[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Trzeba było uprzedzić dyrekcję. I to także!
Obsadzić wejścia, kontrolować widzów, przyglądać im się bacznie. Nie wpuścić markiza.
Jego bilety już anulowano. Jeżeli postara się o inne  tym gorzej. Nie wpuścić go pod żadnym
pozorem. Jego ani jego ludzi. Wieczór triumfu! Zamieć, wicher, płatki śniegu wbijają się w
twarz malutkimi ostrzami, wiatr wyżera oczy... Płatki śniegu wirują wokół latarń na Pall Mall.
Powozy, dorożki, wszystko to ciągnie do teatru St. James: jeżeli i tu mu się powiedzie... Po-
wozy i dorożki zatarasowały całą King Street. Ludzie wysiadają w zamieci, mrużą oczy, bro-
niąc się przed tysiącami maleńkich białych ostrzy, i wchodzą do teatru. Zwiatło i zapach per-
fum, światło i zapach kwiatów, kobiety przypięły do wydekoltowanych sukni lilie, mężczyzni
mają w butonierkach bukieciki konwalii, światło iskrzy się w klejnotach, w naszyjnikach,
bransoletach, diademach... sukces? Więc i tu sukces? Koronacja, konsekracja? Wszystko?
Markiz Queensberry szaleje, próbując wedrzeć się do teatru  przez główne wejście, przez
wejście dla artystów, którędykolwiek  ze swoim bukietem z marchwi i rzepy, bukietem dla
triumfującego s o m d o m i  t y... A w teatrze przygasa światło. Chwila ciszy, stłumione
kaszlnięcia, chrząkania, wiercenie się na krzesłach. Kurtyna idzie w górę, na oświetlonej sce-
nie lokaj rozstawia filiżanki do herbaty, słychać grę na fortepianie. Gra się urywa. Wchodzi
elegancki mężczyzna, dandys oscarisé aż po piÄ™ty, nonszalancki, lekki, beztroski...
 Słyszałeś, co grałem, Lane?
 Sądziłem, że podsłuchiwanie nie jest w dobrym tonie, sir.
Ktoś już zachichotał. Za wcześnie!
Jeszcze nic nie wiadomo.
Dandys na scenie sypie paradoksami, lokaj wychodzi, zjawia się drugi mężczyzna  nie tak
oscarisé, o nie, elegancki, bogaty mÅ‚ody czÅ‚owiek bez żadnych trosk, ale to nie on przecha-
dzał się po Piccadilly z makiem albo też z liliją w średniowiecznej dłoni swej... I zaczynają
siÄ™ fajerwerki.
Publiczność jeszcze czeka, jeszcze nie wie, jak będzie się bawić. Ale proszę! Algernon 
ten oscarisé  pokazuje przyjacielowi zgubionÄ… tu przez niego papieroÅ›nicÄ™.
 Chcesz powiedzieć, że przez cały ten czas miałeś moją papierośnicę i nie pisnąłeś słów-
ka? A ja pisałem w tej sprawie paniczne listy do Scotland Yardu. Nosiłem się nawet z zamia-
rem wyznaczenia pokaznej nagrody.
 Zrób to. Jeszcze nigdy tak nie potrzebowałem gotówki.
 A cóż by mi przyszło z wyznaczenia pokaznej nagrody teraz, kiedy zguba się znalazła?
Teraz naprawdę wybuchają śmiechem. A za chwilę...
Algernon nie chce zwrócić Jackowi jego papierośnicy, bo z napisu w środku wynika, że
nie należy ona do niego. Ta papierośnica jest prezentem od jakiejś Cecylki, a ty powiadasz, że
nie znasz żadnej Cecylki. Jack wyznaje: Cecylka jest jego ciotką. Więc czemu podpisuje się
mała Cecylka? Ach, jedne ciotki są małe, a drugie duże: no, Algernonku, oddaj mi papiero-
śnicę! Dobrze; tylko czemu twoja ciotka nazywa cię swoim wujaszkiem? Zrywają się oklaski.
Tak już będzie do końca.
Na zewnątrz szaleje śnieżyca. Na scenie w Haymarket lord Goring, pierwszy-w-historii-
filozofii-dobrze-ubrany-myśliciel, słucha ojca, na mawiającego go, by się wreszcie ożenił. Ja
w twoim wieku już od trzech. miesięcy byłem niepocieszonym wdowcem. Na scenie St. Ja-
mes Theatre Jack Worthing w żałobie mówi ponuro guwernantce i pastorowi, że jego roz-
pustny brat Ernest  nigdy go nie było na świecie  umarł, a guwernantka odpowiada: Dosko-
nała nauczka dla niego! Mam nadzieję, że mu to wyjdzie na dobre. W obu teatrach widzowie
skręcają się ze śmiechu, biją brawo: od kiedyż to już tak dobrze się nie bawili? Markiz Qu-
21
eensberry cisnął swój warzywny bukiet w śnieg i odszedł; na dzisiaj spokój. Ale kto to może wie-
dzieć? W każdej chwili mogą wtargnąć ze swoimi nadpsutymi pomidorami i zgniłymi jajkami
ludzie wynajęci do utarcia nosa s o m d o m i c i e; Wilde zaciska spotniałe ręce, czeka.
Czeka.
W Haymarket ludzie wzruszają się, pociągają nosami, sięgają po chusteczki i znów się
śmieją; w St. James Theatre już tylko się śmieją Nareszcie to, o co mu chodziło! Spełnione
marzenie! %7ładnych morałów, żadnych sentymentów, żadnych teorii społecznych: jest tylko
śmiech, pianka, puch, coś tak lekkiego, że trudno uwierzyć, by istniało, by dawało się widzieć
i słyszeć... arcydzieło! Coś, co nic nie znaczy. Co niczemu nie służy. Historia człowieka zna-
lezionego w skórzanej torbie na dworcu Victoria, linia Londyn Brighton, i jego kipiącego
paradoksami przyjaciela, ich amorów z dwiema czarującymi dziewczynami, kłopotów z toż-
samością, ujawnionych nagle tajemnic, nie zawiera ani słowa, które byłoby na serio: oto życie
takie, jakim powinno być! Nic na serio! Niczego, niczego nie należy traktować poważnie!
Czy raczej  niczego oprócz rzeczy błahych. Nauczyć się lekceważyć całą resztę  oto cel
życia! Na obu scenach, St. James i Haymarket, zakochane pary tabunami padają sobie w ob-
jęcia; i tu, i tam spada kurtyna; i tu, i tam zaczyna się owacja... Publiczność wstaje z miejsc.
Woła  brawo! Bez końca. Bez końca. Co za triumf! Nie będzie już takiego wieczoru. %7łycie
naprawdę osiągnęło swój szczyt.
Zrozumieli go! Zrozumieli!
Napisał cos, co nie jest ani komedią ani farsą, ale czymś innym, czymś więcej  czy można
napisać bańkę mydlaną? Napisał coś, co nie jest podobne do niczego na świecie  a oni to
zrozumieli.
Tłumy wychodzące z St. James Theatre i tłumy wychodzące z Haymarket zderzają się na
Pall Mall, tłumy tak rozbawione, tak szczęśliwe, że mimo śnieżycy nikt nie ma nikomu za złe
tego gigantycznego korka, tego kłębowiska. Powóz Wilde a nie może się przecisnąć, ugrzązł
w tłoku. Ten śnieg, te małe, białe ostrza. I te kwiaty. I te roześmiane twarze. Lord Goring
ożeni się z cudowną, przeuroczą Mabel, Jack i Algernon z Gwendoliną i Cecylką, pastor z
guwernantką, Chilternowie się pogodzili, a Chiltern zostanie premierem, życie jest piękne,
życie jest naprawdę piękne, jeśli umie się tak na nie patrzeć; przecież ono rzeczywiście może
być piękne! Sama radość, samo światło, pianka, puch, bańka mydlana.... Tylko bez tego ponu-
ractwa, do licha, bez tych obrzydliwych zasad, bez zakłamania, tchórzostwa, głupoty! Nie
sądzi pan chyba, abyśmy mogli pozwolić naszej jedynaczce wejść w koligacje z przechowal-
nią bagażu i związać się małżeństwem z paczką? cytuje ktoś, wciąż się zaśmiewając, a kto
inny rzuca: Nie było dziś ogórków na targu, sir. Nawet za gotówkę!  i śmieją się, śmieją. %7łyć
tak jak on, patrzeć na życie jak on! Ależ to musi być cudowne! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl