[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Prosiła o to - odparł. - Sama tego chciała. Prosiła. Usłyszała mój głos, z
pewnym trudem odwróciła głowę i spojrzała prosto na drzwi.
- Oliver - powiedziała.
- Jacqueline - wymówiłem jej imię, składając usta jak do pocałunku. Jej ciało
kipiało, ogolone łono otwierało się i zamykało jak wspaniały purpurowo-różowy kwiat.
- Wpuść mnie - zwróciłem się do Koosa.
- Nie przeżyjesz nocy z nią.
- Wpuść mnie.
- Jest droga - ostrzegł.
- Ile chcesz?
- Wszystko co masz. Koszulę z grzbietu, pieniądze, biżuterię; jeśli dasz,
będzie twoja.
Chciałem wyłamać drzwi lub tak długo rozgniatać jego poplamione nikotyną
palce, aż da mi klucz. Wiedział, o czym myślę.
- Klucz jest schowany - powiedział - a drzwi mocne. Musi pan zapłacić, panie
Vassi. Musi pan zapłacić. Mówił prawdę. Chciałem zapłacić.
- Chcesz mi dać wszystko, co kiedykolwiek miałeś, wszystko, czym byłeś.
Chcesz pójść do niej. Wiem o tym. Wszyscy tego chcą.
- Wszyscy? Wielu ich jest?
- Jest nienasycona. - Nie przechwalał się, słyszałem wyraznie ból w jego
słowach. - Ciągle szukam dla niej nowych, a potem ich grzebię.
GrzebiÄ™.
To chyba było, zadaniem Kossa, pozbywanie się trupów. Po dzisiejszej nocy
chwyci mnie dłońmi o polakierowanych paznokciach, zabierze ze sobą i znajdzie
jakąś dziurę, kanał, piec, by mnie tam porzucić. Nie była to zbyt pociągająca wizja.
Mimo to jestem tu ze wszystkimi pieniędzmi, jakie zdołałem zdobyć ze
sprzedaży kilku pozostałych mi rzeczy. Bez godności, bez nadziei na jutro czekam na
rajfura i klucz.
Jest już całkiem ciemno, spóznia się. Myślę jednak, że przyjdzie. Nie dla
pieniędzy, prawdopodobnie niewiele potrzebuje, jedynie na heroinę i tusz do rzęs.
Przyjdzie ubić ze mną interes, bo ona tego żąda, a on jest jej niewolnikiem do szpiku
kości, tak jak i ja. Och, przyjdzie. Oczywiście, że przyjdzie.
Cóż, chyba wystarczy.
To mój testament. Nie mam czasu przeczytać go od początku. Słyszę kroki na
schodach i muszę iść. Zostawiam te kartki dla tych, którzy je znajdą, mogą je
wykorzystać, jak zechcą. Rano będę martwy i szczęśliwy. W to wierzę.
"Mój Boże - pomyślała - Koos mnie oszukał".
Vassi był za drzwiami, czuła umysłem jego ciało, obejmowała je. Ale Koos go
nie wpuścił, wbrew wyraznym poleceniom. Spośród wszystkich ludzi tylko Vassi mógł
wejść za darmo, Koos o tym wiedział. Oszukał ją jednak, tak jak oszukiwali ją
wszyscy z wyjątkiem Vassiego. Tylko on, być może, wiedział, co to jest miłość.
Całą noc leżała na łóżku, nie śpiąc. Rzadko kiedy spała dłużej niż kilka minut,
tylko wtedy, gdy Koos jej pilnował. Mogłaby we śnie zrobić sobie krzywdę, okaleczyć
nieświadomie.
Znów jest ciemno, domyślała się tego, lecz nie była pewna. W tym pokoju
zawsze panował dzień dla jej ciała, noc dla duszy. Spoczywała wsłuchana w odległe
odgłosy ulicy, czasem drzemiąc przez chwilę, czasem jedząc z ręki Koosa, myta,
oporządzana, używana.
Klucz obrócił się w zamku. Uniosła się znad materaca, by zobaczyć, kto to.
Drzwi siÄ™ otwierajÄ…... otwierajÄ…...otwierajÄ….
Vassi. O Boże, to nareszcie Vassi, widzi, jak idzie ku niej, ku swojej zgubie.
"Oby nie było to następne wspomnienie - modliła się - oby tym razem to był
on, prawdziwy i realny".
- Jacqueline.
Wymówił imię jej ciała, całe imię.
- Jacqueline.
