[ Pobierz całość w formacie PDF ]

składników. Okazało się jednak, że to zadanie przekracza możliwości tak małej agencji jak
moja. Czy orientuje się pani, ile jest w tym mieście sklepów handlujących leczniczymi
napojami, ziołami i korzeniami? Dosłownie setki, jeśli nie tysiące.
Na twarzy Lucindy pojawił się smutny uśmiech.
- Niedawno rozmawiałam o tym z inspektorem Spellarem. To rzeczywiście tysiące
sklepów. Trzeba jeszcze wziąć pod uwagę handlarzy różnych specyfików. Niektórzy z nich
sprzedają bardzo rzadkie egzotyczne mikstury i eliksiry. %7łe nie wspomnę już o zielarzach.
Caleb mocniej zacisnął szczęki.
- Pewnie się pani domyśla, że na razie nie udało mi się natrafić na sklep, który
sprzedałby rzeczy niezbędne Hulseyowi.
- A skąd pewność, że moją paproć ukradł właśnie doktor Hulsey?
- Być może chwytam się tej możliwości jak tonący brzytwy. Ale wszystko układa się
dość logicznie. Ten, kto ukradł paproć, musiał być świadomy jej niezwykłych właściwości.
Złodziej na pewno ma też ogromną wiedzę. Mało prawdopodobne, żeby w Londynie było
wielu ludzi odpowiadających temu opisowi. No i wszystko doskonale pasuje w czasie. Hulsey
zniknął jakieś osiem tygodni temu. To wystarczająco długi okres, żeby mógł sprzedać swoje
umiejętności nowemu mecenasowi.
- Przypuszczam, że tak.
Caleb wyjął z kieszeni zegarek i, zerknąwszy na niego, zmarszczył czoło.
- O, do diabła!
- Co się stało, panie Jones?
- Mam do pani jeszcze mnóstwo pytań, panno Bromley, ale będą musiały poczekać do
jutra. Dziś wieczorem powinienem się zająć pilnym dochodzeniem. Muszę się do tego
odpowiednio przygotować. - Schował zegarek. - Jak tylko zakończę dzisiejszą sprawę, będę
mógł się w pełni skoncentrować na Hulseyu.
Ruszył do drzwi bez pożegnania. Zaniepokojona Lucinda poderwała się na nogi.
- Chwileczkę, panie Jones. Odwrócił się, trzymając już silną dłoń na klamce.
Niecierpliwie uniósł brwi.
- Tak, panno Bromley?
- Chciałabym wyjaśnić jedną bardzo istotną kwestię - zaczęła stanowczym głosem. -
Angażuję pana do przeprowadzenia dochodzenia w sprawie skradzionej paproci. Jeśli
rzeczywiście to ten szalony naukowiec, Hulsey, ukradł roślinę i przygotował truciznę, która
zabiła Fairburna, to dobrze się składa. Ale nie mam zamiaru zatrudniać pana po to, żeby
doprowadzić do aresztowania zwariowanego alchemika, próbującego udoskonalić recepturę
eliksiru Sylvestra. Pańskie zadanie to nie dopuścić, bym trafiła do więzienia. Czy dobrze
zrozumieliśmy się w tej kwestii? Obdarzył ją szerokim uśmiechem.
- Jak najbardziej, panno Bromley - zapewnił. Otworzył drzwi.
- Ponadto nalegam, by często i regularnie składał mi pan raporty na temat postępów w
śledztwie! - krzyknęła jeszcze za nim.
- Nie ma obawy, panno Bromley. Na pewno się odezwę, i to wkrótce.
Wyszedł do przedpokoju.
Serce w niej zamarło. Jestem skazana, pomyślała.
Nie miała żadnych wątpliwości co do tego, że dla Caleba Jonesa interesy Towarzystwa
Wiedzy Tajemnej zawsze będą stać na pierwszym miejscu. Pozostawało jej się tylko modlić,
żeby jej desperacka próba uniknięcia oskarżenia o morderstwo szła w parze z planami Caleba,
dotyczącymi schwytania Hulseya. Bo jeśli byłby zmuszony do dokonania wyboru między
jednym a drugim, przegrałaby z kretesem. I dobrze o tym wiedziała.
6
Od mężczyzn odzianych w peleryny z kapturami wprost biło niezdrowe
podekscytowanie. W starej kamiennej sali panowała posępna atmosfera. Drgające cienie,
rzucane przez latarnie, wyglądały jak żywe, oddychające istoty - dygotały i drżały w jakimś
straszliwym rytmie, niczym dziwaczne drapieżne bestie, czekające tylko, by chłeptać
obiecaną im krew.
Caleb z wysiłkiem odsunął od siebie myśli o wyimaginowanych potworach. Ale nie
przyszło mu to łatwo. Miał dar postrzegania niebezpiecznych układów i różnych ciemnych
powiązań tam, gdzie inni widzieli tylko przypadkowy związek. Ten dar był również jego
przekleństwem. Bo choć zdolność intuicyjnego łączenia kilku zaledwie niejasnych poszlak
czy śladów była zdecydowanie użyteczna, to miała niestety pewne efekty uboczne. Od
jakiegoś czasu obawiał się, że te oszałamiające, wielowymiarowe labirynty, jakie tworzył w
swym umyśle, pracując nad sprawą, są nie tyle wytworem jego talentu, co raczej wynikiem
halucynacji.
Z miejsca w drugim rzędzie dobrze widział ołtarz i łukowate osłonięte kotarą drzwi z
boku. Na kamiennej posadzce leżał dwunasto - lub trzynastoletni chłopiec ze związanymi
rękami i nogami. Nie spał. Był oszołomiony ze strachu albo po zażyciu dużej dawki opium.
Prawdopodobnie w grę wchodziło to drugie, pomyślał Caleb. I cieszył się, że tak jest.
Chłopiec nie myślał na tyle jasno, żeby zrozumieć, że grozi mu niebezpieczeństwo.
Wprawdzie zamierzał zająć się tą sprawą zupełnie inaczej, ale gdy dostał wiadomość
od informatora, było już zbyt pózno, żeby przygotować inny plan. Właściwie ledwie starczyło
czasu na podjęcie akcji ratunkowej.
Pogłoski o sekcie doszły go ledwie kilka dni temu. Ale kiedy zdał sobie sprawę, że
człowiek, który ją założył, ma bardzo silną osobowość i że jest najprawdopodobniej chory
umysłowo, natychmiast zasięgnął rady Gabe'a. Nie mieli dowodów, że zostało popełnione
przestępstwo, więc nie mogli przekazać sprawy policji. Dlatego postanowili, że śledztwem
zajmie się Agencja Jonesa.
Zakapturzone postacie w pierwszym rzędzie zaintonowały pieśń. Dołączyli do nich
członkowie z kolejnych rzędów. Między łamaną łaciną wplatano co jakiś czas greckie słowa,
pewnie dla lepszego efektu. Caleb wątpił, by ludzie stojący wokół niego rozumieli z tego
cokolwiek. Wszyscy byli młodymi mężczyznami, którzy nie skończyli jeszcze dwudziestu lat;
a sądząc po akcencie, wywodzili się z nizin społecznych.
Wchodząc wraz z innymi do sali, przeliczył szybko zgromadzonych. Przed ołtarzem
stało piętnaście postaci ustawionych w trzech rzędach. Po obu stronach kamiennej płyty
trzymało wartę dwóch ludzi. Jeden z nich był dość wysoki i dobrze zbudowany. Raczej
mężczyzna niż młodzieniec. Ani przywódca, ani jego towarzysze jeszcze się nie pojawili.
Zpiew przybrał na sile. Obserwując zasłonięte drzwi, Caleb odruchowo tłumaczył
tekst pieśni.
 ...Wielki Charunie, duchu demonie, chcemy otrzymać władzę, jaką obiecujesz tym,
co idą ścieżką prawdy...
 ...Chwała naszemu mistrzowi, słudze Charuna, który przewodzi siłom ciemności...
Nagle odsunęła się aksamitna kotara przesłaniająca drzwi. Do sali wkroczył
uroczyście młodzieniec w za dużej pofałdowanej szarej szacie. W obie ręce ujął rękojeść
wysadzanego kamieniami sztyletu. Zwiatło latarni zajaśniało mocniej. Zabłysło na broni.
Zmysły Caleba się wyostrzyły.
Nie ulegało wątpliwości, że ci ludzie odnalezli sztylet, używany niegdyś przez
starożytną sektę etruską. Okropny paranormalny rekwizyt, o ile kiedykolwiek coś takiego
istniało naprawdę.
W sali zapadła cisza. Niezdrowa energia pożądania przybrała na sile. Caleb wsunął
ręce między fałdy szaty i zacisnął dłoń na rewolwerze. Niewielki będzie z niego pożytek w [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl