się da, podstawienie nogi, żebyś upadł i żebyś
się rozbił. A ty wierzysz, że wykujem lemiesze z pałaszy skrwawionych... - zapłakał w głębi
serca.
Wtem dał się słyszeć nad nim cichy głos:
- Borowicz, panie, panie...
Marcin podniósł głowę i zobaczył twarz Radka, wówczas ucznia klasy ósmej, który stał
schylony.
Szerokoramienny, chudy i śniady chłop wlepił swe siwe oczy w twarz jego i cicho pytał:
- Cóż ci to, Borowicz, cóż ci to?
Marcin nie był w stanie rzec słowa, nie mógł patrzeć, wyciągnął tylko rękę i wspomógł się
na siłach, czując uściśnienie kościstej, a jakby z żelaza urobionej prawicy Radkowej.
150
[ Pobierz całość w formacie PDF ]