Z tyłu Koos wpatrywał się w miejsce pomiędzy jej nogami, zafascynowany
tańcem warg.
- Koo... - spróbowała się uśmiechnąć.
- Przyprowadziłem go. - Wyszczerzył zęby, nie odwracając przy tym oczu od
jej Å‚ona.
- Dzień - szepnęła. - Czekałam dzień, Koos. Zmusiłeś mnie doczekania...
- Cóż dla ciebie znaczy dzień? - zapytał, uśmiechając się ciągle.
Już nie potrzebowała rajfura, choć on o tym nie wiedział. W swojej naiwności
sądził, że Vassi to kolejny mężczyzna, którego skusiła, by wyssać i porzucić. Koos
wierzył, że będzie jutro potrzebny, dlatego tak szczerze grał swoją rolę.
- Zamknij drzwi - poleciła mu. - Jeśli chcesz, możesz zostać.
- Zostać? - zapytał pożądliwie. - Mógłbym popatrzeć?
I tak podglądał. Wiedziała, że patrzy przez dziurę wywierconą w drzwiach,
niekiedy słyszała, jak dyszy. Tym razem pozwoli mu jednak zostać na zawsze.
Uważnie wyjął klucz z zewnętrznej strony drzwi, zamknął je, włożył klucz
ponownie i przekręcił. W tej samej chwili zabiła go, nim zdołał się odwrócić i spojrzeć
na nią znowu. Egzekucja nie była wymyślna, po prostu sięgnęła w jego gołębią pierś i
ścisnęła płuca. Oparł się o drzwi i osunął, szorując twarzą po drewnie.
Vassi nie odwrócił się, by to zobaczyć; chciał patrzeć tylko na nią.
Podszedł do materaca, przyklęknął i zaczął odwiązywać Jacqueline.
Nogi miała poranione, sznur przesiąkł starą krwią. Vassi cierpliwie rozplątywał
węzły, znajdując w sobie spokój, który uważał za utracony, odczuwał proste
zadowolenie, że wreszcie tu jest, że nie może zawrócić. Wiedział, iż jego dalszy los
zależy od niej.
Uwolniwszy kostki nóg, zabrał się do nadgarstków, zasłaniając jej sobą sufit.
Spytał łagodnie:
- Czemu pozwoliłaś mu na to?
- Bałam się.
- Czego?
- Ruchu; nawet życia. Każdy dzień to agonia.
Dobrze rozumiał ową całkowitą niezdolność do istnienia. Poczuła obok siebie
jego nagie ciało, a potem gorące pocałunki na swojej popękanej, chłodnej skórze.
Leżał przy niej i jego dotyk nie był nieprzyjemny.
Dotykał jej głowy. Miała zesztywniałe stawy, każdy ruch sprawiał jej ból, lecz
pragnęła przyciągnąć jego twarz do swojej. Zobaczyła jego uśmiech.
"Mój Boże - pomyślała - jesteśmy razem".
Na tę myśl jej wola stała się ciałem. Pod jego ustami topniały rysy jej twarzy,
stała się czerwonym morzem, o którym śniła i które zalało ją wodą powstałą z myśli i
kości.
Spiczaste piersi kłuły go jak strzały, odwzajemnił się jednym pchnięciem
wzwiedzionego członka, wyostrzonego jej myślą. Zanurzeni w potopie miłości
pomyśleli, że w nim utoną, i tak się stało.
Tam, na zewnątrz, był inny świat. Mamrotanie kupujących i sprzedających
trwało całą noc. W końcu obojętność i zmęczenie zmogło nawet najzagorzalszych
handlarzy. Wszędzie zapanowało kojące milczenie.
SKÓRY OJCÓW
Samochód zazgrzytał, prychnął i stanął. Davidson usłyszał nagle wiatr
świszczący nad pustą drogą i poczuł, jak napiera na szyby mustanga. Próbował
uruchomić silnik, lecz ten odmawiał posłuszeństwa. Rozdrażniony mężczyzna
oderwał od kierownicy spocone ręce i rozejrzał się wokół. Wszędzie gorące
powietrze, gorące skały, gorące piaski. Taka jest Arizona.
Otworzył drzwiczki i wyszedł na zapyloną szosę. Ciągnęła się prosto aż po
horyzont. Zmrużywszy oczy, dostrzegł góry ginące w falującym od upału powietrzu.
Otworzył maskę i spojrzał na silnik, żałując, iż nie zna się na mechanice. "Jezu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl