[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Przeciwnie, odczuwała obrzydzenie zmieszane z urazą. Bowiem gdyby nie on,
Arnold szukałby pewnie schronienia w Montsalvy, a ona nie byłaby narażona na
wszystkie nieprzyjemności, jakie ją z tego powodu spotkały.
 Moja umierająca matka jest w tym zamku, który ty, panie, oblegasz
wbrew wszelkiemu prawu!
 Oblegam? A skąd to przyszło do tej ślicznej główki, że go oblegam?
Czy widzisz tu jakieś machiny wojenne, inżynierów przy pracy, drabiny,
wycelowaną broń? Ja nawet nie mam hełmu. Nie, my tylko przebywamy nad tą
czarującą rzeką... i czekamy...
 Na co?
 %7łeby książę Filip zdecydował się wyjść, po prostu, gdyż książę jest
tutaj, jestem tego pewny!
Katarzyna wzruszyła ramionami i wydęła pogardliwie usta.
 Pan śni na jawie, panie hrabio! Zakładając jednak, że się nie mylisz, w
co ja szczerze wątpię, nie sądzisz chyba, iż książę, stwierdziwszy, że tu jesteś,
czeka na ciebie. W zamku, jak w większości jemu podobnych, jest przejście
podziemne i w tej chwili książę z pewnością jest już daleko.
 W zamku są nawet dwa podziemne przejścia  odparł niewzruszenie
Paniczyk.  Na szczęście wiemy, gdzie wychodzą, i strzeżemy wyjść w dzień i
w nocy.
 A skąd ty, panie, tak dobrze je znasz?
Paniczyk uśmiechnął się, głaszcząc końską grzywę. Jego głos stał się
jeszcze bardziej słodki, jeśli to w ogóle możliwe.
 Widocznie nie wiesz, pani, jak skuteczne może być porządne ognisko
lub odrobina ołowiu, by zmusić do gadania. Dzięki nim można uzyskać
wszystkie niezbędne informacje.
Katarzyna zadrżała z oburzenia. Znowu ogień!... Obraz poprzedniej nocy
był jeszcze zbyt żywy w jej pamięci. Zaciskając zęby, by nie rzucić w twarz
temu pięknemu chłopcu swego wstrętu, który doprowadzał ją do mdłości, jakby
hrabia był najobrzydliwszym wężem, powiodła wzrokiem po obu mężczyznach.
 Jesteście potworami! Jeśli chodzi o ciebie, panie hrabio, to mnie wcale
nie dziwi, gdyż twoje godne pożałowania wyczyny są powszechnie znane, lecz
mój mąż...
 Dosyć tego!  przerwał ostro Arnold, który do tej pory zdawał się nie
interesować potyczką pomiędzy żoną a wspólnikiem.  Nie zaczynajmy
wszystkiego od nowa! Słyszałaś przecież: książę jest tutaj! Jak brzmi twoja
decyzja?
Milczała przez chwilę, szukając rozpaczliwie drogi do skamieniałego,
zamkniętego serca Arnolda. Lecz on trwał w swym uporze, opanowany gorzką
zazdrością i zasklepiony w niej bardziej hermetycznie niż w swojej zbroi.
Z bolesnym westchnieniem wyszeptała:
 Błagam cię... Pozwól mi tam wejść... choć na dziesięć minut... Na
zbawienie mej duszy i moich dzieci przysięgam, że nie zostanę tam dłużej!
Proszę cię tylko dlatego, że chodzi o moją matkę. Potem zapomnę na zawsze o
Burgundii i razem wrócimy do domu...
Lecz on odwrócił wzrok, starannie unikając spojrzenia mającego nad nim
silną władzę.
 Nie wracam teraz do Montsalvy. Mam tu jeszcze wiele do zrobienia,
potrzebują mnie. Dziewica Orleańska...
 Do diabła z tą czarownicą i twoim szaleństwem!  krzyknęła Katarzyna,
którą na nowo ogarnęła złość.  Wszystko utracisz, pozycję, honor, może nawet
życie i duszę, jeśli będziesz się uganiał za awanturnicą, która nie ujdzie katu!
Błagam cię, bądz sobą! Masz glejt: idz do królowej!
 Najlepszym glejtem będzie dla mnie głowa Filipa Burgundzkiego! Co
do ciebie...
Nie dokończył, gdyż cichy do tej pory zamek nagle się ożywił. W
okamgnieniu mury wypełniły się łucznikami i kusznikami, a wielki zwodzony
most opadł z hukiem.
Z głębin fortecy wyjechało około pięćdziesięciu jezdzców z pochodniami
w dłoniach.
 Do mnie!  krzyknął Paniczyk wyciągając swą długą szpadę, a Arnold
sięgnąwszy po maczugę wiszącą u siodła, ruszył na wroga dając przykład swym
żołnierzom.
Katarzyna i jej dwaj chłopcy zostali odepchnięci pod mur. Paz chwycił ją
za rękę.
 Uciekajmy, pani Katarzyno, proszę, uciekajmy! Pan Arnold chyba
oszalał i na pewno nie pozwoli ci wejść do zamku! Uciekajmy! Pomyśl o swoich
dzieciach... potrzebują cię!
Katarzyna nie mogła jednak ruszyć się z miejsca, jej wzrok przykuwał
widok rozgorzałej obok walki. Otoczony przez czterech napastników Arnold bił
się jak lew. Potężny cios maczugi pozbawił go hełmu i bił się teraz z odkrytą
głową, rozdając ciosy na lewo i prawo. Jego maczuga wirowała w powietrzu,
kładąc na ziemię widma odziane w zbroję. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl