[ Pobierz całość w formacie PDF ]
widziałem Kościoła, który chciałby się szarpnąć na lear - jeta.
Tuck chciał walnąć głową o bar, żeby tylko usłyszeć grzechotanie swojego małego
móżdżku. Oczywiście, to było zbyt piękne, żeby się okazało prawdziwe. Instynktownie to
przeczuwał. Powinien był się domyślić, gdy tylko zobaczył, ile pieniędzy mu proponują. Jemu,
Tuckerowi Case owi, największemu frajerowi świata.
Tuck dopił piwo i gestem zamówił dwa kolejne.
- To co wiesz o tym Curtisie?
- Słyszałem o nim. Tutaj dzieje się niewiele ciekawego, ale dzięki niemu ze dwadzieścia lat
temu było o czym mówić. Odwaliło mu na lotnisku w Yap, kiedy nie znalazł nikogo, kto zabrałby z
wyspy chore dziecko. Szczerze mówiąc, dziwię się, że jeszcze tu jest. Doszły mnie słuchy, że
Kościół go wycofał. Kulty cargo przyprawiają chrześcijan o dreszcze.
Tuck wiedział, że to podpucha. Spotykał takich gości jak Pardee w barach lotniskowych
hoteli w całych Stanach: samotnych biznesmenów, zwykle akwizytorów, gotowych pogadać z
każdym o czymkolwiek, tylko dla towarzystwa. Nauczyli się skłaniać do zadawania pytań, które
wymagały długich i pokrętnych odpowiedzi. Współczuł im, odkąd w trzeciej klasie zagrał Williego
Lomana w szkolnym przedstawieniu panny Patterson Zmierć komiwojażera . Pardee chciał po
prostu pogadać.
- Co to jest kult cargo? - spytał Tuck. Pardee się uśmiechnął.
- Te kulty istnieją na wyspach, odkąd Hiszpanie wylądowali w szesnastym wieku i
wymienili z tubylcami stalowe narzędzia i paciorki na żywność i wodę. Przetrwały do dzisiaj. -
Pardee pociągnął długi łyk piwa, odstawił je, po czym mówił dalej: - Wszystkie te wyspy
zamieszkiwali ludzie skądinąd. Opowieści o bohaterskich przodkach pokonujących morze czółnami
to część ich religii. Przodkowie przywiezli zza morza wszystko, czego im potrzeba. I nagle
pojawiają się kolesie z nowymi, fajnymi rzeczami. Niespodziewani przodkowie, niespodziewani
bogowie zza morza, przywożący dary. Włączyli więc przybyszy do swoich wierzeń. Czasami
mijało pięćdziesiąt lat, zanim pojawił się następny statek, ale za każdym razem, gdy używali
maczety, myśleli o powrocie bogów i ich ładunku.
- Czyli ci ludzie ciągle czekają, aż wrócą Hiszpanie ze swoimi stalowymi narzędziami.
Pardee parsknął śmiechem.
- Nie. Jeśli nie liczyć misjonarzy, świat niemal nie interesował się tymi wyspami aż do
drugiej wojny światowej. I nagle pojawiają się alianci, budują pasy startowe i przekupują wyspiarzy
różnymi rzeczami, żeby ci stawiali opór Japończykom. Manna z nieba. Amerykańscy lotnicy
przywozili najróżniejsze cuda. Potem wojna się skończyła i cuda przestały napływać.
- Wiele lat pózniej antropologowie i misjonarze znajdują małe ołtarzyki wzniesione
samolotom. Tubylcy ciągle czekają, aż statki z nieba wrócą i ich uratują. Rodzą się mity o
pojedynczych lotnikach, którzy sprowadzą na wyspy wielkie armie i wypędzą Francuzów,
Brytyjczyków czy inny obcy rząd. Brytyjczycy zakazali kultów cargo na niektórych melanezyjskich
wyspach i aresztowali przywódców. Zły pomysł, ma się rozumieć. Ci uwięzieni natychmiast zostali
męczennikami. Misjonarze wyszydzali nowe kulty, próbując zabić wiarę za pomocą rozsądnych
argumentów, więc niektórzy wyspiarze zaczęli twierdzić, że ich pilot to Jezus. Doprowadzali
misjonarzy do szału. Tubylcy umieszczali na krucyfiksach małe śmigiełka i rysowali Chrystusa w
lotniczym hełmie. Rzecz w tym, że kulty cargo ciągle się tu trzymają, a jeden z najsilniejszych
istnieje na Alualu.
- Czy tubylcy są niebezpieczni? - spytał Tuck.
- Nie z powodu swojej religii.
- Co to znaczy?
- Ci ludzie to wojownicy, panie Case. Na ogół o tym nie pamiętają, ale czasami, jak wypiją,
tysiącletnia tradycja walki może unieść głowę, nawet na najnowocześniejszych wyspach, takich jak
Truk. Na tych wyspach mieszkają i tacy, którzy jeszcze pamiętają smak ludzkiego mięsa, jeśli
wiesz, co mam na myśli. Podobno smakuje jak mielonka. Miejscowi uwielbiają mielonkę.
- Mielonkę? %7łartujesz.
- Nie. Zresztą stąd się wzięła nazwa. To skrót od mieszanka losowo naśladująca
człowieka .
Tucker zrozumiał, że dał się wkręcić, i uśmiechnął się. Pardee wybuchnął śmiechem i
klepnął go w ramię.
- Słuchaj, przyjacielu, muszę iść do biura. Trzeba wydać gazetę, sam rozumiesz. Ale uważaj
[ Pobierz całość w formacie PDF ]